MŚ w lekkoatletyce. Dziesięciu gniewnych ludzi lekkoatletyki

?Oszuści, strzeżcie się!? - straszy na oficjalnej stronie światowa federacja lekkoatletyczna (IAAF). A jednocześnie zapowiada, że testów krwi na rozpoczynających się w sobotę mistrzostwach świata będzie mniej.

I to znacznie mniej, bo aż o dwie trzecie. Na ostatnich dwojgu mistrzostw - w 2011 r. w Daegu i w 2013 r. w Moskwie - krew pobierano od każdego z ponad 1,8 tys. startujących sportowców. Teraz, jak dowiedział się angielski dziennik "Guardian", w Pekinie zostanie przebadanych ok. 600-700 spośród 1936 zgłoszonych lekkoatletów, głównie tych z czołowych miejsc.

IAAF twierdzi, że to przemyślane działanie. Przez dwie ostatnie edycje MŚ sportowców testowano masowo, by zdobyć dane do wprowadzonych w 2009 r. paszportów biologicznych. Są to kartoteki założone zawodnikom, by nie tylko szukać u nich obecności zakazanych substancji, lecz także porównywać parametry krwi i dyskwalifikować, gdy ich wartości znajdują się poza wytłumaczalną skalą. Organizmy mają być monitorowane bez przerwy.

To właśnie porównując wyniki krwi, renomowani eksperci z Australii Robin Parisotto i Michael Ashenden uznali za podejrzane 800 próbek pobranych od lekkoatletów w latach 2001-12. O sprawie zrobiło się głośno, bo ujawnili ją dziennikarze niemieckiej telewizji ARD i brytyjskiego "Sunday Timesa", którzy dostarczyli Australijczykom wyniki 12 tys. testów antydopingowych pozyskane nielegalnie z dokumentów federacji.

IAAF znalazła się pod masowym ostrzałem, ale jej działacze bagatelizują problem i uciekają w banały. - Nie ma tolerancji dla dopingu w moim sporcie, i tego będziemy się trzymać - mówił przed kilkoma dniami Sebastian Coe, były brytyjski długodystansowiec wybrany w środę na nowego prezydenta IAAF. - Doping jest uniwersalnym problemem. Odkąd działam w sporcie, jesteśmy na czołowej pozycji w wykrywaniu go - dodał, choć z serii filmów dokumentalnych ARD wyłania się raczej obraz organizacji, w której każdą aferę da się zamieść pod dywan, jeżeli wręczy się łapówkę. Po materiale z grudnia 2014 r. z IAAF usunięto jej skarbnika i prezydenta rosyjskiej federacji Walentina Bałachniczewa. Od ośmiu miesięcy toczy się dochodzenie komisji do spraw etyki pod przewodnictwem cenionego brytyjskiego adwokata Michaela Beloffa.

W ogłoszonym w środę programie antydopingowym na MŚ w Pekinie IAAF zapowiada, że choć testów będzie mniej, to za to będą bardziej zaawansowane technologicznie. Nowa metoda IRMS (spektrometria masowa stosunku izotopów) pozwala skuteczniej wykryć EPO i hormon wzrostu. "Jest droższa, ale pozwala sprawdzić próbkę na okoliczność zawartości wszystkich zakazanych substancji" - czytamy. IAAF chwali się też, że jej agenci antydopingowi kampanię zaczęli na długo przed mistrzostwami. "Badania w Pekinie są ważne, ale nie tak ważne jak te niezapowiedziane, przeprowadzane poza zawodami przez ostatnie sześć miesięcy" - informuje na stronie internetowej.

Problem w tym, że jak pisze "Guardian", grupa agentów antydopingowych IAAF liczy dziesięć osób, a przynajmniej jednego zawodnika wystawi w mistrzostwach 207 państw.

Więcej o:
Copyright © Agora SA