ME w lekkoatletyce. Polacy słabsi, bo wolni od dopingu?

W najbardziej obleganych konkurencjach albo nie umiemy dobrze przygotować sportowca, albo inni stosują doping, który jest dla nas niedostępny - mówi Henryk Olszewski

Siedem medali, w tym trzy w sztafetach, zdobyli polscy lekkoatleci w mistrzostwach Europy. Najcenniejsze były dwa srebra - Marka Plawgi w biegu na prestiżowym dystansie 400 m ppł i Moniki Pyrek w skoku o tyczce kobiet.

Radosław Leniarski: Sukces czy porażka? Jak Pan ocenia mistrzostwa Europy w Göteborgu?

Henryk Olszewski, szef wyszkolenia Polskiego Związku Lekkiej Atletyki: Wypadliśmy przyzwoicie. Zajęliśmy bardzo wysokie piąte miejsce w klasyfikacji punktowej. Ona mówi o tym, że nasza reprezentacja ma się nie najgorzej. Zabrakło złotego medalu, z różnych powodów.

Według mnie była to porażka. W klasyfikacji medalowej polska reprezentacja zajęła dalekie 20. miejsce...

- Toteż mówię, zabrakło złotego medalu. Nie wypadliśmy gorzej niż w poprzednich mistrzostwach Europy.

W Budapeszcie, w 1998 roku mistrzami zostali Paweł Januszewski, Artur Partyka i Robert Korzeniowski. Cztery lata temu już był tylko jeden złoty medal - Korzeniowskiego...

- W Göteborgu mało brakowało, aby Szymon Ziółkowski zdobył złoty medal i inaczej by to wszystko wyglądało. A w tym sezonie Szymon się odnalazł. Sześć razy rzucał powyżej 80 metrów. Zawodników, którzy z nim na mistrzostwach Europy wygrali, on pokonywał już w tym roku. Jego występem jestem trochę zawiedziony, ale wiem, że Szymon nie mógł przepracować porządnie całego sezonu, bo mu przeszkodziły kłopoty rodzinne.

W okolicach wspomnianego 1998 roku Artur Partyka, srebrny medalista olimpijski z Atlanty z 1996 roku, był w Polsce wielką gwiazdą. Jego nazwisko przyciągało na mityng w Opocznie inne gwiazdy skoku wzwyż i nie tylko. Dzięki niemu pojawiło się kilku nowych zawodników. I gdzie oni są: Michał Bieniek - w zeszłym roku 2,36 m, Grzegorz Sposób, Aleksander Waleriańczyk, Robert Wolski, a wcześniej inni...

- Nie było ich w Göteborgu z różnych przyczyn - głównie kontuzji lub braku formy po kontuzji. Sam jestem tym rozczarowany. Ale co zrobić - oni wszyscy trenują pod okiem znakomitych szkoleniowców - Edwarda Hatali [były trener Partyki], Bogumiła Mańki, Andrzeja Kleczka.

A Paweł Czapiewski - brąz w 2001 na MŚ w Edmonton? Gdzie on zniknął?

- ...

Czy w takim razie związek ma pomysł, jak odwrócić postępujący proces rozsypki? Czy ktoś ma wizję, jak ma się rozwijać lekkoatletyka w Polsce?

- Myślimy o tym. Ale nasze pomysły dotyczą zawodników reprezentacyjnych. Jednym z pomysłów jest określenie minimów na najważniejszą imprezę, pod warunkiem że reprezentanci muszą je osiągnąć dwukrotnie.

Proszę pana, pan sugeruje, że to jest wina związku, że jest taka sytuacja?

Tak uważam. I wygląda na to, że zgadza się Pan z tym, że nie jest najlepiej i że klasyfikacja punktowa, a w niej piąte miejsce, nie jest najważniejsza...

- Powtarzam - w Göteborgu wypadliśmy przyzwoicie. Oczywiście jeśli brać pod uwagę okoliczności, bo słabo, jeśli chodzi o taką ocenę bezwzględną. Jeśli w całej Polsce mamy zaledwie jedną halę do treningów, naprawdę trudno porównywać się do Niemców. Trudno nawet się porównywać do Estończyków, Łotyszy, gdzie zawodnicy mają lepsze warunki do treningu. To dlatego jesteśmy za nimi, choć u nas jest 40 mln obywateli, a tam pięć w obydwu krajach. Ostatnio porównuje się nas do pływaków, którzy zdobywają mnóstwo medali. Pracują bardzo ciężko, to prawda, ale każdy z nich może startować na kilku dystansach, w różnych stylach. A poza tym skąd wzięły się ich sukcesy? Niech pan policzy, ile się budowało basenów przed dziesięcioma laty. Rosły jak grzyby po deszczu. A teraz niech pan policzy bieżnie, hale, stadiony lekkoatletyczne z prawdziwego zdarzenia...

