Irena Szewińska nie żyje. Władysław Kozakiewicz wspomina: Dama, czuła opiekunka, wielka mistrzyni rozpoznawana wszędzie

- Mówiłem "Dzień dobry Pani Ireno", myślałem sobie "o, jest Irena, widzę ją, a ona też mnie widzi". Wspólny wyjazd do USA i Kanady wszystko zmienił. Spędziliśmy razem półtora miesiąca i wróciliśmy jako przyjaciele na całe życie. Nie było drugiej sportsmenki, z którą byłbym tak zaprzyjaźniony, na amen - Władysław Kozakiewicz wspomina Irenę Szewińską. Siedmiokrotna medalistka olimpijska zmarła w piątek 29 czerwca, w wieku 72 lat.
1976, Irena Szewińska podczas biegu na 400 metrów na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu. 1976, Irena Szewińska podczas biegu na 400 metrów na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu. imago sportfotodienst/East News

Łukasz Jachimiak: Irena Szewińska nie żyje. Stracił Pan koleżankę z lekkoatletycznej kadry, czy przyjaciółkę nie tylko ze świata sportu?

Władysław Kozakiewicz: Straciłem najbliższą przyjaciółkę. Mam mnóstwo miłych wspomnień związanych z Ireną. 1974 rok - wylecieliśmy razem do Kanady i USA na halowe starty. Polonia ze Stanów z Kanady strasznie nas chciała widzieć, wiec oboje dostaliśmy zaproszenie i bilety na przelot z amerykańskiej federacji. Na Irenę zapotrzebowanie było jak co roku, a na mnie po raz pierwszy, bo stałem się rewelacją sezonu, ciężko mnie było ograć. Dostaliśmy paszporty służbowe i zostaliśmy wydelegowani do Ameryki. Powiedziano nam "radźcie sobie" i już.

I polecieliście tylko we dwoje?

- Tak, wtedy pierwszy raz byłem na wyjeździe tylko z Ireną, we dwójkę, bez żadnego trenera, czy opiekuna ze związku. Wyjechaliśmy w styczniu, na półtora miesiąca. Z tymi paszportami służbowymi mogliśmy się poruszać po Stanach i Kanadzie. Oczywiście zatrzymywano nas w różnych kantorkach na lotniskach i siedzieliśmy tam po trzy-cztery godziny razem ze sportowcami z Afryki, aż nas wszystkich posprawdzano. Nie było lekko, bo dostawaliśmy po 35 dolarów diety dziennej, więc nie było szans, żeby się za to i wyżywić, i wynająć hotel. Mieszkaliśmy więc u Polaków. Na szczęście Polonia zawsze zabierała nas do siebie. Zaczęliśmy od Toronto, później był Nowy Jork, Los Angeles, San Diego, San Francisco. Była zima, nie bardzo było gdzie trenować, pieniędzy na opłacenie hali nie mieliśmy, więc trenowaliśmy u ludzi po piwnicach. Pamiętam, jak w takiej jednej piwnicy urządziliśmy sobie miejsce do ćwiczeń, robiliśmy pompki, mięśnie brzucha, a później przysiady. Kiedy ja je robiłem, to brałem Irenę na barki, a że ta piwnica nie była zbyt wysoka, to przy każdym moim wspięciu się, wyprostowaniu nóg, ona uderzała głową w powałę. Śmiesznie było, wtedy się zaprzyjaźniliśmy.

Nie miał pan żadnego problemu ze skróceniem dystansu z taką mistrzynią?

