Paweł Januszewski opowiada, dlaczego Kubica będzie lepszy...

Ludzie, a zwłaszcza sportowcy, wciąż przełamują bariery. Jak daleko się w tym posuną, nie wiem, ale jeśli lekarze mówią o sześciu miesiącach przerwy Kubicy, to z własnego doświadczenia wiem, że równie dobrze mogą to być trzy miesiące - mówi Paweł Januszewski, polski lekkoatleta, który wrócił do sportu, choć lekarze uważali, że po wypadku to niemożliwe.

Przemysław Iwańczyk: Jesień 1997 roku...

Paweł Januszewski: ...jako pasażer miałem wypadek samochodowy. Ocknąłem się, leżąc pod autem. Oprócz standardowych w takich sytuacjach zadrapań, pocięć, skaleczeń nie miałem otwartych złamań. Zabrano mnie jednak na szpitalną obserwację. Tam ze spokojem przeleżałem noc, bo miałem świadomość, że sezon startowy za mną, a kilka dni przerwy nie są katastrofą.

Gdy jedno z kolejnych badań - EEG [elektroencefalografia] - wykazało, że na lewej półkuli mózgu mam krwiaka, potraktowałem to jako informację, bo nic nie czułem, ale po trzech dniach straciłem świadomość. Co się ze mną działo potem, wiem jedynie z opowiadań.

W kolejnych tygodniach byłem przykuty do łóżka, ale krwiak się zatrzymał. Później pomału, wbrew podobnym przypadkom, zaczął się wchłaniać. Personel medyczny był zdumiony. Lekarze, ludzie z mojego otoczenia interpretowali to tak, jak każdemu pasowało - jedni, że cud i wola boska, inni, że to kwestia genów, przypadku lub determinacji organizmu przyzwyczajonego do ciągłej walki. Mnie bliżej do tej ostatniej teorii...

Przychodzi lekarz i pyta, co do tej pory robiłem. Na moją odpowiedź usłyszałem, że maksymalny wysiłek, jakiego mogę się podjąć, to od teraz wchodzenie na półpiętro z zaplanowanym odpoczynkiem. Może to i do mnie dotarło, ale tak naprawdę uświadomiło, że to tylko granica, którą trzeba pokonać, a nie się jej podporządkować.

Co myśli po wypadku człowiek, dla którego sport jest żywiołem, tymczasem armia lekarzy zastanawia się, co dalej z jego zdrowiem i życiem, a nie co z karierą?

- Sportowcy są przyzwyczajeni do kontuzji, przerw w trenowaniu. Myślisz sobie: dzień, dwa, tydzień, może miesiąc, wstanę i będę trenował dalej.

Już po wszystkim czekasz tylko na możliwość jak najszybszego powrotu. Ruszyć ręką, nogą, podnieść się nieco w górę. I tak co godzina, bo liczysz na to, że przyspieszysz czas, złamiesz kolejną swoją słabość. Jeden, dwa kroki więcej, minimalnie większy zakres ruchu, chwilowe utrzymanie równowagi, to już coś, bariera przekroczona. I tak następna, następna... Pobudzasz swój organizm i zaczynasz trening, już nawet nie rehabilitację. Nie ma znaczenia z kim - z sobą, z czasem czy z rywalem - sportowiec stworzony jest do rywalizacji, walkę ma we krwi.

Człowiek, a w szczególności sportowiec, jest egoistą. Nawet kiedy pomaga innym, to głównie dlatego że jest mu z tym dobrze. W egoizmie swym, ale myśląc o najbliższych, nie pogodziłem się z tym, że spędzę część życia w szpitalu, później w domu. Jakkolwiek by to zabrzmiało, wolałem umrzeć w biegu, niż skisnąć w łóżku. To była moja największa siła i determinacja.

Słysząc o wypadku Roberta Kubicy, pomyślałeś o swoim przypadku?

- Od razu nie. Może później, kiedy wiadomo było, że życie Kubicy nie jest zagrożone. Właściwie to od kilku dni, bo dopiero teraz można być o niego spokojnym. Teraz, wczytując się w historię, znalazłem informacje o wcześniejszych wypadkach polskiego kierowcy. Dowiadując się o tytanowych płytkach w jego prawej ręce, oglądając kraksę już na torze Formuły 1, rzeczywiście doszukuję się analogii. Do Tomka Golloba, Waldemara Marszałka czy innych ludzi sportu, których wypadki obrosły w legendę.

Teraz już można zastanawiać się, kiedy, a nie czy w ogóle, Kubica wróci.

Ludzie, a zwłaszcza sportowcy, wciąż przełamują bariery. Jak długo, jak daleko się w tym posuną, nie wiem, ale jeśli lekarze mówią Kubicy o sześciu miesiącach przerwy, to z własnego doświadczenia wiem, że równie dobrze mogą to być trzy miesiące.

Jeżeli żyjesz ciągłą rywalizacją, masz ją w głowie także w krytycznych momentach. To jest różnica między wybitnymi sportowcami a tzw. przeciętnymi zjadaczami chleba. Podobnie jest z powrotem do zdrowia. Wewnętrzna chęć wyleczenia się, pokonania niemocy jest tak silna, że pozwala szybko zaakceptować swój stan po wypadku, a później przełamywać kolejne bariery.

Co pomyślałeś, kiedy usłyszałeś o wypadku Kubicy?

