Tragedia lekkoatletyki. Walka z dopingiem

- W Polsce paszporty biologiczne nie działają, choć są jedynym skutecznym narzędziem walki z dopingiem. Brakuje nam zgody Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych - mówi Michał Rynkowski z Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie.

Radosław Leniarski: Jakie wrażenie zrobiły na panu wykradzione z IAAF dane dotyczące skali dopingu krwi w lekkoatletyce?

Michał Rynkowski: Ogromne. Jeśli się potwierdzą, jeśli nawet tylko ich część się potwierdzi, to lekkoatletyka ma potężny problem, a nawet powiedziałbym, że jest to tragedia dla lekkoatletyki. Moim zdaniem sprawą powinna się zająć niezależna od federacji i komitetów Światowa Agencja Antydopingowa (WADA). "Sunday Times" i niemiecki reportażysta Hajo Seppelt lub lekkoatletyczna federacja powinni przekazać dane WADA.

Jakim cudem WADA nie miała tych wyników lub nie wiedziała o nich?

- Są to testy przeprowadzone na zlecenie federacji lekkoatletycznej. Ale WADA powinna je mieć. Problem polega pewnie na tym, że WADA ma do czynienia z mniej więcej 280 tys. testów z wszystkich dyscyplin na świecie. A tu jest 12 tys. lekkoatletycznych z lat 2001-12.

W jaki sposób zweryfikować, czy ktoś, kto ma podejrzany wynik badania krwi, jest dopingowiczem? Przecież to nie to samo. Nie można jeszcze raz przetestować próbek, prawda?

- Nie trzeba. W bazie danych są prawdopodobnie szczegółowe wyniki badań hematologicznych. I wtedy nie ma problemu - trzeba je wprowadzić do komputerowego systemu ADAMS monitorującego antydoping na świecie i zarządzającego nim. Na pewno łatwiejsze będzie wyłowienie dopingowiczów, którzy używali transfuzji, EPO lub nowego, syntetycznego środka CERA po 2009 roku, czyli po wprowadzeniu paszportów biologicznych. W nich widać, że ktoś kombinuje, bo profil krwi się zmienia.

Czy paszport jest jedynym skutecznym narzędziem?

- Tak. Każdy człowiek jest inny, więc ma inne, osobnicze cechy krwi. Wahania jej parametrów są dowodem manipulacji.

Ale są przecież testy na przykład na transfuzję krwi polegające na wykrywaniu plastyfikatorów, środków zawartych w tworzywach sztucznych, czyli np. w woreczkach do transfuzji.

- Tak, ale to są metody poszlakowe, pośrednie. Wymagają dalszych badań. Zawodnik może łatwo wytłumaczyć obecność plastyfikatorów w organizmie. Na przykład, bo brał dozwoloną kroplówkę [czyli do 50 ml] w szpitalu, ponieważ był chory.

Według "Sunday Timesa" pięć procent badanych polskich sportowców miało podejrzany wynik. A przecież polscy sportowcy mają paszporty biologiczne.

- I mają, i nie mają.

Niestety, w Polsce wciąż nie możemy stosować paszportu biologicznego do walki z dopingiem. Nie możemy, bo nie mamy wejścia do systemu ADAMS, który pozwala analizować paszport biologiczny konkretnego zawodnika. Czekamy na decyzjęGeneralnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych. A on zwleka z decyzją, bo serwery WADA, a więc i systemu ADAMS, znajdują się w Quebecu w Kanadzie, regionie, o którym Unia Europejska sądzi, że nie spełnia standardów ochrony danych osobowych.

To znaczy, że nasi sportowcy są poza rzetelną kontrolą antydopingową? Sam pan powiedział, że paszport to jedyne skuteczne narzędzie.

- Są kontrolowani. To znaczy pobieramy próbki, wynik badania jest. Zbieramy dane i czekamy na decyzję GIODO. Jak ją dostaniemy - podobno decyzja jest bliska, bo GIODO jest przychylny - zinterpretujemy wyniki, czyli porównamy dane z paszportu biologicznego. Muszą być co najmniej trzy wyniki testów, które trzeba ze sobą porównać za pomocą systemu ADAMS. Na tym polega system. Na razie możemy tylko na nosa powiedzieć, że wyniki są podejrzane.

