Karolina Jarzyńska spisała się w Narodowym Spisie Biegaczy. Spisz się i ty!
Tadeusz Kądziela Fot. Jacek Dymkowski To właśnie na tym krótszym dystansie wystartuje w Zurychu, podczas lekkoatletycznych mistrzostw Europy. O medal powalczy już pierwszego dnia imprezy, 12 sierpnia.
W tym roku najlepszy czas Jarzyńskiej 32:03.57 daje jej szóste miejsce wśród Europejek. Zeszłoroczny rekord Polski (31:43.51) dałby jej trzecią lokatę za Brytyjką Julią Bleasdale (31:42.02) i Belgijką Almensch Belete (31:43.05).
Koronną konkurencją 32-letniej biegaczki jest jednak maraton. W styczniu zajęła trzecie miejsce w Osace z rekordem życiowym 2:26:31, słabszym jedynie o 23 sekundy od rekordu Polski (2:26:08), należącego od 2001 roku do Małgorzaty Sobańskiej. W kwietniu z wynikiem 2:28:12 Jarzyńska wygrała maraton w Łodzi.
Rozmawialiśmy w czerwcu, kilka dni po drużynowych mistrzostwach Europy rozegranych w Brunszwiku. Zajęła w nich ósme miejsce na 5000 metrów.
Karolina Jarzyńska: To, że biegam maraton, nie wyłącza mnie ze startowania na krótszych dystansach, to jest droga, która ma przygotować mnie do maratonu. Muszę być szybka nawet na 1500 metrów, które też w tym sezonie zaliczyłam.
To ogólna strategia treningowa, nie tylko moja i mojego trenera. Ktoś może uznać, że 1500 metrów i maraton to się kłóci, ale jest to jak najbardziej wskazane, bo w ten sposób szuka się prędkości, która potem bardzo się przydaje.
Jestem typem tempowca. Na 5000 metrów jestem sobie w stanie w nim poradzić, jeżeli bieg byłby prowadzony w szybkim tempie od początku do mety. W Brunszwiku byłam jedyną maratonką, bieg był wolny, ale zrobiłam, co mogłam.
Reprezentowanie kraju zawsze wywołuje wzmożoną mobilizację, aczkolwiek mi zawsze towarzyszą takie same emocje na każdym wyjeździe, nawet podczas igrzysk w Londynie. Choć biegłam z orzełkiem na piersi, to ranga zawodów nie wpływała na moją postawę emocjonalną.
Każdy start jest dla mnie bardzo istotny. Czy jest to komercyjny maraton w Japonii czy w Łodzi, czy start na igrzyskach olimpijskich, to chęć osiągnięcia dobrego wyniku jest zawsze taka sama.
Posiadam kwalifikację na obu dystansach. Wybrałam krótszy ze względu na to, że mam już w nogach dwa maratony. Pierwsza część sezonu letniego na bieżni i teraz wejście w przygotowania do maratonu, to już by było dla mnie za dużo na ten rok.
Także te 10 000 m jest z korzyścią dla mnie, a szansa na zajęcie wysokiego miejsca jest nawet większa. Muszę też patrzeć w przód. Moim celem jest dotrwanie do igrzysk w Rio de Janeiro, a każdy maraton jest bardzo eksploatujący. Choć gdybym nie uzyskała kwalifikacji na 10 000 m, być może bym się skusiła na to, żeby ten trzeci maraton pobiec.
Na tę część sezonu jest to impreza priorytetowa. Zurych w naszych planach pojawił się bardzo dawno. Oczywiście, liczyliśmy się z trenerem z takim scenariuszem, że nie uda mi się wypełnić minimum na mistrzostwa, pomimo tego, że rok temu byłam liderką list europejskich na 10 000 m. Te dwa maratony sprawiły, że organizm jest troszeczkę wyeksploatowany.
Trudy startu w Łodzi odczuwałam bardzo długo. Na ogół szybko się regeneruję, a w tym roku potrzebowałam naprawdę dużo czasu, żeby dojść do siebie, więc baliśmy się, że minimum 32:20.00 może być za trudne.
Nie zwątpiliśmy jednak. Wyjechaliśmy z powrotem w góry i bardzo spokojnie trenowaliśmy, nie szlifując jednak formy. Chcieliśmy uzyskać minimum bez mocnego treningu, żeby zachować jeszcze zdrowie na trening pod mistrzostwa. To się udało, nie jest więc przypadkiem, że będę biegała w Zurychu i wszystko robimy pod to, żebym tam właśnie była w optymalnej formie. Teraz wylatuję do Stanów na 5-6 tygodni, jeżeli w spokoju wykonam trening, to mogę zawalczyć o dobre miejsce.
Rekord który uzyskałam rok temu padł na mityngu komercyjnym, a nie na imprezie mistrzowskiej. Na imprezach mistrzowskich bieg jest taktyczny, często wolny, na końcówkę. To działa trochę na moją niekorzyść.
