Monika Pyrek, mimo kontuzji nie poddaje się

Monika Pyrek miała ciężki i trudny sezon. Bardzo często startowała, spędzała życie na walizkach. Przyniosło to efekt w postaci rekordu Europy - 4,61 m. Polka straciła go po ośmiu dniach na rzecz Rosjanki Swietłany Fieofanowej (4,70), ale nadal jej wynik jest trzeci na światowych listach (pierwsza jest rekordzistka świata Amerykanka Stacy Dragila - 4,81).

Monika Pyrek, mimo kontuzji nie poddaje się

Monika Pyrek miała ciężki i trudny sezon. Bardzo często startowała, spędzała życie na walizkach. Przyniosło to efekt w postaci rekordu Europy - 4,61 m. Polka straciła go po ośmiu dniach na rzecz Rosjanki Swietłany Fieofanowej (4,70), ale nadal jej wynik jest trzeci na światowych listach (pierwsza jest rekordzistka świata Amerykanka Stacy Dragila - 4,81).

W sobotę wszystkie trzy rywalki skoczyły po 4,35 m wygrywając kwalifikacje do finału MŚ.

Stefan Tuszyński: Uskarżała się Pani ostatnio na kontuzję mięśnia dwugłowego. Tymczasem jest Pani chyba już zdrowa?

Monika Pyrek: Bolała mnie dziś jeszcze noga, a potem zaczęły jeszcze plecy. Ale uważam, że bardzo dobrze skakałam. Wszystko było tak jak miało być. W pierwszych próbach. To, że nie jestem jeszcze zupełnie zdrowa nie pozwala mi liczyć na zbyt wiele. Mam nadzieję na miejsce w pierwszej piątce. Przez tę kontuzję nie trenowałam właściwie przez ostatnich dziesięć dni. Nie robiłam w ogóle techniki.

Czy kontuzja przeszkadza Pani na rozbiegu?

- Nie, nie czuję bólu jak biegnę. Chyba o nim zapominam. Wtedy myślę o innych sprawach. Jednak po skoku ból się odzywa. Jak schodzę z materaca to czuję tę "dwójkę". Przez to ciężko mi jest dogrzać się przed następnym skokiem.

Czy uważa Pani, że przygotowywała się Pani do tych mistrzostw świata dobrymi metodami?

- To był pierwszy rok, w którym przygotowywałam się metodą startową. Na razie się ona sprawdziła. To fakt, że trochę mi brakowało spokoju, tęskniłam za rodziną. Ale jeśli do końca wszystko pójdzie dobrze to w następnym sezonie będę robiła to samo.

Czy przyjechał z Panią do Edmonton drugi Pani trener, Wiaczesław Kaliniczenko?

- Nie przyjechał. Jest obywatelem Ukrainy i nie dla niego polska kadra. Bardzo mi go brakuje. Zwłaszcza przed zawodami jest bardzo potrzebny na treningach. I na zawodach też. Zawsze coś takiego umie powiedzieć, żeby mnie rozluźnić.

Czy czuła Pani już w kwalifikacjach atmosferę wielkiej imprezy?

- Skądże. Przecież jak weszłam na stadion nie było na nim nikogo, tylko paru trenerów.

Lubi Pani startować przy pełnych trybunach?

- Właściwie to nie. Chyba wolę startować w ciszy. Tłumy widzów są mi nie potrzebne. No chyba, że to jest wspaniała bydgoska publiczność.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.