W poprzednim sezonie Prokom niespodziewanie awansował do ćwierćfinału Euroligi, ale po odejściu kluczowych koszykarzy (Qyntel Woods i David Logan), w obecnych rozgrywkach gra słabo. Spotkanie z Partizanem w Gdyni wydawało się teoretycznie najłatwiejszym dla drużyny trenera Tomasa Pacesasa w grupie A, ale w środę okazało się, że mistrzów Polski nie stać nawet na zwycięstwo z zespołem z Belgradu.
Partizan zaczął mecz od konsekwentnej gry do środkowego Nathana Jawai - ogromny Australijczyk pod koszem radził sobie dobrze, do przerwy miał 10 punktów i cztery zbiórki. To dzięki niemu goście zbudowali przewagę (6:2, 10:4), którą - z niewielkimi przerwami - utrzymywali przez cały mecz.
Gdynianie też kierowali sporo piłek do swojego środkowego Ratko Vardy, ale Bośniak większość ze swoich 10 punktów w pierwszej połowie rzucił z dystansu - koszykarz, który w trzech poprzednich meczach Euroligi oddał dwa niecelne rzuty za trzy, tym razem wykorzystał obie próby. Prokom był w grze właśnie m.in. takim niezaplanowanym akcjom.
Pacesas od kilku tygodni powtarza, że zespół jest niezgrany, bo kilku ważnych zawodników trafiło do drużyny tuż przed sezonem. W grze Prokomu nie widać jednak postępu, nie widać postępującego zrozumienia między koszykarzami.
W środę mistrzowie Polski znów grali indywidualnie - kiedy Varda, Bobby Brown czy Daniel Ewing trafiali z dystansu, gdynianie doprowadzali do remisu, a nawet wychodzili na niewielkie prowadzenie. Problem w tym, że skutecznych indywidualnych akcji było tyle samo, co strat.
Szczególnie irytujące były faule w ataku Browna czy Adama Łapety. Po nich Prokom przegrywał nawet 31:37, ale miał szczęście, że goście też popełniali straty. Po 20 minutach było tylko 36:39.
Drugą połowę gospodarze zaczęli zdecydowanie i szybko wyszli na prowadzenie 40:39, ale trzeci faul popełnił bardzo pożyteczny Varda. Bośniak usiadł na ławce, a gra Prokomu się załamała.
Partizan zdobył osiem punktów z rzędu, a gospodarze grali beznadziejnie - podania w poprzek boiska z czasem trafiały w ręce rywali, a kiedy w końcu Brown trafił za trzy, to punktów nie zaliczono, bo ruchomą, niedozwoloną zasłonę postawił Adam Hrycaniuk.
Przebłyski Browna i nieco lepsza obrona dały Prokomowi remis 47:47, po trzech kwartach było 51:52, ale początek ostatniej kwarty to seria błędów gospodarzy - zablokować dał się Mike Wilks, J.R. Giddens zrobił kroki, piłkę zgubił w koźle Varda, Brown rzucał z 10 metrów, bo drużyna nie zdążyła wypracować nikomu pozycji w 24 sekundy...
Kluczowa akcja meczu miała miejsce przy wyniku 60:58 dla Partizana - w końcówce akcji gości piłkę dostał Jawai, który ładnie ograł Vardę i trafił przy faulu Bośniaka. Australijczyk wykorzystał rzut wolny, Partizan osiągnął pięciopunktową przewagę i Prokom już nie zbliżył się do rywali.
16 punktów dla Prokomu zdobył Brown, który miał także pięć strat, 14 punktów i pięć zbiórek dodał Varda. Najlepszym strzelcem Partizana był James Gist - skrzydłowy, który do sezonu przygotowywał się z San Antonio Spurs miał 16 punktów i sześć zbiórek. 15 punktów i sześć zbiórek dodał Jawai.
W drugim środowym meczu grupy A mistrz Hiszpanii Caja Laboral nieoczekiwanie przegrał u siebie z Żalgirisem Kowno 88:92 i jest to bardzo zły wynik dla Prokomu. Po czwartej kolejce cztery zespoły będą miały bilans 2-2, a zwycięzca czwartkowego meczu BC Chimki - Maccabi Tel Awiw - 3-1.
Prokom utknął na dnie silnej grupy A i jeśli nie poprawi wydatnie swojej gry w najbliższych tygodniach, euroligowy sezon może się dla mistrza Polski skończyć klęską.
Prokom przegrał z Partizanem - tak relacjonowaliśmy na żywo ?