W sobotę wszystkie trzy rywalki skoczyły po 4,35 m wygrywając kwalifikacje do finału MŚ.
Monika Pyrek: Bolała mnie dziś jeszcze noga, a potem zaczęły jeszcze plecy. Ale uważam, że bardzo dobrze skakałam. Wszystko było tak jak miało być. W pierwszych próbach. To, że nie jestem jeszcze zupełnie zdrowa nie pozwala mi liczyć na zbyt wiele. Mam nadzieję na miejsce w pierwszej piątce. Przez tę kontuzję nie trenowałam właściwie przez ostatnich dziesięć dni. Nie robiłam w ogóle techniki.
- Nie, nie czuję bólu jak biegnę. Chyba o nim zapominam. Wtedy myślę o innych sprawach. Jednak po skoku ból się odzywa. Jak schodzę z materaca to czuję tę "dwójkę". Przez to ciężko mi jest dogrzać się przed następnym skokiem.
- To był pierwszy rok, w którym przygotowywałam się metodą startową. Na razie się ona sprawdziła. To fakt, że trochę mi brakowało spokoju, tęskniłam za rodziną. Ale jeśli do końca wszystko pójdzie dobrze to w następnym sezonie będę robiła to samo.
- Nie przyjechał. Jest obywatelem Ukrainy i nie dla niego polska kadra. Bardzo mi go brakuje. Zwłaszcza przed zawodami jest bardzo potrzebny na treningach. I na zawodach też. Zawsze coś takiego umie powiedzieć, żeby mnie rozluźnić.
- Skądże. Przecież jak weszłam na stadion nie było na nim nikogo, tylko paru trenerów.
- Właściwie to nie. Chyba wolę startować w ciszy. Tłumy widzów są mi nie potrzebne. No chyba, że to jest wspaniała bydgoska publiczność.