Piotr Małachowski - czekanie na jeszcze jeden dzień konia

Piotr Małachowski poprawił rekord Polski o ponad dwa metry, ale rekordu świata raczej nigdy nie pobije. - Kiedy enerdowcy rzucali ponad 74 m, ich lekarze czynili cuda - żartuje polski dyskobol.

W latach 80. medycyna nie była tak nowoczesna jak obecnie, natomiast niemal całkowicie bezkarny był doping, po który sportowcy z demoludów sięgali chętnie. Małachowski nie oskarża wprost, choć sugestia jest jasna - kiedy 6 czerwca 1986 r. Jürgen Schult rzucał w Neubrandenburgu 74,08 m, podstawą jego diety na pewno nie był twarożek i dwa jajka na śniadanie.

W tamtych latach rekordy bite w konkurencjach wymagających niemal nadludzkiej siły zdarzały się często. Odkąd zaostrzono kontrole antydopingowe, rekordy te pozostały niepobite. Do wyniku Schulta w 2000 r. zbliżył się tylko Virgilijus Alekna. Litwin dopingowej wpadki nie miał, jego kariera trwa wiele lat, a forma utrzymuje się przez ten czas na wysokim poziomie. Ale kilku jego kolegów zaskakiwało nagłą, wystrzałową dyspozycją i ni stąd, ni zowąd rzucało powyżej 70 m. Ukarany został jedynie Węgier Robert Fazekas. Za unikanie kontroli odebrano mu na igrzyskach w Atenach złoty medal.

- Mówiąc krótko, życzcie mi więcej takich występów, choć od razu powiem, że o rekord świata będzie trudno. Nie dam rady - śmieje się Małachowski, który w sobotę w holenderskim Hengelo rzucił 71,84 m, poprawiając o ponad dwa metry swój rekord Polski sprzed roku. Takiego wyczynu nie spodziewał się ani lekkoatleta, ani jego trener. - Nie czułem się dobrze, wróciłem przecież z długiej wycieczki do USA, gdzie w Eugene na Zachodnim Wybrzeżu wystartowałem w mityngu Diamentowej Ligi. W Europie odbyłem tylko dwa treningi. Wszedłem, rzuciłem, poleciało - opowiada dyskobol.

Że dysk poleci daleko, widać było od razu. Małachowski wypuścił go z rąk w najlepszym momencie, nadał mu także mocną rotację, co spowodowało, że leciał pod lekki wiatr - to akurat w rzucie dyskiem jest korzystne - na odpowiedniej wysokości. W charakterystyczny dla siebie sposób Małachowski zaklął jeszcze pod nosem, a kiedy zauważył, że pokonał granicę 70 m, zaczął podskakiwać między rywalami, pokazując do kamer palcami "V" jak zwycięstwo.

Andrzej Person, senator i komentator sportowy, uważa, że rzut Małachowskiego to wielka chwila polskiej lekkiej atletyki. - Piotrek ma rację, mówiąc, że o pobiciu rekordów świata socjalistycznych sąsiadów chyba raczej nie ma mowy. Mimo to nawiązaliśmy w sobotę do wielkich tradycji w dysku, w którym byliśmy kiedyś prawdziwą potęgą. Mało kto pamięta, ale w 1959 r. podczas Memoriału Kusocińskiego rekord świata ustanawiał Edmund Piątkowski. Rzucił 59,91 m, a później jeszcze poprawiał ten wynik - przypomina Person.

- Teraz to się nawet zrobiłem faworytem do mistrzostwa świata w Moskwie - mówi Małachowski. - Powalczymy trochę z Robertem Hartingiem.

Obaj za sobą nie przepadają, niespecjalnie się z tym kryją. Mimo to Niemiec podszedł i pogratulował Małachowskiemu.

Jak dotąd Polak przegrywał z Hartingiem regularnie, tak zresztą jak inni dyskobole.

- Rywalizujemy już od czasów młodzieżowca, tak to zostało do dziś. Na szczęście przerwałem mu passę 37. zwycięstw. Obiecałem Aleknie, że nie pozwolę, by Robert pobił jego rekordową serię sprzed lat. A już się zbliżał. Myślę, że dla Hartinga to duża porażka osobista. Chciał wszystko wygrywać, ale pokrzyżowałem mu plany. Dla niego to lekcja pokory. Niech wie, że nie tylko on się liczy na świecie - mówi Polak.

Czasu na świętowanie Małachowski nie będzie miał zbyt wiele. - Jadę na Diamentową Ligę do Oslo. Nie stresuję się, że teraz wszyscy będą ode mnie oczekiwać cudów. A jeśli będą, to od razu mówię, że w Hengelo zagrało wszystko, świetnie rzuciłem, warunki pogodowe były idealne, obrazowo mówiąc, miałem dzień konia. Być może taki dzień już się nie powtórzy, może taki splot okoliczności przychodzi tylko raz w karierze - dodaje Małachowski.

Z kolejnymi rekordami Małachowskiego największy problem miałby jego przyjaciel kulomiot Tomasz Majewski, ponieważ mityng w Hengelo przypadł dzień po 30. urodzinach dyskobola, Majewski wysłał mu do domu w Bieżuniu w prezencie 300-kilogramowy pomnik dyskobola. - Podnosiliśmy go z kumplami w pięciu. Od razu wiedziałem, że to upominek od "Mai". Kolejnym prezentem niech będzie to, że razem zaczniemy odnosić sukcesy, a nie naprzemiennie. Tomek jest teraz po operacji łokcia, wcześniej ja miałem problemy ze zdrowiem. Wiem, jakie to uciążliwe: jeśli jesteś chory, psychika podupada, nie ma zdrowia, nie przepracowałeś okresu przygotowawczego i nie możesz oczekiwać dalekich rzutów czy pchnięć [dyskobol po kontuzjach i operacjach nie wszedł do wąskiego finału ostatnich mistrzostw świata w Daegu, zaś na igrzyskach w Londynie był piąty]. Tomek teraz też nie będzie od razu pokonywał granicy 22 m, ale odblokuje się i na mistrzostwach świata w Moskwie zacznie pchać daleko. Razem zaczniemy rządzić - śmieje się Małachowski.

Więcej o:
Copyright © Agora SA