Jednak przecież ci najlepsi lekkoatleci nie mają najgorzej - są cały czas pod opieką trenerów związkowych, cały czas na zgrupowaniach - jak nie w Spale, to w RPA, jak nie w RPA, to w Font Romeu, jak nie tam, to znów w Spale. Cały czas pod opieką związkowych trenerów. Czyli związek ma jednak wpływ na ich formę. Tymczasem w Göteborgu - na mistrzostwach Europy, najważniejszej tegorocznej imprezie - padło zaledwie siedem rekordów życiowych, pobili je głównie zawodnicy, którzy są względnie nowi. A to znaczy, że łatwiej im bić życiówki, bo nie są tak wyśrubowane, jak u starszych zawodników. Padło zaledwie pięć wyników najlepszych w sezonie i tylko jeden rekord Polski, w konkurencji, której dotąd w Polsce nikt właściwie nie uprawiał, czyli w chodzie na 20 km kobiet... Jak na 28-osobową reprezentację to bardzo mało...

- Trochę ma pan racji, ale w Göteborgu w ogóle mało było bardzo dobrych wyników. Po pierwsze dlatego, że mistrzostwa Europy to jednak nie mistrzostwa świata ani nie mityng, w którym startują najlepsi. Mniejsza jest konkurencja, co nie sprzyja rekordowym wynikom. Po drugie, w Göteborgu było dość zimno, często padał deszcz. To nie są warunki do bicia rekordów.

Upieram się - moim zdaniem polska lekkoatletyka powoli się rozpada. Przeszłe sukcesy Korzeniowskiego, Ziółkowskiego, Kamili Skolimowskiej tylko zamaskowały ten obraz. Czy związek, czy Pan, macie jakąś wizję, jak uniknąć kompletnego upadku?

- Ja jestem szefem szkolenia, nie jestem od wizji. Od wizji to jest Ministerstwo Sportu. Ja uważam, że tak jak dla społeczeństwa najważniejszą komórką jest rodzina, tak dla sportu najważniejszą komórką jest klub. A na klub, czy na kluby, związek lekkoatletyki nie ma wpływu. Spójrzmy, co my mamy w tych klubach. Nic nie mamy - są trenerzy w podeszłym wieku, którzy pomagają sportowcom głównie dla hobby. Nie ma co krytykować ich albo ich warsztatu, bo to ludzie oddani sportowi, często zresztą dobrzy fachowcy. Młodzi trenerzy nie mają zamiaru pracować w klubie za marne grosze. Ba, nie mają zamiaru pracować dla związku w szkoleniu centralnym. Wolą wziąć dwa etaty w szkole i uczyć wychowania fizycznego. Nie chcą za 70 zł dziennie być przez 200 dni poza domem. Z tego powodu w PZLA na kontrakcie najmłodsi trenerzy mają pod 40 lat, jak np. Wiaczesław Kaliniczenko od Moniki Pyrek, jeden z najmłodszych. Większość ma ponad 60, a najstarsi około 70.

Symptomem słabości jest też to, że polscy sportowcy unikają konfrontacji z najlepszymi. Z nielicznymi wyjątkami wolą startować w konkurencjach, które od razu dają miejsce w finale, w których łatwiej o medal, a co za tymi idzie - o klasę sportową, która daje pieniądze w formie stypendium i obozy treningowe przez niemal cały rok...

- Pan się dziwi? Taka jest natura ludzka, że każdy chce odnieść sukces. To jest forma poszukiwania sukcesu. Poza tym w tych najbardziej obleganych konkurencjach albo my nie umiemy dobrze przygotować sportowca, albo inni stosują doping, który jest dla nas niedostępny. Proszę zwrócić uwagę, że polska reprezentacja jest całkowicie wolna od dopingu. Zawodnicy się teraz inaczej zachowują. Poza mistrzostwami Europy najważniejszymi zawodami są dla nich płatne mityngi, co wiąże się z tym, o czym Pan mówił wcześniej. Startują w mityngach za pieniądze, a potem, gdy przychodzi najważniejsza impreza w sezonie, często albo nie mają formy, albo mają kontuzje.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.