No tak, ale to oznacza, że na razie kontrola nie ma sensu, bo nie ma wyników pracy jej jedynego skutecznego narzędzia. Od jak dawna jest taka sytuacja?

- Od dwóch lat, czyli od chwili, gdy zaczęliśmy wprowadzać paszport. Nie jesteśmy w jakiejś wyjątkowej sytuacji. Holandia w ogóle nie prowadzi badań krwi. My przynajmniej mamy wyniki testów. Gdy zakończą się problemy prawne, pójdziemy krok dalej, czyli zinterpretujemy je dzięki ADAMS-owi. To znaczy wrzucimy do komputera, który powie nam, czy wynik jest OK, czy nie. Bez dostępu do systemu nie możemy tego zrobić.

Jednak jeśli na podstawie pojedynczego badania laboratorium zawiadomi nas, że jest podejrzenie np. transfuzji krwi, pędem biegniemy i zarządzamy szczegółowe, celowe badania zawodnika.

Zdarzyło się to kiedyś?

- Tak, ale podejrzane wyniki nie okazały się dopingiem. Poza tym mówiłem przecież, że pojedynczy przypadek nie jest miarodajny ze względu na różnice osobnicze. Potrzebny jest paszport.

Dane z wycieku dotyczą sportowców konkurencji wytrzymałościowych w lekkoatletyce. Czy sądzi pan, że podobna sytuacja przytrafi się pozostałym - sprinterom, miotaczom, skoczkom?

- Nie sądzę. Tam sprawa jest prostsza, bo trudniej cokolwiek ukryć. Wyniki nie podlegają interpretacji, tak jak w profilu hematologicznym. Jak laboratorium wykryje clenbuterol, najmniejszy nawet ślad, pojawia się czerwona flaga, sprawa jest załatwiona, kara automatyczna. Wyniki są dostępne dla właściwych instytucji i jeśli Polska zwlekałaby z karą, dostałaby zaraz list od WADA z pytaniem: "Co się tu, chłopaki, dzieje?". Tu takiej afery więc raczej nie będzie. Tyle że w Polsce paszport nie działa w badaniach krwi tak, jak w badaniach hormonów.

Czy gdy GIODO wreszcie wyda zgodę, a wy uporacie się z wprowadzeniem do systemu kilkuset testów, czekają polskich kibiców trudne chwile?

- Hm. Rzeczywiście może być więcej do ogłoszenia. Ale może nie będzie tak źle.

Wielki wyciek. Co mówią wykradzione dane

Wyniki pochodzą z 12 tys. testów krwi w 15 konkurencjach wytrzymałościowych w lekkoatletyce u 5 tys. uczestników igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata w latach 2001-12. Zostały wykradzione z bazy danych IAAF w Monte Carlo.

1l 800 sportowców miało podejrzane wyniki badań krwi daleko odbiegające od normy (czyli takie, że szansa na to, że wskaźniki mają przyczyny naturalne, jest mniejsza niż 1:100).

2l Tych 800 sportowców zdobyło 146 medali, w tym 55 złotych.

3l 10 medali na igrzyskach w Londynie zdobyli zawodnicy o podejrzanych wynikach. Na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata były finały, w których całe podium zajmowali zawodnicy o podejrzanych wynikach.

4l 80 proc. medali dla Rosji zdobyli zawodnicy o podejrzanych wynikach. U Kenijczyków było to 18 proc. medali.

5l 30 proc. przebadanych Rosjan miało podejrzane wyniki, 28 proc. - Ukraińców, 5 proc. - Polaków.

Szef lekkoatletycznej federacji IAAF, Senegalczyk Lamine Diack mówi: - Sugestie, że IAAF zaniedbało testy antydopingowe, są śmiechu warte. Istnieje kampania, aby ponownie rozdać medale. To farsa.

Oto najpiękniejsze tyczkarki na świecie! [ZDJĘCIA]

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.