Paweł Januszewski: Na jaw wyszło coś, o czym w środowisku sportowym mówi się od dawna. Pierwsze sygnały o nowym, niewykrywalnym środku były już podczas igrzysk w Sydney. Któryś z amerykańskich działaczy sugerował wówczas, że tzw. wielka trójka, czyli Marion Jones, Tim Montgomery i Maurice Green mogą brać coś takiego.
- Wtedy było już jasne, że w Stanach coś się dzieje. Amerykanin na MŚ w Paryżu nie wygrał, sztandarowej konkurencji, czyli biegu na 100 m [zwyciężył nikomu nieznany Kim Collins z St. Kitts and Nevis - red.]. Wcześniej reprezentanci USA wygrywali prawie zawsze. Pojawiły się pytania dlaczego. Odpowiedź nasunęła się sama.
- Na pewno nie czuję do kogoś takiego odrazy. Czuję natomiast ulgę, bo będą równiejsze szanse. Odpada zawodnik, który zachowywał się nie fair.
- To możliwe. W wyczynowym sporcie granica między dozwolonym wspomaganiem a niedozwolonym dopingiem jest bardzo krucha. Sportowiec, który ufa swojemu trenerowi i ludziom, którzy z nim współpracują, może nie zdawać sobie do końca sprawy, co się wokół niego dzieje, tzn. jakie dostaje leki czy odżywki.
- Na 99,9 procent jestem przekonany, że nie. Wiem, że zawodnicy startujący w MŚ zostaną ponownie przebadani pod kątem THG. O naszych atletów jestem jednak spokojny.
- Ze sportowcem jest trochę tak jak z żołnierzem. Jeśli kraj, z którego pochodzi, jest bogaty, to są pieniądze na armię, a co za tym idzie, na sprzęt i porządne wyszkolenie. Jeśli kraj jest gospodarczo słabszy, to żołnierz też nie reprezentuje światowego poziomu. W sporcie jest tak samo.
- Po prostu na doping stać sportowców z bogatych krajów. Niedozwolone wspomaganie to jest potężna machina, biznes z dużymi pieniędzmi i wysokimi cenami... Państwa, które nie były silne gospodarczo, a inwestowały w takie niedozwolone wspomaganie, były rzadkością. Kiedyś było tak w NRD. Inwestowano w doping, były też efekty sportowe. Teraz trochę przebąkuje się o Białorusi. Mieli cztery złota na MŚ, a to trochę zaskakujące...
- Nie wiem, czy by brali. Pamiętajmy, że to indywidualna sprawa każdego sportowca. Ale na pewno byłaby większa pokusa niż teraz. Po zdobyciu złotego medalu olimpijskiego polski sportowiec może liczyć na 3 tys. zł miesięcznej pensji. Czy perspektywa takich pieniędzy skusi go do podjęcia ryzyka i stosowania dopingu? Raczej nie. Konsekwencja przyłapania to zazwyczaj koniec kariery lub przynajmniej kilkuletnia dyskwalifikacja.
- Możliwe, ale doping był zawsze. Johnson w Seulu w 1988 r. wygrał z Carlem Lewisem o cztery metry. To ogromna różnica. Okazało się, że był na dopingu. Niedawno do tego samego przyznał się Lewis. Tymczasem w historii biegu na 100 m mieliśmy już wyniki dużo lepsze od Lewisa i zbliżone do Johnsona.
- Tego nie mogę być pewien. Wiem tylko, że wokół dopingu panuje wielka hipokryzja, także kibiców. Z jednej strony od sportowców oczekuje się coraz lepszych wyników, nowych rekordów, nikt już nie ogląda lekkoatletyki dla samej walki. Jednocześnie opinia publiczna, czyli ci sami ludzie, oburzają się na afery dopingowe. Po ostatnich mistrzostwach świata gazety pisały, że impreza była słaba, bo nie było rekordów, rywalizacja była nieciekawa itd.
- W pewnym sensie tak.
- Jestem za. Podkreślam jeszcze raz, że obecna sytuacja to hipokryzja. Z jednej strony ideały sportowej czystości, a z drugiej oczekiwania rekordów, wielkiego show. Legalizacja wyrównałaby szanse. Każdy przynajmniej w teorii miałby takie same możliwości. Legalizacja powinna moim zdaniem dotyczyć wyłącznie zawodowców. Juniorzy i młodzieżowcy powinni nadal mieć zakaz. Zawodowcy są dorośli, a rekordy i wyniki to ich praca, z tego się utrzymują.
- Z jednej strony nie, bo przecież nikt nie kontroluje np. tenisistów ani koszykarzy. Z drugiej strony tak, bo międzynarodowe organizacje zwalczają doping od zawsze i nigdy się nie pogodzą z jego istnieniem. Międzynarodowa Federacja Lekkoatletyczna (IAAF) zawsze będzie dążyła do czystości dyscypliny, będzie miała idealistyczne spojrzenie na ten sport. Tam nikt nigdy nie wypowie słowa "legalizacja".
- Nie, bo po pierwsze, producenci nieźle na tym zarabiają. To tak, jakby nałożyć embargo na dostawy broni do jakiegoś kraju. Natychmiast stanie się bardzo droga, a handel nią będzie gwarantował wysokie zyski. Po drugie, zapotrzebowanie na doping nie ustanie, bo sportowcy zarabiają na biciu rekordów, zdobywaniu medali, a nie na samej walce na bieżni.