Sylwetka Javera Sotomayor

Sylwetka Javera Sotomayor

Ostatni dzień Igrzysk Panamerykańskich w kanadyjskim Winnipeg. Javier Sotomayor po raz czwarty zostaje złotym medalistą tej imprezy. Pokonuje 2,30 m, ale na zeskoku twarz wykrzywia mu grymas bólu. Trzyma się za plecy, w których nadciągnął mięśnie. Zaczynają się spekulacje, czy zdoła wykurować się do mistrzostw świata w Sewilli. W środę 4 sierpnia na audiencji przyjmuje go kubański wódz Fidel Castro, któremu Sotomayor z dumą pokazuje medal. W tym czasie światowe agencje donoszą, że w organizmie skoczka wykryto zabronioną substancję - kokainę. Sotomayor musi oddać medal, ale to najmniejsza kara, jaka go może spotkać. Pod ogromnym znakiem zapytania staje jego start w mistrzostwach świata i igrzyskach w Sydney, a dla Sotomayora oznacza jedno - koniec sportowej kariery. Kariery niezwykłej, która trwa 14 lat.

Nie dla skoczka

"To największy skandal dopingowy od czasów Bena Johnsona" - napisały światowe agencje w dniu ujawnienia afery. Kanadyjskiemu sprinterowi udowodniono na igrzyskach w Seulu stosowanie sterydów anabolicznych. Słowo "doping" od razu kojarzone jest z anabolikami. Tymczasem Sotomayora oskarżono o rzecz rzadko spotykaną w sporcie - branie narkotyku.

- Cała sprawa wygląda absurdalnie - mówi doktor Zbigniew Rusin, szef Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej w Warszawie. - Kokaina jest narkotykiem i jej używania zabrania się nie tylko sportowcom, ale wszystkim ludziom. Jednak z medycznego punktu widzenia ta substancja w niczym nie może pomóc skoczkowi wzwyż. Jestem pewien, że nie miała żadnego wpływu na wyniki Sotomayora. Dzięki jej działaniu można wykonać większy wysiłek fizyczny, ale jakie znaczenie ma to w tej konkurencji? Na pewno nie pomaga też w koncentracji. Wręcz przeciwnie, dekoncentruje.

Jest jeden punkt zaczepienia. Kokaina może łagodzić ból. Sotomayor miał problemy z kolanem, z kręgosłupem. Może więc podano mu ją w jakichś środkach przeciwbólowych. Kokaina jest elementem wielu leków. Oczywiście mógł ją też zażyć na jakiejś imprezie, w końcu jest to substancja dosyć popularna. Ale taki zawodnik musiał zdawać sobie sprawę z ogromnego ryzyka.

- Nie można wykluczać i takiej ewentualności, ale ja znam Sotomayora 13 lat i wydaje mi się to mało prawdopodobne, właściwie niemożliwe - mówi najlepszy polski skoczek wzwyż i odwieczny rywal Kubańczyka Artur Partyka.

Nad sufitem

Sotomayora określa się krótko - fenomen skoku wzwyż. "Mr High Jump", "Saltomayor" albo po prostu "Soto" przeszło 300 razy pokonał poprzeczkę zawieszoną na wysokości 2,30 m, 21 razy przefrunął nad 2,40. Gdy ustanawiał rekord świata na 2,45, sędziowie, by zawiesić poprzeczkę na stojakach, musieli wchodzić na krzesła. Dla porównania: prawie tyle wysokości ma standardowe mieszkanie w bloku!

To dzięki skokowi wzwyż Soto- mayor jest znanym i bogatym człowiekiem. Jednak kto wie, czy to skok wzwyż nie ma Kubańczykowi więcej do zawdzięczenia. To on jest wizytówką tej konkurencji, to on w ostatnich latach napędzał koniunkturę.

Próbowało go pokonać wielu zawodników. W sportowej walce, jak czynił to Partyka, albo mniej elegancko, w słownych pyskówkach, jak chociażby Jugosłowianin Dragutin Topić i Norweg Steinar Hoen. Topić pytany, kto pierwszy pokona wysokość 2,50 m, odpowiedział nieskromnie: Ja! Przez następne dwa sezony miał problemy z przeskoczeniem 2,20. Hoen w 1994 roku skoczył 2,35 i został mistrzem Europy. - To koniec ery Sotomayora! - zapowiedział buńczucznie. - Czas, żeby zaczęli wygrywać inni.

Norweg już nigdy potem nie stanął na podium światowej imprezy, "Soto" po raz drugi w karierze został mistrzem świata.