- Oczywiście, że miałem. Ona była dla mnie wtedy świetną, sławną lekkoatletką, którą znałem ze wspólnych startów na memoriałach, czy mistrzostwach Polski, ale byliśmy na takiej zasadzie, że mówiłem "Dzień dobry Pani Ireno". Był dystans, myślałem sobie "o, jest Irena, widzę ją, a ona też mnie widzi". Dopiero ten wspólny wyjazd wszystko zmienił. Myśmy się stali parą sportowców, spędziliśmy razem półtora miesiąca i wróciliśmy jako przyjaciele na całe życie. Ta przyjaźń trwała do końca. Nie było drugiej sportsmenki, z którą byłbym tak zaprzyjaźniony na amen. Przez lata spotykaliśmy się całymi rodzinami. Z Januszem - jej mężem, jesteśmy dobrymi kolegami, obejrzeliśmy razem mnóstwo imprez. Nawet niedawno się widzieliśmy i wspominaliśmy sobie, jak się w ten sport bawiliśmy. Bo lekkoatletyka to było jej całe życie. I moje też, prawdę powiedziawszy. Razem startowaliśmy dla Polski, ale też w reprezentacji Europy, razem walczyliśmy na igrzyskach, choć medali na tych samych nie zdobyliśmy. Z mojego powodu, bo w Montrealu w 1976 roku ja powinienem wygrać złoto, a nie było mnie na podium, natomiast ona zdobyła swój ostatni tytuł mistrzyni olimpijskiej, wygrywając bieg na 400 metrów.

Pan przegrał z kontuzją?

- Tak, w finale już w pierwszym skoku rozwaliłem sobie stopę, konkretnie torebkę stawową i już nie mogłem skakać na moim normalnym poziomie. Ale Irena wygrała i to było naprawdę duże pocieszenie. "Władku, co się martwisz, ty jesteś młody, będą następne igrzyska" - tak mi wtedy powiedziała. To dużo znaczyło, bo z Ireną wtedy spędzałem więcej czasu niż z własną żoną. Myśmy byli naprawdę cudownymi przyjaciółmi. Od 1974 roku do końca. Irena była człowiekiem o wielkim sercu. Dzięki wszystkim wielkim zwycięstwom była damą lekkiej atletyki, ale zawsze była nie wyniosła jak dama, tylko czuła jak starsza siostra. Niedawno byliśmy na wielkiej gali w Monako, wręczano różne nagrody, ja też byłem wyróżniony, a Irena była bardziej dumna ze mnie niż z siebie. 

Irena Szewińska Irena Szewińska KAPIF.pl

Rozumiem, że w 1974 roku też od razu weszła w rolę takiej opiekunki?

- Oczywiście! Ja dzięki niej wiedziałem, jak się zachowywać. Stałem się bardzo popularny, bo zacząłem seryjnie wygrywać, to ona mnie pilnowała, żebym się trzymał ziemi. Była wszędzie, wszyscy ją znali, imponowała mi i musiałem się jej słuchać. Dobrze na tym wychodziłem. Pierwsze pieniądze za start dostałem dzięki niej. Byłem już przyzwyczajony do tego, że za zwycięstwo w mityngu dostaję jakąś nagrodę rzeczową i na tym koniec. Irena pokazała mi, jak dostać parę dolarów. Wcisnęła mnie przed siebie, żebym wszedł do pokoju i powiedział swoje nazwisko. Posłuchałem się, nie wiedząc o co chodzi. No i dostałem 300 dolarów. Majątek dla nas na tamte czasy!

To była nagroda za zwycięstwo w jakimś mityngu?

- Tak, w Stuttgarcie. Irena wzięła mnie za rękę, ustawiła pod drzwiami i powiedziała "jak wejdziesz, to podaj nazwisko i zobaczysz co się stanie". Ona wiedziała, gdzie organizator płaci, a nie tylko daje jakąś rzecz na pamiątkę. Mówiła, gdzie warto zapukać do drzwi szefa danej imprezy.

Opisując panią Irenę mówi pan, że nie wyniosła dama, tylko starsza siostra - czuła, opiekuńcza. Ale to w relacji z Panem. A jak funkcjonowała w tym wielkim lekkoatletycznym i sportowym świecie?

