Pekin 2015. Niewiele brakowało, a Piotr Małachowski nie wszedłby do finału. "Jaja zostawiłem w hotelu"

- Tam tyle padło słów na "k" i "ch", że jestem zdegustowany sam swoją postawą. Kłułem się agrafką, żeby zacząć myśleć - mówił Piotr Małachowski. Poskutkowało. Po dwóch bardzo złych próbach w trzeciej Polak rzucił 65,59 m i wszedł do finału rzutu dyskiem.

Tego poranka w Pekinie nie potrzebowaliśmy kawy, zresztą i tak paskudnej. Ciśnienie i tętno skoczyło nam niebezpiecznie przez to, co na rzutni wyprawiał Małachowski. Typowaliśmy go do złota, a tymczasem w pierwszej próbie spalił, a w drugiej rzucił tylko 59.08. Był na przedostatniej pozycji. Co to ma być? Czy tak miota dyskiem zawodnik z takim doświadczeniem jak Małachowski, rzucający w tym sezonie najdalej na świecie i regularnie wygrywający mityngi Diamentowej Ligi?

Małachowski wydawał się zaspany. A dysk latał nisko i blisko. - Nie wiem, czy było słychać w telewizji, na wszelki wypadek przepraszam, bo tam tyle padło słów na "k" i "ch"... Jestem sam zdegustowany swoją postawą. Kłułem się agrafką, żeby zacząć myśleć. Mam całe nogi pokłute, i nie tylko one. Zawsze działało. Teraz też zadziałało, całe szczęście - mówił potem.

"Jeeeeest" - wydarł się sektor polskich dziennikarzy po ostatniej próbie, w której dysk wreszcie poleciał i spadł za linię 65 metrów oznaczającą automatyczną kwalifikację do finału. Większa radość była chyba tylko po finiszu Kszczota. Sam Małachowski też wydarł się, wznosząc ręce, po czym zdarł z siebie koszulkę, siadł na ławeczce i z wyraźną ulgą odrzucił głowę do tyłu.

- Taki stres i adrenalina, że nawet ból pleców przeszedł. Zawsze mnie taka adrenalina uskrzydlała, zawsze jak czułem napięcie, że trzeba się zebrać, bo nie czuję się specjalnie dobrze, to się ogarniałem. A dziś czułem się zbyt pewny siebie i zadziałało to przeciwnie. Wczoraj i dzisiaj chodziłem zbyt rozluźniony. Głowa nie wytrzymała, bo jak się rzuca na treningach 70 metrów, to 65 metrów wydawało się kwestią zakręcenia i wyrzucenia. A okazało się, że nie, że jaja zostawiłem w hotelu. Mam nadzieję, że je znajdę - mówił. Znalazły się przecież przed ostatnią próbą - uspokajaliśmy Małachowskiego. - No, nieeee. Mój wynik w eliminacjach nie jest jakimś szczytem marzeń, ale całe szczęście, że wszedłem. Wielu mistrzów odpadało wiele razy w eliminacjach, które są bardzo trudne. Jakbym znowu rzucił tak jak w pierwszych dwóch próbach, czyli głaskał dysk, to w moim przypadku też tak by się skończyło.

W sobotnim finale Małachowski celuje w złoto. - Tam powinienem mieć sześć prób. Chyba że będę rzucał tak jak tutaj rano. Wtedy będzie porażka. Ból pleców? W finale choćby mi nogę oderwało, to będę rzucał. Mam nadzieję, że we dwóch zdobędziemy z Robertem Urbankiem medal i będzie kolejne podium dla Polski, "Mazurek Dąbrowskiego" i będzie fajnie.

Urbanek, wicemistrz Europy sprzed roku, rzucał w drugiej grupie. 65 metrów nie pokonał, ale zakwalifikował się z wynikiem 64.23. W finale są też inni zawodnicy z medalowymi aspiracjami: Estończyk Gerd Kanter (64.78), Niemiec Christoph Harting (64.23), Belg Philip Milanov (63.85). Niespodziewanie najdalej rzucił Fedrick Dacres z Jamajki - 65.77 w pierwszej próbie. - Spokojnie, to jest 65 metrów, to nic wielkiego. Jakby rzucił 68, tobym się zastanowił - komentował Małachowski.

Odpadło wielu zawodników z czołowych pozycji na tegorocznych listach światowych. Zgodnie z przewidywaniami do swoich najlepszych wyników w Pekinie nie zbliżyli się: wicelider list światowych Jamajczyk Jason Morgan, Austriacy Lukas Weissheidinger i Gerhard Mayer czy Estończyk Martin Kupper. W finale nie wystąpią także doświadczeni Niemiec Martin Wierig i Węgier Zoltan Kovago.

Finał odbędzie się w sobotę od 13.50. Relacja na żywo w Sport.pl, transmisja w Eurosporcie.

Zobacz wideo

Paweł Fajdek w światowych mediach. "Odzyskał medal, będzie miał za co wrócić" [PRZEGLĄD]

Więcej o: