Lekkoatletyczne MŚ. Złota polska tyczka

Paweł Wojciechowski dostał drugie życie. Wykorzystał je i zdobył tytuł mistrza świata w skoku o tyczce, konkurencji w Polsce kultowej

Twoi znajomi już nas lubią. Sprawdź którzy na Facebook.com/Sportpl ?

Wszystko, co tego dnia się stało, było niezwykłe: hazard jaki podjęli tyczkarze, aby zdobyć złoto; pomoc, jakiej sobie udzielali, walcząc o trofeum; to, że trener musiał doradzać innemu zawodnikowi, jak ma pozbawić swojego syna medalu; porażka kolejnych wielkich faworytów; wreszcie to, że późniejszy mistrz świata awansował do finału z ostatniego miejsca w kwalifikacjach. Wtedy właśnie największa postać w światku tyczkarskim Steve Hooker, który sam odpadł, powiedział do niego: "Dostałeś drugie życie. Nie zmarnuj go!".

- Myślałem o słowach Hookera przed każdym skokiem. Myślałem, aby drugiej szansy nie zmarnować. Strasznie mnie dzięki nim niosło na początku. Muszę znaleźć Hookera w wiosce - mówił Wojciechowski, kiedy już wykonał przepisowe okrążenie wokół stadionu z biało-czerwoną flagą na ramionach. Stał przed grupą zaczerwienionych od emocji dziennikarzy, flagę miętosił bezwiednie w palcach, mówił głosem tak cichym, jakby był nieśmiały.

Ale nie jest - przynajmniej na rozbiegu.

Hazard podjął wtedy, gdy nie pokonał wysokości 5,85 m. Postanowił przenieść dwie pozostałe próby na 5,90 m. Notabene tak zwyciężał Steve "Dobre Słowo" Hooker - ryzykując.

Wtedy właśnie trener Włodzimierz Michalski - który krzyczał do Wojciechowskiego z trybuny - poczuł się najbardziej rozdarty. Gdyby jego zawodnik przeskoczył przez poprzeczkę, jego syn miałby mniejszą szansę na medal. A Łukasz skakał jak diabeł - i miał przy tym diabelskie szczęście. Przy ostatnich udanych skokach dotykał poprzeczki wszystkimi częściami ciała. Przy 5,85 m wybił się jak szaleniec z zeskoku i udawał, że gra na gitarze.

Jak się później okazało, mogłoby to być "Satisfaction".

- No, pewnie że czasem serce mam rozdarte - mówił rozgorączkowany trener, gdy już wiedział, jakie jest zakończenie całej historii.

Wojciechowski zrobił to, o co trener prosił - przeniósł na 5,90 i pokonał tę wysokość w drugiej próbie. I Łukasz, syn trenera, spadł poza podium. - Dostałem łopatą w głowę. Myślałem, że 5,85 m da mi medal - powiedział Michalski junior.

Zaraz potem trener musiał zaryzykować jeszcze raz, i znów stawka była wielka. O złoto walczył jeszcze tylko odbijający się jak sprężyna Lazaro Borges, który pobił rekord życiowy i rekord Kuby o 15 cm (on głównie wypchnął Michalskiego poza podium). Wcześniej - na 5,90 - odpadł z walki o tytuł murowany faworyt Francuz Renaud Lavillenie. Skończył na trzecim miejscu.

Kubańczyk skakał po Polaku. A odbijał się jak piłeczka z kauczuku. Mógł odebrać złoto liderowi.

Wojciechowski szykował się właśnie do trzeciego skoku na 5,95 m - na rekord Polski - kiedy z górnej trybuny dało się słyszeć gromkie: "Paaaweeeł! Paaaweeł!". To krzyczał trener Moniki Pyrek Wiaczesław Kaliniczenko, w wielkim tumulcie i chcąc burzliwymi oklaskami zwrócić uwagę Wojciechowskiego. Ten zauważył, podbiegł do swojego trenera, potem próbował przenieść wysokość na 6 m i dzięki temu mieć taktyczną przewagę nad Kubańczykiem, ale zegar na skoczni już ruszył, nic się nie dało zrobić, w dodatku miał mniej czasu.

