W Lake Biwa zwyciężył debiutant w maratonie, 24-letni Kenijczyk Samuel Ndungu (2:07.04). Trzeci był Marokańczyk Abdellah Taghrafet - 2:08.37.
Do 30 km na czele stawki była piątka zawodników, wtedy oderwał się Ndungu. Na 40 km Szost tracił 23 sekund do lidera, a Marokańczyka wyprzedzał o 31 sekund.
Polacy już wcześniej dobrze biegali w Japonii. W 1993 roku drugi był Wiesław Perszke (2:11.15), a piąty - Jan Huruk (2:11.57). W 1999 roku Gajdus przybiegł na trzeciej pozycji (2:11.37).
Szost zapewnił sobie udział w igrzyskach olimpijskich w Londynie już w październiku. We Frankfurcie nad Menem miał 2:09.39 (minimum olimpijskie PZLA wynosi 2:10.30).
30-letni biegacz urodził się w Muszynie w Beskidzie Sądeckim i wciąż jest związany z górami i naturą. Na polanę koło jego domu podchodzą sarny. Szost jako nastolatek robił wielogodzinne wyprawy w góry, zabierał ze sobą tylko kiełbasę, zapałki, nóż i chleb. Chodził jako naganiacz podczas polowań, pracował jako drwal, co - jak twierdzi - wzmocniło jego mięśnie. Wciąż przed najważniejszymi startami przez ostatnie dwa-trzy tygodnie trenuje w Muszynie. - To jak darmowa komora tlenowa - mówi długodystansowiec. - Jestem myśliwym, nie przestraszyłem się zielonych jak prezydent Komorowski. Łowiectwo to moja pasja. Obcowanie z lasem, z naturą, przebywanie w górach to dla mnie lepszy odpoczynek niż leżenie przed telewizorem.
Do wiosny 2011 r. Szost trenował pod okiem Grzegorza Gajdusa, poprzedniego rekordzisty Polski. Ale mniej więcej wtedy zaczęły się niesnaski. O okolicznościach rozstania opowiadał Wojciechowi Staszewskiemu w rozmowie dla miesięcznika "Bieganie". - Odszedłem, bo współpraca nam się nie układała, trening na granicy możliwości, a efekty coraz gorsze - mówił. Obwiniał trenera o kontuzję łąkotki podczas treningu wymyślonego przez Gajdusa.
Gajdus uważał z kolei, że Szost nie przykładał się do pracy. Doszły kłótnie o pieniądze, Gajdus - na etacie w wojsku - chciał dostawać 10 proc. nagród, które Szost zdobywał w biegach. Te sprawy są różnie rozwiązywane przez zawodników, 10 procent od honorarium nie odbiega od praktyk innych lekkoatletów.
Kontuzja męczyła go jeszcze ponad rok. Podczas mistrzostw Europy w Barcelonie w 2010 r. zszedł z trasy. PZLA wykluczył go z kadry. Przez rok Szost płacił za obozy i suplementy. Żeby przygotować się do tego sezonu, wziął kredyt.
Ponad pół roku temu znalazł nowego trenera - Rosjanina Leonida Szwecowa. To postać kontrowersyjna, oskarżano go o związki z dopingiem, ale nigdy nie został przyłapany ani ukarany.
- Nie interesuje mnie przeszłość trenera, tylko wyniki jego zawodników. Kilku Rosjan, Ukraińców potrafił doprowadzić do 2:07 - mówił Szost "Bieganiu". - Szwecow trenuje mnie od czerwca 2011 r., a spotkałem się z nim tylko raz. Na początek poleciałem do Saratowa, nad Wołgę, bo ciężko jest trenować z człowiekiem, którego się nigdy nie widziało. On ma rodzinę, czwórkę dzieci, nie jeździ z zawodnikami po świecie, a ma kilku lepszych ode mnie.
Szwecow pokazał Szostowi swoją szkołę treningu. Np. na siłę biegową nie tylko skip i wieloskok, jak w Polsce, ale ćwiczenia stopy, podskoki. Przeprowadził z nim kilka treningów, tak mocnych, że jednego Szost nie ukończył - 15 km w tempie startowym do maratonu, i to w upale, po trudnej trasie. - Teraz kontaktujemy się mailowo. I to się sprawdza. Raz na jakiś czas dzwonimy do siebie. Dwa razy w tygodniu dostaję szczegółowo rozpisane plany i dwa razy w tygodniu wysyłam mu raporty. Piszę, jakie mam samopoczucie, na jakich szybkościach biegałem, jaka była pogoda, jaki typ trasy. I on reaguje na bieżąco - jeśli czuję się słabo, wybiera delikatniejszy trening, jeśli jestem mocny - stosuje bardziej wymagającą wersję. Wolę, gdy trener nie stoi obok jak kat. Sam siebie pilnuję - mówi Polak.
Szost biega około 200 km, bo "nie lubi się męczyć". - Maksimum to 250 km tygodniowo. Ale wolę obciążenia w granicach 180-190 km. Czuję się wtedy dobrze i nie jestem zamęczony kilometrami. Dawniej biegałem więcej - mówi.
Na jesieni w maratonie we Frankfurcie osiągnął 2:09.39. Był to wynik zaledwie o 16 sekund gorszy od rekordu Polski. - Wystartowało wielu Kenijczyków, trudno było przebić się przez tę masę. Więc nawet 12. miejsce było sukcesem. I kibice, i jurorzy to docenili - mówił Szost w magazynie Polsatu "Atleci". Europejska federacja wybrała go na najlepszego lekkoatletę miesiąca.
