Usain Bolt. Największy sprinter wszech czasów

Chcielibyśmy wykrzyknąć: ?Undisputed, undefeated heavyweight champion of the world?, bo Usain Bolt w imponującym stylu znokautował rywali w biegu na 200 m.

Bolt wygrał z dwumetrową przewagą nad Amerykaninem Justinem Gatlinem, bił się w pierś kciukami w geście triumfu, mijając linię mety.

Gdyby nie liczyć porażki z Yohanem Blakiem w 2012 r. na mistrzostwach Jamajki w Kingston, Bolt nie przegrał biegu na 200 m od mityngu Weltklasse w Zurychu w 2007 r. Seria jest absolutnie niebywała. Znacznie lepsza niż na 100 m, bo w tym samym czasie zaliczył "aż" pięć porażek.

Jest dłuższa w biegu na 200 m, bo tu Bolt nie musi drugi raz dźwigać swojego wielkiego ciała z bloków startowych, na drugiej setce jest już w prędkości przelotowej, nieosiągalnej dla innych. A wytrzymałości potrzebnej na 200 m nigdy mu nie brakowało, bo przecież zaczynał od 400 m.

Mimo swoich gabarytów - prawie 2 m wzrostu i 88 kg wagi - Bolt porusza się miękko. W powtórkach i w zwolnionym tempie widać, że każdy jego krok jest dłuższy niż rywali, nie tylko z powodu długaśnych nóg, ale też techniki, czyli umiejętności optymalnego wykorzystania tej długości. Jest to dzieło boskie albo cud natury, jak kto woli, zamieniające bieg w coś fascynującego. To trochę tak, jakby się patrzyło na lamparta ścigającego gazelę.

Czas był nie za wspaniały - 19,55 s, jego rekord z MŚ w Berlinie w 2009 r. to 19,19 s - ale osiągnął go ktoś, kto wraca do porządnego ścigania po kontuzji. A to znamionuje wielkiego mistrza. Tacy wygrywają nie tylko dlatego, że są szybcy - bo Bolt jest szybki, nawet jeśli nie w pełni formy - ale też dlatego, że w konfrontacji z nimi inni są słabsi.

W tym wyścigu było więcej sportu niż polityki. Ciszej było o tym, że Bolt walczy z Gatlinem, dopingowiczem sprzed lat. Jamajczyk pokonał go na 100 m, więc tym pewniej czuł się na 200 m. Wtedy położono na barkach Bolta ciężar, miał pokonać Amerykanina w imię dobra sportu. Czysty Bolt kontra schwarzcharakter Gatlin. Wygrał z trudem, a właściwie to bardziej Gatlin przegrał ten wyścig z powodu błędu wynikającego z nadludzkiej chęci udowodnienia czegoś sobie i wszystkim wokół. Czego? I tak mu nikt nie wierzy, że jest czysty. Nie po dwóch wpadkach. Justin rzucił się wtedy na linię mety za wcześnie i zmarnował swoją szansę. Doskonale wiedział, że na 200 m czeka go znacznie większa porażka.

Mama i tata - ci nieodstępni kibice, którzy już podobno pakowali pistolet, aby zabić trenera dostarczającego synowi koks - pogratulowali Justinowi z pierwszego rzędu. To było wzruszające. W tym czasie Bolt robił show i z niego też show zrobiono. Otacza go tu nimb gwiazdy takiej jasności, że każda metoda jest dobra, aby zdobyć selfie lub autograf. Porządkowi znokautowali dzieciaka, który przeskoczył barierkę i dobiegł do Jamajczyka z komórką w ręku, gotową do pstryku. Operator kamery przewrócił się na segwayu i przy okazji całkowicie obalił Bolta. Jamajczyk kulał potem przez kilka minut. Zboczył w tłum, który chciał koniecznie zrobić sobie z nim selfie, aż musieli go wyciągać porządkowi. Szło im niesporo, bo sami robili sobie z nim selfie. Dantejskie sceny.

Ale już się skończyło, do soboty. Bo w tym dniu startuje sztafeta 4x100 m. Na pewno trudniej będzie ją wygrać niż w Moskwie przed dwoma laty, gdzie Jamajka miała czterech sprinterów w finale, a tu tylko Bolta i niezmordowanego 33-letniego Asafę Powella. Ale jeśli Bolt wygra i ją, zdobędzie wszystkie tytuły mistrza olimpijskiego (Pekin i Londyn) i mistrza świata na trzech sprinterskich konkurencjach od 2008 r. Z wyjątkiem 100 m w Daegu w 2011 r. Triumf w 20 z 21 wielkich finałów. Ale nawet tam, w Daegu, nie przegrał. Zdyskwalifikowano go za falstart.

Piękne siedmioboistki przy pracy. I po pracy

Więcej o:
Copyright © Agora SA