Jonathan Edwards: Żegnaj lekkoatletyko

- Rozmawiałem przed konkursem z mamą. Powiedziała mi: To najlepszy moment, aby się pożegnać - opowiadał we wtorek Jonathan Edwards, rekordzista świata w trójskoku, legenda lekkiej atletyki, podczas bardzo emocjonalnej konferencji prasowej

Kilka chwil było naprawdę wzruszających. Pierwsza, kiedy Yannick Torgare z ekipy Szwecji wstał i powiedział do siwowłosego mistrza olimpijskiego: - Jonathan, chciałem ci podziękować. Oglądałem cię z Christianem Ollssonem podczas zawodów kilka lat temu w Szwecji, dzięki tobie zostałem lekkoatletą i dzięki tobie Ollsson jest teraz mistrzem świata. Byłeś dla wielu ludzi wielką inspiracją.

37-letni Edwards miał łzy wzruszenia w oczach, tak jak po poniedziałkowym konkursie, kiedy 50 tysięcy osób na stadionie żegnało go owacją na stojąco, choć zajął dopiero 12. miejsce z powodu kontuzji nogi.

I drugi moment, symboliczny, kiedy oddał swoją akredytację zawodnika. Już nie wróci do wioski olimpijskiej i nie będzie miał wstępu na stadion.

Jonathan Edwards przez 15 lat startował w trójskoku, który dzięki niemu stał się jedną z najważniejszych konkurencji. Był pierwszym, który przekroczył barierę 18 metrów, ustanawiał trzy razy rekord świata, łącznie z tym obecnym, na 18,29 m podczas mistrzostw świata w Göteborgu. Jest mistrzem olimpijskim i dwukrotnie zdobywał tytuł mistrza świata, ale może byłby o jeden tytuł więcej - w 1991 r. Edwards zrezygnował ze startu z powodów religijnych, bo musiałby skakać w niedzielę. - Dziś nie zmieniłbym ani jednej decyzji, jaką podjąłem przez te 15 lat - powiedział.

Po części oficjalnej Edwards usiadł przy stoliku i otoczony przez gromadę dziennikarzy już bez wielkiego wzruszenia, bardzo opanowany odpowiadał na pytania.

Czy pamięta Pan jeden, najbardziej emocjonujący moment w karierze?

- Tak, to klęska w konkursie w Barcelonie, na igrzyskach w 1992 r., kiedy odpadłem w eliminacjach. To był moment, który chyba najbardziej przeżyłem i który bardzo wpłynął na moją późniejszą karierę. Za to najbardziej cieszyłem się ze złotego medalu w Sydney. Miałem wtedy 34 lata i wszyscy uważali, że wszystko, co najlepsze, jest już za mną. Wtedy sukces smakuje najlepiej.

Oczywiście mistrzostwa świata w Göteborgu w 1995 r., które zakończyły się pobiciem rekordu świata, też są warte zapamiętania. No i te ostatnie dwa dni, bardzo emocjonujące, jakby podsumowanie wielkiego etapu mojego życia. Tu, w Paryżu wiedziałem, że nie będę konkurencją dla takich ludzi jak Christian Ollsson, nie to było moim celem. Powiedziałem publicznie, że pożegnam się ze wszystkimi na mistrzostwach świata, i musiałem dotrzymać słowa. Chciałem dobrze zakończyć karierę. W dniu konkursu dzwoniłem do mamy i ona mi powiedziała: Jonathan, to jest najlepszy moment do pożegnania się. To był mój dzień pożegnania i choć cierpiałem z powodu bólu w nodze, powiedziałem sobie: przecież już w Göteborgu w 1995 r. uznałeś, że nawet jeżeli nie osiągnę w sporcie czegoś więcej, to i tak będziesz szczęśliwym człowiekiem do końca życia.

Decyzja o wycofaniu się nie była łatwa. Sport był moim azylem, bezpiecznym miejscem. Przenoszę się do innego świata.

Czy można żyć bez sportu, będąc z nim tak długo związanym? Przecież pierwszy raz wystartował Pan na wielkiej imprezie już w 1988 r. w Seulu...