- Lonia pilnuje, bym odpoczywał. Przed Frankfurtem miałem siedem tygodni pracy treningowej, a potem trzy tygodnie luzu. Stając na starcie, nie byłem zmęczony. To było coś nowego - mówi Szost.
Wynik przebił wysokie minimum wyznaczone przez PZLA na olimpiadę w Londynie. Wrócił do kadry i mógł spokojnie trenować. Jeśli wystartuje w Londynie, będzie to jego drugi olimpijski maraton - po Pekinie (34. miejsce).
Po niedzielnym maratonie w Japonii na światowych listach jest przed nim tylko kilkunastu Kenijczyków i Etiopczyków. - Są bardzo serdeczni i bardzo biedni, i mają bardzo duże parcie na sukces. To nie ich wina, że chcą biegać i wygrywać. Gdybym lepiej biegał, to ja bym z nimi wygrywał - opowiadał w rozmowie z "Bieganiem".
W Europie szybciej pobiegł w tym roku tylko Francuz Patrick Tambwé, który w styczniu, w idealnych warunkach pokonał maraton nad Jeziorem Tyberiadzkim w Izraelu o 9 sekund szybciej niż Polak w niedzielę.
- Żeby uzyskać dobry wynik, trzeba wystartować w szybkim maratonie, w którym organizator zapewnia pacemakerów [czyli wynajętych biegaczy, którzy dyktują tempo przez część dystansu] na wysokim poziomie. Ubiegłoroczny Maraton Warszawski był szybki (rekord trasy - 2:08.17). Jeśli to się utrzyma, będzie na niego przyjeżdżać coraz więcej zawodników. Ale ciężko znaleźć u nas pacemakerów, Polaków czy słabszych Kenijczyków, którzy biegają na światowym poziomie. Dlatego jeździmy za granicę - mówi Szost. - We Frankfurcie miałem zająca do 25. kilometra. Przyznam, że momentami musiałem go poganiać.
Maratończyk Szost zaczynał późno i nietypowo. - Jak miałem 17 lat, rozpocząłem od biegów na nartach. Byłem już jednak za stary, nie mogłem złapać techniki. Ale wszedłem w rytm treningów, chciałem coś robić i... po prostu zacząłem biegać. Pochodzę z Muszyny, dlatego na pierwszy ogień poszły biegi górskie. Potem były biegi uliczne, a z ulicy wskoczyłem na bieżnię - odwrotnie niż inni. Teraz przede wszystkim są to starty uliczne.
Polak wciąż ma olbrzymie rezerwy. - Teraz ważę w granicach 70 kg - bo ostatnio schudłem. Przy 185 cm to jednak nadal za dużo. Dla Afrykanów przy moim wzroście 62 kg byłyby niedopuszczalne. Pamiętam, jak w Kenii zobaczyłem biegacza w polarach. Pytam go: "Po co?". A on do mnie: "Wagę zbijam. Muszę zejść z 65 kg do 55 kg". Mięśnie doładowane glikogenem i nic więcej - oto ich zasada - mówi zawodnik zespołu sił powietrznych WKS Grunwald Poznań. Stacjonuje w lotniczej bazie na Krzesinach.
- Każdy ma w wojsku zadanie, jeden gra w orkiestrze, inny sprząta płytę lotniska, a ja biegam. Plan treningów układam tak, by nie kolidowały ze startami w wojskowych zawodach. U nas jest dużo świetnych zawodników - zapaśnicy, triatloniści. Jak skończę z bieganiem, zostanę w wojsku. Mam stopień starszego szeregowca. Sportowcom nie jest łatwo awansować, ale mam nadzieję, że kiedyś za zasługi dostanę beleczkę na kaprala - mówi rekordzista Polski.
2:03.38 Patrick Makau Musyoki, Kenia - Berlin, 25.09.2011
Najlepsi w tym roku
2:04.23 Ayele Abshero (Etiopia), Dubaj
2:04.50 Dino Sefir (Etiopia), Dubaj
2:04.54 Markos Geneti (Etiopia), Dubaj
2:04.56 Jonathan Kiplimo Maiyo (Kenia), Dubaj
2:05.10 Tadese Tola (Etiopia), Dubaj
2:05.41 Dadi YamiEtiopia (Etiopia), Dubaj
2:05.42 Abdullah Dawit (Etiopia), Dubaj
2:05.42 Deressa Chimsa (Etiopia), Dubaj
2:06.17 Mitku Seboka (Etiopia), Dubaj
2:06.29 Yemane Tsegay (Etiopia), Dubaj
2:06.51 Tariku Jufar (Etiopia), Houston
2:07.04 Samuel Ndungu Wanjiku (Kenia), Oita
2:07.28 Eshetu Wendimu (Etiopia), Dubaj
2:07.30 Patrick Tambwé (Francja), Tiberias
2:07.32 Francis Kibiwott Larabal (Kenia), Tiberias
2:07.35 Teferi Kebede (Etiopia), Tiberias
2:07.37 Peter Kamais Lotagor (Kenia), Xiamen
2:07.37 Michael Kipkorir Kipyego (Kenia), Tokio
2:07.39 Henryk Szost (Polska), Oita