Paweł Fajdek: Nigdy tak bym nie powiedział. Ładnie wygląda, i tyle. Teraz będę ciężko pracował, nie wiem, czy rzuty w dwóch ostatnich startach, jakie mi zostały przed mistrzostwami świata [start 22 sierpnia], nie będą w związku z tym krótsze. Tak jak przed ostatnimi mistrzostwami będę się budził rano i przed lustrem wmawiał sobie, że muszę pracować jeszcze ciężej. Właśnie teraz będę musiał się najbardziej zmotywować. To zawsze pomaga, nigdy nie przeszkadza. Zwłaszcza, gdy człowiek czuje, że jest najlepszy, a jednocześnie łatwo się pośliznąć.
- Może to być Pars, choć rzeczywiście jest coraz starszy, o kilka lat starszy ode mnie, i coraz trudniej mu wytrzymywać dynamiczne przeciążenia związane z rzucaniem. Dłużej po kontuzjach dochodzi do siebie niż ja. Ale może być też Iwan Tichon. Właśnie wrócił do rzucania, wystartował w Rosji pierwszy raz od 2012 r., na MŚ się wybiera i pewnie będzie w formie. Konkurs w Pekinie będzie ciężki. Marzy mi się taki jak w zeszłym roku na Memoriale Kamili Skolimowskiej, gdzie sześć razy było powyżej 80 m, w tym rekord Polski 83,48 m. Spróbuję coś takiego zrobić. Jeśli chodzi o odległość, jest to w Pekinie możliwe, ale o taką niesamowitą serię będzie ciężko. I konkurs na MŚ będzie niemal dokładnie w tym samym dniu miesiąca. Kto będzie miał najsilniejszą głowę, będzie najlepszy.
- Nie narzekam, naprawdę.
- Eee, trzeba umieć się wyłączyć. Poza tym oczekiwanie na Lailę [córka urodziła się w maju, dzień po konkursie w Halle] było czymś przyjemnym, niezwiązanym z nerwami. Nie oczekiwałem, że mnie ktoś z pracy wyrzuci czy na mandat.
- Nie przywitamy się grzecznie. Nie podam mu ręki, jeśli o to chodzi. Ale w sumie to ja go widziałem raz w życiu i to wtedy, gdy komisja antydopingowa zdjęła go z igrzysk w Londynie. W stosunku do takich jak on na rzutni wylewności nie ma. Ale może rzucać daleko.
- Miałem w tym roku 17 kontroli, 13 na zawodach, reszta na zgrupowaniach. Czasem jest to wnerwiające, gdy człowiek gdzieś się spieszy, a nie może się ruszyć, tylko w pokorze czekać na kontrolę. I jeszcze, cholera, nie spieszą się, nie robią tego wtedy, gdy kończy się konkurs, nie wzywają przy rzutni, tylko potem szukają mnie po całym stadionie, a autobus czeka.
- Najbardziej męczący konkurs w tym sezonie był w Białej Podlaskiej na lidze, gdzie Wojtek Nowicki był bardzo blisko. Bałem się, że może mnie przerzucić. To wcale nie było demotywujące.
- Bardzo to przyjemne. Nie potrzebuję teraz zbyt wielu uwag, potrzebuję korekt. Pani trener wie, co mówić. Pojęcie ma, bo trenowaliśmy razem 10 lat. Ona była przygotowana, wie, że jak trener skończy karierę, to wrócę do niej. To już ustalone. Tylko teraz akurat tak się stało, że nieszczęśliwy przypadek przyspieszył sprawę. Przyszły sezon z trenerem Cybulskim.
- No niezupełnie. Ustaliliśmy, że po igrzyskach w Rio każdy idzie w swoją stronę, trener na zasłużoną emeryturę. W każdym razie, jeśli chodzi o pracę ze mną. Ja przenoszę się na stałe do Żarnowa, bo wędrówka między Dolnym Śląskiem, Poznaniem a obozami kosztuje mnie zbyt dużo energii. W Żarowie teraz są dobre warunki, wybudowaliśmy rzutnię. A trener musi wybudować wreszcie swój wymarzony dom z ogrodem.
Trener zmienił już szpital, teraz się rehabilituje.
- Na pewno nie teraz. Może po igrzyskach. Bo obciążenia są zbyt wielkie, a co za tym idzie - ryzyko kontuzji. Jest kilka rzeczy, które można dołożyć do treningu, ale one niekoniecznie są zdrowe. Naderwania, naciągnięcia. Nie będę ryzykował przed Rio. A Jurij Siedych, rekordzista świata, z pewnością nie jest moim idolem.
- Może dzięki młodości i temu, że jestem głodny rywalizacji, walki, rzutów.
Jak tenisistki spędzają wakacje? Głównie na plażach... [ZDJĘCIA]
źródło: Okazje.info