Jego kariera jest niezwykła. Zaczął trenować, kiedy miał dziewięć lat. W wieku 15 lat po raz pierwszy pokonał 2 m. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. W 1988 roku, mając zaledwie 20 lat, po raz pierwszy poprawił rekord świata (2,43 m). Rok później skoczył 2,44. Trzeci i ostatni rekord (2,45) ustanowił w 1993 roku w Salamance. Był mistrzem olimpijskim, dwukrotnym mistrzem i wicemistrzem świata na otwartym stadionie, trzykrotnie triumfował w hali. Ile razy wygrywał w prestiżowych mityngach, nie wie pewnie nawet on sam.

- Sotomayor trwa i trwa, jest najlepszy od tylu lat. Twierdzenie, że wszystkie te sukcesy to zasługa kokainy, jest absurdalne - mówi Partyka. - "Soto" nie jest meteorem, nie pojawił się na sezon, dwa, a potem słuch po nim zaginął. Dla mnie podejrzane są właśnie takie krótkotrwałe kariery i nagłe skoki formy. A on jest mistrzem od lat. To wybitne jednostki stanowią o sile konkurencji. Takimi jednostkami byli Irena Szewińska i Carl Lewis. Teraz jest "Soto".

Bez złudzeń

Sotomayor i Partyka to dwaj najlepsi skoczkowie dekady. Pozostali żartują nawet, że jeżeli obydwaj zjawiają się na zawodach, im pozostaje walka tylko o trzecie miejsce. Polak szczerze przyznaje, że "Soto" jest najlepszy. To Kubańczyk zawsze staje na najwyższym stopniu podium. Pierwszy wielki pojedynek Partyka stoczył z Sotomayorem w 1992 roku na igrzyskach w Barcelonie. - Tam byłem najbliżej pokonania Kubańczyka i zdobycia olimpijskiego złota - wspomina Partyka. - Wszyscy medaliści skoczyli 2,34, ale "Soto" w pierwszej próbie, dzięki czemu wygrał. Ja byłem trzeci, chociaż 2,37 już prawie miałem.

Kolejny wielki pojedynek to mistrzostwa świata w Stuttgarcie w 1993 roku. Wygrał Sotomayor, Partyka zajął drugie miejsce z ówczesnym rekordem Polski 2,37 m. - Nie mieliśmy szans - przyznaje Partyka. - Pamiętam, że po skoku "Soto" na 2,40, kiedy po prostu przefrunął nad poprzeczką, popatrzyliśmy na siebie ze Stevem Smithem (brązowy medalista) i tylko pokiwaliśmy głowami.

Następny bój - 1997 rok, mistrzostwa świata w Atenach. Sotomayor pierwszy, Partyka oczywiście drugi. - W żadnym z tych konkursów nie miałem szans na zwycięstwo - mówi Polak. - Nie pozostawiał złudzeń, kto jest najlepszy. Swoje drugie miejsca uważam za sukces.

Równy gość

Jaki jest Sotomayor? - Spokojny, grzeczny, sympatyczny - wylicza Partyka. - Znam go od mistrzostw świata juniorów w 1986 roku. W pierwszych kontaktach nie jest wylewny, ale jak się do kogoś przekona, to jest świetnym kumplem. Poza tym jest bardzo naturalny. Kiedyś, gdy przyjechał na mityng do Spały, widziałem, jak grał w bilard z jakimś człowiekiem, który akurat był w barze. Z chęcią zapraszają go organizatorzy mityngów na całym świecie, w tym naszego, spalskiego.

Wiadomość o jego wpadce była dla mnie ogromną niespodzianką. Zastanawiałem się, co narkotyk robił w organizmie takiego człowieka. Ja go znam i wiem jedno: na pewno nie wziął kokainy świadomie. Nie znam kulis całej sprawy i ciężko mi wypowiadać się na ten temat, ale to mogę stwierdzić z całą pewnością. Może podali mu ją w jakimś leku przeciwbólowym? Tylko co to za lekarze, którzy aplikują mu coś takiego? Bardzo dziwna sprawa. Nie wpadł przecież na jakichś sterydach. Twardy doping w skoku wzwyż jest zresztą właściwie niemożliwy, bezcelowy. Skoczkowi nie jest potrzebna masa. Ja i tak ledwo sobie radzę z mocniejszym treningiem, gdybym jeszcze zaczął coś brać na przyrost masy, to padłbym.

