Moja droga do Rio

Do mojego startu na Igrzyskach Paraolimpijskich w Rio zostały już tylko niecałe dwa miesiące... Nie wiem, co przyniosą mi te zawody, ale jedno jest pewne - nie mogę się ich doczekać! Korzystając z wolnej chwili chciałbym Wam dziś opisać w jaki sposób na tych igrzyskach się w ogóle znalazłem - pisze na swoim blogu Maciej Lepiato, mistrz paraolimpijski w skoku wzwyż.

Do mojego startu na Igrzyskach Paraolimpijskich w Rio zostały już tylko niecałe dwa miesiące... Nie wiem, co przyniosą mi te zawody, ale jedno jest pewne - nie mogę się ich doczekać! Korzystając z wolnej chwili chciałbym Wam dziś opisać w jaki sposób na tych igrzyskach się w ogóle znalazłem.

Dla tych, którzy mnie nie znają, najpierw krótka informacja o mnie. Urodziłem się z końsko-szpotawą lewą stopą. To schorzenie o zawiłej nazwie oznacza w moim przypadku stopę o 5 centymetrów krótszą, ubytek masy mięśniowej podudzia i łydki, przedłużone ścięgno Achillesa i zerowy zakres ruchu w stawie skokowym. Pewnie zastanawiacie się teraz, czy to w ogóle możliwe, żeby z taką stopą móc zawodowo uprawiać sport, nie mówiąc już o skakaniu wzwyż. Otóż nie tylko można - można też zdobywać medale, ustanawiać rekordy świata i przede wszystkim odnajdować w sporcie ogromną radość!

Przygodę ze sportem zacząłem dosyć szybko, bo jeszcze w szkole. I choć z biegiem lat szło mi coraz lepiej, wielokrotnie próbowano mi udowodnić, że za łatwo być nie może. Szczególnie zapamiętałem dwie sytuacje. Z pierwszą spotkałem się w Dublinie, na Mistrzostwach Świata Juniorów, gdzie tuż przed samymi zawodami zostałem zdyskwalifikowany z powodu bycia... zbyt zdrowym. Jak ironicznie brzmiały kilka tygodni później słowa rekruterów Akademii Wychowania Fizycznego w Gorzowie, do której starałem się dostać - odmówiono mi prawa do studiowania z powodu bycia zbyt chorym...

To wszystko jednak nic nie znaczy, gdy jest się naprawdę zmotywowanym. A ja postanowiłem się nie poddawać. Cztery lata po feralnym Dublinie wystąpiłem na Mistrzostwach Świata Juniorów w Ołomuńcu i zająłem na nich pierwsze miejsce. Udało mi się również pokonać początkową niechęć na Akademii Wychowania Fizycznego - na studia się dostałem, ukończyłem je z wyróżnieniem.

Kilka lat później przyszedł czas na igrzyska. W 2012, w Londynie, po raz pierwszy w życiu występowałem przed taką masą ludzi - Olympic Stadium może pomieścić nawet 80 tysięcy widzów! Musicie wiedzieć, że nic nie działa na mnie tak, jak doping z trybun. A tego z Londynu nie umiem porównać do żadnego innego. Jestem przekonany, że to częściowo dzięki temu wsparciu kibiców udało mi się skoczyć wtedy 212 cm i zdobyć złoty medal.

Po euforii szybko nadszedł czas na przygotowania do kolejnych igrzysk. Podporządkowałem się im całkowicie. Już wiem, że to się opłaciło - w 2015 roku na Mistrzostwach Świata Osób Niepełnosprawnych w Katarze udało mi się ustanowić nowy rekord świata - 218 cm. Dzięki temu otrzymałem pierwsze miejsce w rankingu kwalifikacyjnym do Rio.

I w ten sposób dotarliśmy do dnia, w którym piszę dla Was ten tekst. Nie ukrywam, stres jest i to duży. Za to jeszcze większe są nadzieje i oczekiwania. Tym bardziej, że tym razem na mój sukces czeka również mój urodzony w marcu syn.

Niedługo napiszę Wam nieco więcej, a na razie wracam do przygotowań.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.