Monika Pyrek: Bardzo jej tego życzyłam, bo wiedziałam, że dla niej to byłoby wymarzone zakończenie. Aczkolwiek muszę powiedzieć, że słyszałam różne informacje. Jelena mówiła niedawno, że nie chce definitywnie kończyć ze sportem, że planuje zrobić sobie tylko przerwę na urodzenie dziecka i wrócić. Z drugiej strony ostatnio wróciła do tego, co mówiła wcześniej, czyli stwierdziła, że w Moskwie wystartuje po raz ostatni. Nie do końca jestem więc pewna, czy już nie wróci, ale jeśli tym konkursem się pożegnała, to naprawdę wybrała sobie idealne miejsce, zdobyła idealny medal i osiągnęła bardzo dobry wynik. A jej klasę podkreśla jeszcze fakt, że atakowała rekord świata i w drugiej próbie naprawdę mogła go pobić.
- W sporcie mieliśmy już przykłady świetnych powrotów po takich przerwach. Czas ciąży i później oddanie się opiece nad dzieckiem potrafią zregenerować organizm, zaleczyć stare kontuzje. Jeżeli Isinbajewa postanowi wrócić, to na pewno młodsze zawodniczki będą musiały się z nią liczyć. Oczywiście nie wiem, czy za kilka lat byłaby w stanie skakać tak wysoko jak choćby w moskiewskim finale [4,89 m]. Ale skoro po kilku latach słabszych startów teraz znowu wygrała, to chyba wszystko zależy tylko od tego, jaką ma motywację, chęć do treningów. Swój potencjał pokazywała przecież przez lata, zdobywając tyle medali [dwa olimpijskie złota i jeden brąz, trzy złota mistrzostw świata i jeden brąz oraz złoto i srebro mistrzostw Europy] i tak wiele razy [17-krotnie na stadionie i 13-krotnie w hali] bijąc rekord świata.
- Muszę powiedzieć, że dziwnie siedziało mi się przed telewizorem podczas tego moskiewskiego finału. Przez lata byłam w środku takich konkursów, walczyłam o jak najlepsze wyniki. Ale do tego nawet nie ciągnie mnie tak bardzo jak do treningu, do aktywności, jaką miałam codziennie przez ostatnie 18 lat. Za emocjami startowymi tak bardzo nie tęsknię, bo jednak nie chciałabym znów przeżywać wielkich stresów. Krótko mówiąc, raczej nie wrócę. Ale nie mówię: "na pewno nie", bo może jeszcze coś mi się w głowie przestawi (śmiech).
- Zgadza się, ja byłam tam siódma, a młodsza o dwa lata Jelena nie zaliczyła żadnej wysokości w eliminacjach. Gdyby w Moskwie wystąpiła Swietłana Fieofanowa [w 2001 r. razem z Pyrek stanęły na podium MŚ w Edmonton - Rosjanka była druga, Polka trzecia, a wygrała Amerykanka Stacy Dragila], która nie zakwalifikowała się do mistrzostw, to ona byłaby aktualnie startującą zawodniczką, z którą znam się najdłużej. Ale z Jeleną też łączyło mnie wiele wspólnych startów. Pierwszy miał miejsce w 1998 r. na mistrzostwach świata juniorów w Annecy [Pyrek skoczyła 4,10 m i zdobyła srebrny medal, Isinbajewa z wynikiem 3,80 m była dziewiąta].
- Na zawodach Jelena rzeczywiście zawsze była typem samotnika. Ale po nich nie. Kiedyś nawet miałyśmy taką rozmowę, w której dawała mi rady, przekonywała, że powinnam tak jak ona się koncentrować. Próbowała udowodnić, że to najlepszy sposób, że niczym nie wolno się rozpraszać. Inaczej było właśnie na naszych wspólnych obozach we włoskiej Formii u trenera Witalija Pietrowa [kiedyś prowadził Siergieja Bubkę]. Pierwszy raz spotkałyśmy się tam zimą 2005 r. Wtedy ona jeszcze nie mówiła po angielsku tak dobrze jak teraz, więc umówiłyśmy się, że będę ją poprawiała, a za to ona będzie mnie uczyła rosyjskiego. To radosna, kontaktowa dziewczyna. Byłyśmy na kilku wspólnych wypadach - na zakupach i wieczornych wyjściach.
- Pamiętam wielką imprezę, na którą mnie zaprosiła po mityngu w Monako. Jelena tam wygrała, miała bardzo dobry sezon, zabrała więc znajomych, w których gronie byłam, na dyskotekę. Prowadziła za sobą tłum, w sumie z 50 osób (śmiech). A na parkiecie radziła sobie naprawdę dobrze.