Lekkoatletyka. Majewski: Za daleko nie popchnę

Trzy medale na mistrzostwach świata będą sukcesem. Później czeka nas pokoleniowa wyrwa - mówi Tomasz Majewski, najlepszy polski lekkoatleta, który w piątek zaczyna sezon

Przemysław Iwańczyk: Jeśli nasza największa lekkoatletyczna gwiazda przystępuje do sezonu po dwóch operacjach, to musimy mieć powody do obaw.

Tomasz Majewski: Jakich? Czego się obawiacie?

Że nie pociągniesz, nie zdobędziesz mistrzostwa świata w Moskwie, nie wygrasz kilku mityngów.

- Spokojnie. Dam radę. Nie zamierzam silić się na megarzeczy, zdaję sobie sprawę z ograniczeń spowodowanych kontuzją. Moim celem są mistrzostwa świata, na nie szykuję formę. Nie da się wszystkiego wygrywać, młodsi na to nie pozwolą.

Zamierzasz ulgowo traktować starty przed sierpniowymi MŚ?

- Nie ulgowo, ale wiem, że nie będę miał takiej formy, by zwyciężać na mityngach. Chcę powoli wdrażać się w sezon, rozwijać z każdym startem.

Co to znaczy, że nie masz formy?

- Źle mnie zrozumiałeś: formę mam, ale nie taką jak w zeszłym roku. Nie chcę popierać tego liczbami, wynikami treningowymi, ale wiem, że mam braki i raczej szybko ich nie nadrobię. Wszystko przez operację.

Na czym ona polegała?

- Na wycięciu kawałka błony tłuszczowej, która blokowała staw przy maksymalnym wyproście, a więc przy wypychaniu kuli. Miałeś anatomię? Przy wyproście błona ta wchodziła między trzy kości schodzące się w łokciu. Ból okropny. Wycięli, był spokój, ale na jednej operacji się nie skończyło. Nie goiło się jak trzeba, więc lekarze musieli wyczyścić staw. Teraz ładnie to wszystko wygląda, nie czuję bólu, łokieć jest jak nowy.

Straciłeś wiele czasu?

- Tak, bo konkurenci swobodnie rozpoczęli przygotowania do sezonu. Ryan Whiting od razu wszedł na wysoki poziom, podobnie jak Reese Hoffa. Są w rewelacyjnej formie, wystarczy spojrzeć na wyniki. Obaj oddali cztery najlepsze pchnięcia tego sezonu - Whiting pchnął na 21,74 m, Hoffa - 21,71 m. Moja długa przerwa spowodowała, że nie mam się co z nimi równać.

A mówią, że kulomioci to mają klawe życie. Nie muszą trzymać restrykcyjnej diety, moc mają zapisaną w genach, w każdej chwili mogą pchnąć życiówkę.

- Tak sobie można gadać. Żaden sportowiec wyczynowy nie ma łatwego życia, kulomioci też mają ciężki kawałek chleba, sporo muszą się naharować, nim przyjdą wyniki.

Jak przygotowywałeś się do sezonu?

- Na zgrupowaniach w RPA i Portugalii. Nic nadzwyczajnego, solidną robotę wykonałem, u nas szalała zima, a tam mieliśmy ciepełko. Wykorzystałem z tego, ile się dało, na szczęście po powrocie i w Polsce aura przestała szaleć.

Kto będzie twoim najgroźniejszym przeciwnikiem?

- Wszyscy (śmiech). Wspomniani Amerykanie, Niemiec David Storl, który co prawda jeszcze nie startował, ale widziałem filmiki, jak pcha. Dużą niewiadomą jest Kanadyjczyk Dylan Armstrong, mocny może być również jego rodak Justin Rodhe oraz Argentyńczyk German Lauro, który pchał pod 21 m. Nie zapominam także o Christianie Cantwellu.

W piątek w Dausze pierwszy mityng Diamentowej Ligi. Na co liczysz?

- A kto tam startuje? Pytam, bo jeszcze nie było to jasne.

Z czołówki Whiting, Hoffa, Cantwell...

- Dobra, przy nich trzecie, czwarte miejsce będzie OK. Nie jadę tam pchać kilometrów, bo nie dam rady. Jeśli wygram z Cantwellem, który też jest po operacji, będę zadowolony. Zaspokoję się rezultatem około 20,5 m. O zwycięstwo powalczą Whiting i Hoffa.

Jaki to będzie sezon dla polskiej lekkiej atletyki?

- Dobry. Co prawda mamy rok poolimpijski, ale są wśród nas naprawdę dobrzy ludzie. W sezon trzeba wejść bardzo mocno, w niektórych konkurencjach minima na mistrzostwa świata są tak wyśrubowane, że będzie problem, by je osiągnąć. Ale jeśli już się uda, praktycznie masz pewny finał.

Wchodzimy w najlepszy okres dla sportowców: ja, młociarka Anita Włodarczyk, dyskobol Piotrek Małachowski.

A biegacze Marcin Lewandowski i Adam Kszczot?

- Oni też, tyle że mają obok siebie od cholery świetnych konkurentów. Dystans 800 m wszedł na najwyższy poziom w historii. Idę o zakład, że w tym roku znów zostanie pobity rekord świata. W czołówce widzę też tyczkarkę Ankę Rogowską, mam nadzieję, że wróci do formy.

Ile medali na MŚ byłoby satysfakcjonujące?

- Jak zdobędziemy trzy, będzie dobrze.

Tylko trzy?

- Ej, bądź realistą, nie wymagaj za wiele. Wszystko powyżej trzech powinno nas cieszyć szczególnie.

Znów będzie burza, że polski sport kuleje, trzeba zrobić reformę etc.

- A co mnie to interesuje. Od burz jesteście wy, dziennikarze. I nic z tego nie wynika. Ale może to i lepiej, że narzekacie. Im więcej będzie się mówić o lekkiej atletyce, tym większe będzie zainteresowanie. Może kogoś zaczniemy obchodzić. Ja bym chciał, żeby w wyniku tych waszych burz były większe pieniądze na sport.

Waszych następców nie widać. Nie boisz się, że niebawem skończą się polskie sukcesy?

- Mam nadzieję, że tak nie będzie, ale nie da się ukryć - kryzys puka. Powiem więcej, czeka nas zapaść. Może nie medalowa, ale na pewno obniży się poziom, widać to po młodszych rocznikach. Gwiazdy będą, bo wybitne jednostki się zdarzają tak czy owak. Problem w tym, że za dekadę w naszej reprezentacji może nie być komu walczyć o najlepsze miejsce w Europie. W niektórych konkurencjach dziury już są widoczne.

Jak temu zaradzić?

- Teraz nie da się już zaradzić, skoro mamy pokoleniową wyrwę. Są słabsze roczniki nie tylko w lekkiej atletyce. Trzeba zacząć kombinować, co zrobić, by po tej dziurze przyszło lepsze. Żeby rosło nam silniejsze pokolenie, by ktokolwiek nadał się do lekkiej atletyki. Ludzi trzeba zachęcać, wasza w tym rola również.

Wszystko w waszych rękach i nogach?

- Gdyby nasze sukcesy wprost przekładały się na zainteresowanie i poziom młodszych roczników, byłoby fajnie. Ale tak nie jest. Sami sportowcy wiele nie zdziałają, potrzeba systemu.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS i na Androida

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.