- Widzę różnicę, ale bardziej psychiczną. Takiej zasadniczej to nie ma. Dzisiaj miałem w sumie 20 minut na spakowanie się w wiosce i pożegnanie się z ludźmi, którzy mi tam pomagali. To trochę jak przeżyć na nowo 15 lat w 20 minut. Uświadomiłem sobie, że nie muszę jechać na stadion treningowy, nie muszę pamiętać o kolcach, stroju, swoim numerze startowym. Jednak to są szablony, rutyna. To nie jest zasadnicza część ludzkiego życia. Więc mam nadzieję, że dość szybko się przyzwyczaję. Mam wiele opcji rozwoju.

Jakie?

- Przede wszystkim jestem komentatorem dla BBC. Niedługo zacznę pracować przy dokumentach sportowych dla BBC i liczę na to, że będzie to ekscytująca praca. Poza tym zaproponowano mi jakąś formę współpracy z brytyjską radą regulującą rynek telewizyjny (coś w rodzaju polskiej KRRiTV). Muszę dokonać weryfikacji moich możliwości. Sprawy, jakimi się zajmowałem kiedyś, ale z których musiałem zrezygnować ze względu na trójskok, bardzo się zmieniły. Czy będę potrafił odrobić straty? Nie wiem. Chciałem jednak powiedzieć, że nie zmieniłbym żadnej decyzji, jaką podjąłem w ciągu tych 15 lat, i uważam, że możliwość takiego oświadczenia w wieku 37 lat jest moim wielkim osiągnięciem.

Nie zostanie Pan trenerem?

- Jestem coś winien sportowi. Tak zupełnie z nim nie zrywam. Gram w piłkę, mogę więcej grywać w tenisa i golfa. Mam zamiar teraz trochę nacieszyć się życiem. Zresztą co to za zabawa, to jest po prostu normalne życie, jakie jest waszym udziałem. Będę miał więcej swobody. Będę miał wolne weekendy. Będę częściej widział się z mamą.

Trójskok bardzo się zmienił od czasu, kiedy Pan zaczął skakać. Właściwie nie widać nikogo, kto mógłby się zbliżyć do Pana rekordu świata?

- Oglądamy sport z różnych punktów widzenia. Jak zmienił się sport?

Kiedy jako młody sportowiec dołączyłem do brytyjskiej drużyny, byli w niej Daley Thompson, Linford Christie, oszczepnik Steve Buckley. Bohaterowie. Kiedy zaczynałem, w lekkiej atletyce było tłoczno od megagwiazd. Pamiętacie przecież, że w końcu lat 80. na bieżniach wygrywali Carl Lewis, Florence Griffith Joyner, Jackie Joyner-Kersee. Czułem podniecenie z powodu poczucia, że jestem częścią takiej historii. Jednak od tego czasu minęło 15 lat i dla mnie sport nie jest już tak ekscytujący jak wtedy, być może dlatego, że stałem się jego częścią. I być może dlatego, że sport od tamtego czasu się zmienił w stronę komercjalizacji i trochę na tym stracił, ja wiem czego? Chyba niewinności. Teraz zawodnicy startują w większej liczbie mityngów i pod dużo większą presją, zarabiają dużo pieniędzy od sponsorów. Ja też z tego korzystam, no ale moje uczucia do sportu nie są młodzieńczym uniesieniem. Nie ma magii w tym dzisiejszym sporcie, ale to być może tylko pogląd starego, pogrążonego w nostalgii sportowca.

Teraz zajmuje się Pan również działalnością charytatywną. Czym konkretnie?

- Prowadzę program pomocy dzieciom z trudnych dzielnic w St. Petersburgu. Wspomagam program zbierania funduszy na walkę z AIDS w Afryce i lokalną inicjatywę wspomagania organizacji weekendów dla ludzi niepełnosprawnych.

Czy zamierza Pan zwiedzić teraz te wszystkie miejsca, w których Pan był w czasie kariery i nie mógł w pełni ich docenić?

- Dostałem teraz kilka interesujących ofert, więc może wybiorę się z rodziną, która - obawiam się - nie doceniała moich telefonów z włoskiej wioski ze zgrupowania, kiedy opisywałem piękny zachód słońca nad morzem.

Czy pamięta Pan, kto zdobył tytuł mistrza świata w trójskoku w 1983 r.?

- Zdzisław Hoffman, 17,42 m albo 43 [w rzeczywistości 17,42 m - red.]. Ale nie znam go, nigdy go nie widziałem. 1983 rok to jeszcze nie były moje czasy. Jeszcze nie moje czasy. Jak to miło brzmi...

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.