Z drugiej strony biegi długie kobiet w Europie są mocne. Wystarczy spojrzeć na listy światowe w maratonie czy na 10 000 m. Są Rosjanki, Brytyjki, Portugalki - wszystko to są poważne kandydatki. Liczę więc na to, że w Zurychu ten bieg będzie w mocnym tempie i wtedy wzrasta szansa dla mnie na zajęcie wysokiego miejsca.
Puchar Europy w Macedonii pokazał, że mogę walczyć z najlepszymi. Zajęłam tam czwarte miejsce, pozostał lekki niedosyt, ale pokazałam, że jestem w ścisłej czołówce europejskiej, jeśli chodzi o 10 000 m. Praktycznie do ostatniego okrążenia walczyłyśmy ramię w ramię o podium, więc jestem dobrej myśli, biorąc pod uwagę, że doszłam do tego spokojnym treningiem.
Największe szanse, jeśli chodzi o uzyskanie kwalifikacji, mam w maratonie. Już w 2015 roku będziemy mogli uzyskiwać minimum, choć oczywiście jeszcze nie wiem, jakie ono będzie, bo Polski Związek Lekkiej Atletyki nie podał czasów.
Dycha też fajnie mi leży, niemniej jednak na te chwilę myślę, że będzie to maraton.
Nie jest łatwo. Pod względem popularności nie możemy się równać z innymi konkurencjami, ale biegi długie są perspektywiczne. Jest duże zaplecze amatorów i wydawałoby się, że popularność biegania jest ogromna, ale sponsorzy jeszcze nie bardzo chcą wspierać biegaczy. Tak naprawdę wszystko jest na barkach zawodnika. Oczywiście wspomaga nas Polski Związek Lekkiej Atletyki, to wsparcie jest ważne, ale trzeba włożyć dużo środków własnych, żeby się rozwijać.
Profesjonalnie zajmuję się sportem osiem lat i moje życie przez ten czas podporządkowane jest tylko temu, a tak naprawdę nie miałam dotąd spektakularnego sukcesu. Niby fajnie, ale nie ma medali. I tu liczy się upór, cierpliwość pokora i realne spojrzenie, że medalu na igrzyskach olimpijskich prawdopodobnie nie zdobędę.
Trochę bronię swojej specjalności. Często się słyszy, że ten biegacz był tylko ósmy czy dziesiąty, a trzeba pamiętać, że biega cały świat. Ja to podkreślam, bo konkurencja jest olbrzymia. Jest Afryka, ale świetnie biega też Azja i Ameryka, więc w zasadzie cały świat biega i o sukces jest naprawdę trudno.
Finansowanie to jest kula u nogi. Kluby sportowe w Polsce tak naprawdę nie istnieją, jeśli chodzi o pomaganie zawodnikom. Ja pamiętam swoje początki, kiedy żyłam na karcie kredytowej. Zainwestowałam w siebie bez posiadania żadnych oszczędności. Pojechałam pierwszy raz w wysokie góry z kartą kredytową i z debetem na tej karcie. Grałam va banque - albo mi się to zwróci i jakoś to będzie, albo będę się zastanawiać, co dalej, ale była to jedyna możliwość.
Poza tym wsparcie rodziny, o sponsorów jest trudno. Choć akurat w moim przypadku jest tak, że po sukcesie w 2013 roku w Łodzi zaufał mi sponsor maratonu "Dbam o zdrowie". Wygrywając ten maraton z dobrym czasem, pokazałam się i po raz pierwszy to firma przyszła do mnie. Zauważono we mnie potencjał i chciano, żeby to moja osoba promowała ten maraton.
Teraz finansowo jestem zabezpieczona na podstawowym poziomie przez firmę ALE, bo tak nazywa się mój sponsor. Dzięki temu mam zapewnione podstawowe warunki życiowe. Dużo czasu spędzam w wysokich górach w Stanach Zjednoczonych, ale to też inwestycja w siebie.
Są też są nagrody finansowe za udział w biegach. Startuję głównie za granicą i ten poziom, który reprezentuję, pozwala mi na to, żeby wyżyć z tego biegania. Czyli nic innego w życiu nie robię tylko biegam i z tego biegania się utrzymuję.
Dwa razy otarłam się o rekord, zabrakło trzydzieści kilka sekund w zeszłym roku w Łodzi i teraz niespełna pół minuty w Osace, także jest faktycznie bardzo blisko. Zawsze podkreślam, że ten rekord nie jest celem samym w sobie. Nie podchodzę do biegu w ten sposób, że trenuję na rekord Polski, nie nakręcam się, robię swoją robotę. Podczas biegu też nigdy nie analizuję, że to jest czas na rekord, albo że tracę jakieś sekundy. Jestem wyłączona i skupiona, interesuje mnie urwanie każdej sekundy, które coraz trudniej jest urwać. Dużo łatwiej urywało się z 2:30, a dużo trudniej urywa się je z 2:26.
Tak naprawdę to jeszcze nie miałam idealnego biegu w maratonie, zawsze coś mi tam przeszkadza. Jak trafi się taki dzień, to padnie też ten rekord.
Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live