Lekkoatletyka. Młotoloty Pawła Fajdka

- Przed sierpniowymi mistrzostwami świata w Pekinie będę wmawiał sobie, że muszę pracować ciężej. Właśnie teraz muszę się najbardziej motywować - mówi Paweł Fajdek, mistrz świata w rzucie młotem.

Radosław Leniarski: Robi pan niesamowite rzeczy. 10 najlepszych wyników na świecie, jako jedyny rzuca pan regularnie powyżej 80 m. Więcej niż pan rzucał ostatnio znany koksiarz Iwan Tichon przed igrzyskami w Pekinie w 2008 r. Czy to już monopol, pełna dominacja?

Paweł Fajdek: Nigdy tak bym nie powiedział. Ładnie wygląda, i tyle. Teraz będę ciężko pracował, nie wiem, czy rzuty w dwóch ostatnich startach, jakie mi zostały przed mistrzostwami świata [start 22 sierpnia], nie będą w związku z tym krótsze. Tak jak przed ostatnimi mistrzostwami będę się budził rano i przed lustrem wmawiał sobie, że muszę pracować jeszcze ciężej. Właśnie teraz będę musiał się najbardziej zmotywować. To zawsze pomaga, nigdy nie przeszkadza. Zwłaszcza, gdy człowiek czuje, że jest najlepszy, a jednocześnie łatwo się pośliznąć.

No, ale kto może panu podskoczyć? Kiedyś pan powiedział, że rywalizacja Fajdek - Kristian Pars jest jak walka Barcelony z Realem. To teraz jest pan jak Barcelona Pepa Guardioli - długa seria zwycięstw nad rywalem.

- Może to być Pars, choć rzeczywiście jest coraz starszy, o kilka lat starszy ode mnie, i coraz trudniej mu wytrzymywać dynamiczne przeciążenia związane z rzucaniem. Dłużej po kontuzjach dochodzi do siebie niż ja. Ale może być też Iwan Tichon. Właśnie wrócił do rzucania, wystartował w Rosji pierwszy raz od 2012 r., na MŚ się wybiera i pewnie będzie w formie. Konkurs w Pekinie będzie ciężki. Marzy mi się taki jak w zeszłym roku na Memoriale Kamili Skolimowskiej, gdzie sześć razy było powyżej 80 m, w tym rekord Polski 83,48 m. Spróbuję coś takiego zrobić. Jeśli chodzi o odległość, jest to w Pekinie możliwe, ale o taką niesamowitą serię będzie ciężko. I konkurs na MŚ będzie niemal dokładnie w tym samym dniu miesiąca. Kto będzie miał najsilniejszą głowę, będzie najlepszy.

A jak pana głowa?

- Nie narzekam, naprawdę.

Nie musi pan. Ktoś, kto machnął prawie 83 m dzień przed narodzinami córki, musi mieć nerwy...

- Eee, trzeba umieć się wyłączyć. Poza tym oczekiwanie na Lailę [córka urodziła się w maju, dzień po konkursie w Halle] było czymś przyjemnym, niezwiązanym z nerwami. Nie oczekiwałem, że mnie ktoś z pracy wyrzuci czy na mandat.

Wrócił Tichon, co uważam za skandal. To człowiek skompromitowany wieloletnim dopingiem, przyłapany, karany. Jak się pan do niego zwróci?

- Nie przywitamy się grzecznie. Nie podam mu ręki, jeśli o to chodzi. Ale w sumie to ja go widziałem raz w życiu i to wtedy, gdy komisja antydopingowa zdjęła go z igrzysk w Londynie. W stosunku do takich jak on na rzutni wylewności nie ma. Ale może rzucać daleko.

Pana wyniki zajmują dziesięć pierwszych linijek światowych list. Do pana przychodzą teraz agenci antydopingowi częściej niż do innych.

- Miałem w tym roku 17 kontroli, 13 na zawodach, reszta na zgrupowaniach. Czasem jest to wnerwiające, gdy człowiek gdzieś się spieszy, a nie może się ruszyć, tylko w pokorze czekać na kontrolę. I jeszcze, cholera, nie spieszą się, nie robią tego wtedy, gdy kończy się konkurs, nie wzywają przy rzutni, tylko potem szukają mnie po całym stadionie, a autobus czeka.

Nie męczy pana, że w Polsce trochę nie ma konkurencji, że rzuca trzech, czterech ludzi. Trochę to chyba demotywujące?

- Najbardziej męczący konkurs w tym sezonie był w Białej Podlaskiej na lidze, gdzie Wojtek Nowicki był bardzo blisko. Bałem się, że może mnie przerzucić. To wcale nie było demotywujące.

Ponieważ trafił pan trenera Czesława Cybulskiego młotem w nogę, musi pan teraz trenować bez niego. Fajny był powrót do Jolanty Kumor, czyli osoby, która pana nauczyła rzucać?

- Bardzo to przyjemne. Nie potrzebuję teraz zbyt wielu uwag, potrzebuję korekt. Pani trener wie, co mówić. Pojęcie ma, bo trenowaliśmy razem 10 lat. Ona była przygotowana, wie, że jak trener skończy karierę, to wrócę do niej. To już ustalone. Tylko teraz akurat tak się stało, że nieszczęśliwy przypadek przyspieszył sprawę. Przyszły sezon z trenerem Cybulskim.

Trener, krzepki 80--latek, nie wygląda na takiego, który zamierza odpuścić, pewnie będzie pracował do dziewięćdziesiątki albo dłużej.

- No niezupełnie. Ustaliliśmy, że po igrzyskach w Rio każdy idzie w swoją stronę, trener na zasłużoną emeryturę. W każdym razie, jeśli chodzi o pracę ze mną. Ja przenoszę się na stałe do Żarnowa, bo wędrówka między Dolnym Śląskiem, Poznaniem a obozami kosztuje mnie zbyt dużo energii. W Żarowie teraz są dobre warunki, wybudowaliśmy rzutnię. A trener musi wybudować wreszcie swój wymarzony dom z ogrodem.

Trener zmienił już szpital, teraz się rehabilituje.

Rekord świata i najlepsze wyniki, ponad 86 m, należą do imperium ZSRR. Są jednymi z najstarszych w lekkoatletyce. Ale trener Cybulski mówił, że stać pana na 86-87 m.

- Na pewno nie teraz. Może po igrzyskach. Bo obciążenia są zbyt wielkie, a co za tym idzie - ryzyko kontuzji. Jest kilka rzeczy, które można dołożyć do treningu, ale one niekoniecznie są zdrowe. Naderwania, naciągnięcia. Nie będę ryzykował przed Rio. A Jurij Siedych, rekordzista świata, z pewnością nie jest moim idolem.

W pewnym sensie szkoda. Mawiał, że jest tancerzem w kole, pobił rekord z dwóch obrotów. A pan dzięki czemu zdominował światowy ranking?

- Może dzięki młodości i temu, że jestem głodny rywalizacji, walki, rzutów.

Najdłuższe rzuty w sezonie 2015

Follow @leniarski

Jak tenisistki spędzają wakacje? Głównie na plażach... [ZDJĘCIA]

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.