- Bardzo podobnie. Zawsze była bardzo spokojna i bardzo delikatna. Na bieżni imponowała nie tylko wynikami, ale też wspaniałą techniką biegu. Człowiek miał przyjemność w patrzeniu na jej bieg. A poza bieżnią też była tak ujmująco delikatna, taktowna. Pamiętam z jaką klasą wytrzymała igrzyska w Moskwie w 1980 roku. Miała kontuzję, nie zdobyła medalu. To jest straszne dla wielkiego sportowca. Zwłaszcza że nikt do niej już wtedy nie przychodziła, straciła wielkie zainteresowanie, jakim wcześniej się cieszyła przez ponad dekadę. Ja nie byłem dobry w pocieszaniu, jestem innego charakteru. Powiedziałem jej "nic się nie stało" i tyle. Ale ona mnie znała, wiedziała, jaki jestem, a inna sprawa, że wielkich pocieszeń też nie było jej trzeba, bo czuła, że już kończy karierę, że jej sportowy czas mija. Mnie bardzo mocno dopingowała. Wiedziała, że wygram, że pobiję rekord świata. Wiedziała, że patrząc na nią się uczyłem, że brałem z niej przykład. O, mam fajną anegdotę. Mogę?

7.02.2001, Zakopane, Irena Szewińska zapala znicz uniwersjady. 7.02.2001, Zakopane, Irena Szewińska zapala znicz uniwersjady. Fot. Krzysztof Karolczyk

Oczywiście, proszę bardzo.

- Kiedyś lecieliśmy do Niemiec na Puchar Świata, startowaliśmy w europejskim teamie. Ale wyskoczyliśmy jeszcze na start do Kopenhagi. Niestety, nie mieliśmy wiz. Leciała cała nasza śmietanka: Irena, Jacek Wszoła, Bronisław Malinowski, Tadeusz Ślusarski. Niestety, na lotnisku w Kopenhadze nas zatrzymano i do Danii nie wpuszczono. Kazano nam czekać na pierwszy samolot do Niemiec. Okazało się, że musieliśmy czekać do następnego dnia, więc myśmy całą noc przeleżeli na ławkach w hali tranzytowej. Przeleżeliśmy, byliśmy zmęczeni, skatowani, nawet dolara nie było, żeby sobie kupić jakąś colę. Rano siedzimy na tych ławkach zmarnowani, aż tu podchodzi do nas człowiek w długim płaszczyku i zaczyna się witać z Ireną. "Witam serdecznie panią Szewińską" - mówi. A po chwili wita i mnie, i Jacka, i Bronka, i Tadka. To był Olof Palme, premier Szwecji, później zamordowany. Zdziwił się, że taki los nas spotkał, powiedział nam, że jest mu bardzo przykro. I dodał, że na pewno przyjdą takie czasy, że żadnych wiz nie będziemy potrzebowali. Przewidział przyszłość. Irenę na lotniskach rozpoznawano wszędzie. Nas często też, ale Irenę zawsze. Na koniec jeszcze jedno: Irena chorowała od lat, zdrowie jej nie dopisywało. Ale zawsze była uśmiechnięta, zawsze słyszałem "Władziu, cześć! Co słychać, jak dzieci?", a nigdy nie usłyszałem od niej żadnych narzekań. Szkoda, że nie pożyła dłużej, naprawdę będzie mi jej bardzo brakowało.

08 .1997 . ATENY MISTRZOSTWA SWIATA W LEKKIEJ ATLETYCE  IRENA SZEWINSKA  TOMASZ LIPIEC  CHOD SPORTOWY  FOT. MALGORZATA KUJAWKA / AGENCJA GAZETA
SLOWA KLUCZOWE:
LEKKOATLETYKA /FR/
Fot. Małgorzata Kujawka / Agencja Gazeta

SZEWINSKA I. KORZENIOWSKI na mecie 50km. fot. M, KUJAWKA
PLYTA NR BYDGOSZCZ 001
Fot. Małgorzata Kujawka / AG

21.09.2008 KATOWICE POLMARATON 4 ENERGY  NA ZDJECIU IRENA SZEWINSKA  FOT. BARTLOMIEJ BARCZYK /  AGENCJA GAZETA
Fot. Bartłomiej Barczyk / AG

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.