Na początku była przede wszystkim bardzo długa podróż. Na etapie z Amsterdamu do Brazylii towarzyszyły nam w samolocie reprezentacje Holandii, Ukrainy i Indii.
Po przybyciu na miejsce zostaliśmy zakwaterowani w wiosce olimpijskiej. Spaliśmy dokładnie w tym samym budynku, w którym wcześniej mieszkała polska reprezentacja olimpijska. Warto tu wspomnieć o stołówce - była ogromna! Nie przesadzę, jeżeli powiem, że była wielkości trzech lub czterech boisk piłkarskich. Na moje szczęście i nieszczęście jednocześnie serwowano w niej naprawdę dobre posiłki. Trzymanie się ścisłej sportowej diety wcale nie było w takich warunkach proste.
Bardzo lubię atmosferę, która panuje przy okazji tak dużych zawodów, kiedy wielu sportowców mieszka na niedużej przestrzeni. Nie inaczej było w Rio. Choć na stadionie walczymy ze sobą o najlepszy wynik, poza startami wszyscy są dla siebie naprawdę życzliwi, choć może to brzmieć jak bajka. Na imprezach takich jak paraolimpiada poza atmosferą fantastyczna jest również możliwość poznania ludzi z całego świata. Dzięki rozmowom z ludźmi z najróżniejszych państw można się sporo dowiedzieć i nauczyć. Mnie zawsze interesuje sytuacja niepełnosprawnych sportowców w różnych krajach.
Poza tyglem kulturowym ważny jest też tygiel. Sportowy. Zazwyczaj na zawodach mam kontakt jedynie, lub przede wszystkim, z innymi skoczkami wzwyż. Paraolimpiada to świetna okazja, żeby porozmawiać ze sportowcami innych dyscyplin, z którymi na co dzień nie mam kontaktu.
Rio 2016 będę wspominał bardzo pozytywnie. Nie tylko dlatego, że zdobyłem tam złoty medal i ustanowiłem kolejny rekord świata, ale też dlatego, że jak zawsze było to przede wszystkim wielkie święto sportu.
A już za cztery lata przede mną kolejne wyzwanie i kolejna szansa. Wyniki, które osiągnąłem na tegorocznej paraolimpiadzie, jasno wskazują, że mój start z pełnosprawnymi sportowcami w 2020 roku w Tokio jest jak najbardziej realny. Czas zatem zabrać się do pracy!