Polak spalił skok i mógł już tylko czekać na próbę Kubańczyka. Temu próba kompletnie się nie udała. Zgubił tyczkę, nawet nie odbił się od ziemi.

Łukasz Michalski był czwarty i Mateusz Didenkow siódmy, obaj pobili rekordy życiowe.

W podziemiach stadionu w Daegu o tyczkarzy pytali już ważni menedżerowie, polskim kibicom marzą się lata 70. Czy to jest początek panowania polskich zawodników?

Są młodzi - mistrz świata (kiedyś wicemistrz świata juniorów) ma 22 lata, Michalski 23, Didenkow 24 - i bez kompleksów. Kiedy ich zapytałem, czy teraz wrócą piękne lata 70., niezależnie od siebie stwierdzili: "Najwyższy czas", co w innych okolicznościach zabrzmiałoby jak herezja. - Będziemy przeskakiwać wielkie czasy - zapowiedział Michalski. - Mamy plan zdobyć złoto na igrzyskach w Londynie, bo wtedy do Rio de Janeiro będzie mogło jechać nas czterech, a jest przecież jeszcze Przemek Czerwiński. Plan na następne MŚ wykonaliśmy. Do Moskwy możemy wybrać się w czwórkę.

Rywalizacja jest zabójcza. Mistrz świata nie jest nawet mistrzem Polski - tytuł zdobył Michalski i Didenkow ex aequo, Wojciechowski był trzeci i skoczył 5,60 m. Tu w Korei, gdzie przyjechali na tydzień przed rozpoczęciem mistrzostw, Wojciechowski na treningu przeskakiwał wysokość 6,10 m - pokonując przewieszoną gumę zamiast regularnej poprzeczki.

Wszyscy się wspierają, choć Didenkow jest z innej "nitki" - nitki gdańskiej, a nie bydgoskiej, którą reprezentują dwaj pozostali. W poniedziałek, kiedy Wojciechowski biegł do Włodzimierza Michalskiego po radę, syn trenera oklejał tyczkę taśmą, bo inaczej jego kolega i rywal sam by z tym nie zdążył.

Zaraz po przyjeździe z Korei Polacy startują w Otwocku, a potem w Brukseli (w Diamentowej Lidze), w Zielonej Górze i lidze lekkoatletycznej.

W Otwocku rozegrany zostanie Memoriał Tadeusza Ślusarskiego, bohatera lat 70., mistrza i wicemistrza olimpijskiego.

Program jak sportowy "Death Note"

Pierwszego dnia na okładce programu był Steve Hooker. Odpadł w eliminacjach, nie zaliczając skoku. Drugiego dnia na okładce był Usain Bolt - zrobił najsłynniejszy falstart w dziejach lekkoatletyki. Trzeciego dnia w programie na okładce był Dayron Robles, król płotków. Został zdyskwalifikowany po zwycięskim finale za uderzenie rywala Liu Xianga.

Kto będzie dzisiaj? Chyba nie Jelena Isinbajewa?

Liczba

60 tys. dol.

 

otrzyma mistrz świata

 

Paweł Wojciechowski za zdobycie tytułu

Mówi Paweł Wojciechowski:

- Pewnie przez tydzień ciężko będzie mi powiedzieć, co się stało. Szok. Boję się tego, jestem przerażony, ale cóż, stało się. Trzy duże imprezy i trzy złota [Wojciechowski mówi o mistrzostwach świata wojskowych, młodzieżowych mistrzostwach Europy i mistrzostwach świata - rl]. Nie wiem, czy to się kiedykolwiek powtórzy.

Po eliminacjach walczyłem z bólem pleców, wymagały one dużo pracy. Rano przed konkursem obudziłem się, próbowałem wstać i powiedziałem sobie: O rany, nie mogę nawet podnieść się z łóżka, co dopiero mówić o skakaniu.

Na wysokość 5,95 wziąłem najtwardszą tyczkę. Skoki były nieudane, bo miałem dosyć wszystkiego, już nie chciałem skakać. Nawet byłbym zadowolony, gdybym zdobył srebro, byleby to był wreszcie koniec.

Miałem go wycofać z konkursu mówi trener Pawła Wojciechowskiego ?

Złoto dla Wojciechowskiego. Zobacz szaloną radość polskich skoczków o tyczce"

Więcej o:
Copyright © Agora SA