EuroChallange. Krótka przygoda Trefla

Koszykarze Trefla Sopot nie sprostali w eliminacjach pucharu EuroChallenge belgijskiej Dexi Mons-Hainaut. Po porażce w Belgii sopocianie przegrali także we wtorek w Ergo Arenie i to aż 55:73

Wtorkowe spotkanie było pierwszym koszykarskim widowiskiem w hali na granicy Gdańska i Sopotu. Spektakl stworzyli jednak tylko przyjezdni. Już po 7 min gry Trefl przegrywał 6:20. Co było tego powodem? Zupełnie rozbita strefa podkoszowa. Typowany na lidera drużyny Filip Dylewicz został przez obronę przyjezdnych odcięty od podań. Dragan Ceranić wyglądał natomiast jak z innej bajki. W trakcie ustawiania ataków dyskutował ze swoimi kolegami. W większości akcji pozycyjnych na początku nie wiedział, o co chodzi. Biegał zagubiony pomiędzy lewą a prawą stroną boiska próbując znaleźć swoje miejsce. Dexia, która grała szybką, nieco frywolną koszykówkę wstrzeliła się za to w kosze w Ergo Arenie i punktowała gospodarzy. Do pozycji rzutowych Belgowie dochodzili w najprostszy sposób. W trakcie szybkich podań po obwodzie jeden z koszykarzy wbiegał za plecami swojego obrońcy pod kosz, tam dostawał piłkę i trafiał z łatwej pozycji. Na początku ogromne problemy Ceraniciowi i Dylewiczowi sprawiał jeden ze słabszych koszykarzy Dexi, środkowy Peter van Paassen. Po pierwszej kwarcie miał już 7 pkt.

Sopocian próbował poderwać Giedrius Gustas. Dzięki jego dobrej grze obronnej oraz kontratakom Trefl odrobił trochę strat w pierwszej kwarcie. Niestety, nawet pomimo tego w pierwszej połowie ciężko było mówić o koszykarskim święcie. 2,5 tys. kibiców (już pod koniec pierwszej kwarty wpuszczano fanów za darmo), którzy przyszli do Ergo Areny, przez pierwsze 20 min wolało zapewne przyglądać się konstrukcji obiektu niż spoglądać w stronę parkietu. Notorycznie popełniający błędy kroków i gubiący piłkę Lawrence Kinnard oraz brak ataku deski po niecelnych rzutach sprawił, że Dexia poczuła się pewnie i na luzie trafiała kolejne kosze. Pod koniec drugiej kwarty po kontrze i dwóch punktach Ronalda Lewisa Dexia prowadziła już 48:26. Gdyby ktoś mógł wówczas głęboko spojrzeć w oczy trenera Karlisa Muiznieksa, zapewne zobaczyłby łzy. Prowadzący Trefla Łotysz pod koniec pierwszej połowy niemal zupełnie zrezygnował z przeprowadzania zmian. Czekał na długą przerwę jak na zbawienie.

- Jesteśmy młodym zespołem i jak dla mnie w pierwszej połowie moi koszykarze byli zbytnio zdenerwowani. Popełnialiśmy wiele błędów i byłem zaskoczony, że zawodnicy robią zupełnie inne rzeczy niż trenowaliśmy w sparingach i graliśmy w pierwszym meczu z Dexią. W drugiej połowie założyliśmy sobie, że szukamy wolnych pozycji, mieliśmy je, ale niestety zawiodła skuteczność - podsumował Muiznieks.

Koszykarze Trefla wyszli nieco podbudowani z szatni na drugą połowę. Chwilami przekładali to na grę. Na 7 min do końca meczu po trójce Kinnarda zmniejszyli stratę do 11 pkt (50:61). W tym momencie mieli do odrobienia i tak 14 pkt (w pierwszym spotkaniu Trefl przegrał 71:74). Spokojnie grająca Dexia nie pozwoliła jednak na więcej gospodarzom. Najlepsze wrażenie po przerwie robił Dylewicz (11 pkt w tej części) i tylko to zostało na otarcie łez.

- Ciężko jest wygrać, kiedy rywale rzucają nam do przerwy 49 pkt. Problemem były straty i brak gry faul. Zabrakło nam nieco agresji. Chyba nasi rywale lepiej odrobili lekcję. W tej sali był to nasz debiut, brakowało nam ogrania, może zabrakło turnieju. Jest jak jest - stwierdził skrzydłowy Trefla Marcin Stefański.

Kwarty: 12:28, 19:21, 16:10, 8:14.

Trefl: Waczyński 13 (2), Dylewicz 13 (1), Gustas 10, Ceranić 3, Stefański 3 oraz Kinnard 7 (1), Hlebowicki 6 (2), Kikowski 0, Beal 0.

Dexia: Hatten 17, Lewis 13 (1), McCauley 12, van Paassen 7, Foster 5 (1) oraz Taylor 12 (1), Cage 7, Libert 0, Giancaterino 0, Gorgemans 0.

Pierwszy mecz: 71:74.

Awans: Dexia.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.