- W pierwszej chwili byłem mocno zaniepokojony, nawet przerażony. W dobie telewizji newsowych i internetu każda minuta niosła coś nowego. Czekałem na wiarygodne informacje z ust wiarygodnych ludzi, trudno było mi przefiltrować wszystko to, co się pisze i mówi. Zwłaszcza że jeden komunikat przekazywany przez wielu reporterów, z których każdy dodawał coś od siebie, miał zupełnie inny wydźwięk. Brałem na to wszystko poprawkę, media potrafią wykrzywić prawdziwy obraz.

Niepokoiłem się o Kubicę jak o człowieka, nie sportowca. Bo dla mnie sportowcy to przede wszystkim ludzie.

Uderzające było, że zaraz po wypadku kibice nie zastanawiali się, czy Kubica wróci do zdrowia, ale kiedy wróci na tor i czy aby nie przestanie dobrze jeździć.

- Niestety, ludzie, zwłaszcza ci, którzy nie mieli do czynienia ze sportem, tak sportowców odbierają. Ja, obserwując rywalizację na jakiejkolwiek arenie, wiem, co się za nią kryje. Dla większości, podejrzewam, że może nawet 90 proc. kibiców, liczy się tylko zwycięstwo, reszta kompletnie ich nie interesuje. Błędy nie wchodzą w grę, one są niewybaczalne. Jeśli wygrywam, to razem, przegrywasz sam.

Kubica wygrał, przynajmniej tę najważniejszą rozgrywkę, i rozpoczyna rehabilitację. Jak wyglądały twoje początki?

- Mimo zakazów zacząłem treningi po czterech miesiącach nicnierobienia. W głowie miałem wszystkie wzniosłe momenty w filmach, jak to niepełnosprawni rzucają laski, wózek i wracają do pełnej sprawności. Mnie to nakręcało. Wróciłem. Banał "wiara czyni cuda" sprawdził się przecież nie tylko w moim wypadku.

Do startów przystąpiłem w czerwcu 1998 roku, osiem miesięcy po wypadku. Ale wtedy naderwałem mięsień, za bardzo intensywnie nadrabiałem zaległości treningowe. Znów odpocząłem i mam wrażenie, że te wszystkie przerwy pozwoliły mi na pełną regenerację po dziesięcioletniej harówce. Mój organizm wszedł na zupełnie inny pułap. W sierpniu zdobyłem mistrzostwo Europy w Budapeszcie, to był najlepszy czas w mojej karierze.

Jak zmienia się psychika sportowca po tak traumatycznych przeżyciach?

- Powstaje kontrast, nabiera się dystansu do tego, co było wcześniej. Kiedy jesteś młody, zdrowy, chorych, owszem, widzisz, ale nie dopuszczasz, że spotka to kiedyś ciebie. Podobnie z wypadkami samochodowymi. Dostrzegasz rzeczy, których wcześniej nie widziałeś. Jako sportowiec wracasz silniejszy, do tego stopnia, że już niewiele jest w stanie cię złamać - chwila słabości na treningu, chwilowa niemoc, ból, coś takiego przestaje istnieć. Głowa odcina ci pamięć o strasznym wysiłku, zmęczeniu, organizm i ty już wiecie, że to nie najgorsza rzecz, jaka może się zdarzyć.

Nasłuchując kolejnych wieści o Kubicy, mam nadzieję, że odejdzie mu wypadkowa trauma, bo nic z wydarzeń sprzed dwóch tygodni nie pamięta. Psychika pozostanie bez śladu, a z własnych doświadczeń wiem, że olbrzymia determinacja znacznie przyspieszy rehabilitację.

Nie wiem, co z ręką Kubicy, która może nie być tak sprawna jak kiedyś, ale i to mnie nie martwi. Oglądałem wiele razy zawody niepełnosprawnych lekkoatletów. Wiesz, że skoczkowie wzwyż z jedną nogą skaczą wyżej niż 99 proc. ludzi na dwóch nogach? Nie znam się na szczegółach Formuły 1, ale mam wrażenie, że najistotniejszy jest refleks i odwaga. Czyli głowa, a tu jestem o Kubicę spokojny.

Opierając się na twoim przykładzie, można powiedzieć, że Kubica wróci jeszcze lepszy?

- Brzmi jak paradoks, ale gdy się patrzy na Hermanna Maiera, Lance'a Armstronga czy nawet na mnie, widać, że to jest możliwe. A o ilu ludziach w ogóle nie słyszymy, niekoniecznie sportowcach. Weźmy alkoholików. Pokonując alkoholizm, muszą wejść w świat innych, jeszcze silniejszych bodźców. Dlatego ci, którzy wychodzą z nałogu, są bardzo mocni. Sportowiec, jeśli nie da się złamać psychicznie, wraca po takim wypadku jak Kubica jeszcze lepszy.

Paweł Januszewski

Ma 38 lat, jest olimpijczykiem z Atlanty i Sydney, dwukrotnym medalistą mistrzostw Europy w biegu na 400 m ppł. - złoto w Budapeszcie w 1998 r. i brąz cztery lata później w Monachium. Największe sukcesy odnosił po ciężkim wypadku samochodowym w 1997 r., kiedy lekarze nie byli pewni, czy w ogóle będzie chodził. Zakończył karierę przed igrzyskami w Atenach po skomplikowanym skręceniu stawu skokowego

Pierwsza noc nie była łatwa - menedżer opowiada o Robercie Kubicy ?

Copyright © Agora SA