Innego zdania jest rekordzista Europy w skoku wzwyż Szwed Patrick Sjoeberg. To jemu Sotomayor odebrał rekord świata, to jego pozbawił złotego medalu na olimpiadzie w Barcelonie. - Jestem wściekły - powiedział Sjoeberg. - Przez nieuczciwą konkurencję prawdopodobnie zostałem pozbawiony złotego medalu olimpijskiego i wszystkich atutów z tym związanych, przede wszystkim ekonomicznych - oświadczył w wywiadzie dla dziennika "Expressen".

- Pierwsze oceny zawsze są gorące, potem trzeba je prostować. Myślę, że Patrick przesadził, za wcześnie na tak drastyczne opinie - mówi Partyka. - Mnie nawet nie przyszło do głowy krzyczeć: "Soto", oddaj mi dwa mercedesy, bo na mistrzostwach świata pewnie też byłeś na dopingu. Tak nie można.

Wyznanie rewolucjonisty

Dzień po dopingowej wpadce Sotomayor zaszył się w swoim domu i nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Jego żona Maria del Carmen Garcia (była skoczkini wzwyż) poprosiła nawet kubańskie władze o ochronę ich domu. Następnego dnia udzielił jednak wywiadu kubańskiemu dziennikowi "Granma". - Jestem niewinny - powiedział. - Nie wiem, w jaki sposób, ale doszło do jakiejś gigantycznej manipulacji. Zawsze głośno powtarzałem, że jestem przeciwny dopingowi. Żeby przeskoczyć 2,30 (taki wynik uzyskał w Winnipeg), naprawdę nie potrzebuję żadnego wspomagania. Narkotyki widziałem tylko na filmach, o ich zażywaniu nie ma nawet mowy. Nie mógłbym tego zrobić przyjaciołom, kibicom, sportowym autorytetom, naszemu rządowi - przekonywał.

Kilka dni potem w dzienniku "Juventud Rebelde" opublikował list otwarty skierowany do swoich sympatyków: "Dziękuję wam za zrozumienie i wsparcie, które bardzo mi pomogło w tych trudnych chwilach. Padłem ofiarą machinacji i oszustwa, które godzi w mój wizerunek sportowca, obywatela i rewolucjonisty" - napisał.

Naród nie wierzy

Na Kubie wiadomość o dopingu Sotomayora wywołała szok, jednak nikt do końca w nią nie uwierzył. Jego rodacy kolejne doniesienia o kokainie przyjmują ze sceptycyzmem. Nie ma się co dziwić. Javier to postać uwielbiana na Kubie. Jego sukcesami szczycą się i szarzy obywatele, i sam wódz Fidel Castro.

- Jestem pewien, że Javier nic nie brał - powiedział jeden z kibiców w telefonicznej debacie w radiu. - On nie potrzebuje żadnego wspomagania, żeby być najlepszym lekkoatletą świata.

Większość słuchaczy była zdania, że afera to kolejny spisek wymierzony w Kubę, a sterowany przez Stany Zjednoczone.

Kubańczycy uwielbiają swojego mistrza do tego stopnia, że nie razi ich nawet jego bogactwo. "Soto" żyje komfortowo w swoim domu w Miramar, na podwórku stoi rzecz niespotykana na Kubie: czerwony mercedes - nagroda IAAF za złoty medal mistrzostw świata w Stuttgarcie.

Skoczy, nie skoczy

- Zawsze zachowywał się jak dżentelmen. Niemożliwe, że brał tę substancje - bronił Sotomayora profesor Rodrigo Alvarez Cambra, szef kubańskiej ekipy na Igrzyskach Panamerykańskich. - Doszło do manipulacji. Javier zapewniał nas, że nigdy nie brał kokainy i my mu wierzymy. Być może dosypano mu ją do pożywienia.

- Jestem zszokowany - krótko skwitował całą sprawę Primo Nebiolo, prezydent Międzynarodowej Federacji Lekkiej Atletyki (IAAF). - Nie mogę w to uwierzyć. To dla mnie bardzo bolesny cios, bo darzyłem Javiera ogromnym szacunkiem.

Sprawę ukarania skoczka Nebiolo pozostawił kubańskiej federacji lekkoatletycznej.

Minister kubańskiego sportu Humberto Rodriguez zapowiedział już, że Sotomayor nie zasługuje na żadne sankcje. - Jeżeli nie ukarają go Kubańczycy, zrobi to IAAF - zapewnił jednak Nebiolo.

Ostatecznie z kary zrezygnowano. Z powodów formalnych Sotomayor wrócił do czynnego uprawiania sportu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.