Przed turniejem zakładaliśmy, że wyjście z grupy i awans do 1/8 finału to plan minimum. A wszystko to, co uda się ugrać ponad to, będzie pozytywnym zaskoczeniem. Kto by się jednak spodziewał, że pierwszy cel zrealizujemy już po trzech meczach?
Fakty są takie: po trzeciej kolejce mamy komplet zwycięstw i pewne wyjście z grupy. Co dalej, nie wiadomo, bo do rozegrania zostały jeszcze dwa mecze. Ale za to wiemy już, że tę drużynę stać na wielkie rzeczy! W niedzielę dostaliśmy tego kolejny przykład, mimo że mecz do łatwych i przyjemnych nie należał. A wręcz przeciwnie - zwycięstwo wyrwaliśmy w ostatnich sekundach, po gigantycznych nerwach.
Pierwszą kwartę wygraliśmy 19:16, ale nie był to przykład wirtuozerii. Zaczęliśmy co prawda od prowadzenia 12:3, ale potem przyszły kłopoty. Koszykówka zrobiła się błotna, chaotyczna, szarpana. Niech odzwierciedleniem tego stanu rzeczy będzie sytuacja z końca kwarty. Przemysław Żołnierewicz zapomniał koszulki i nie mógł wejść na parkiet, gdy wpuścić go chciał Igor Milicić. Chwilę zajęło, zanim ktoś przyniósł trykot z szatni.
Czy wpływ na spadek formy mogła mieć sytuacja zdrowotna w zespole? Przed meczem mówiło się, że koszykarzy zaatakował wirus. Z tego powodu, mimo że był w meczowym protokole, nie zagrał Aleksander Dziewa. Czy cierpieli także pozostali? Tego przed spotkaniem się nie dowiedzieliśmy. Faktem jest jednak, że nie byliśmy sobą, a nasi liderzy nie mieli łatwego życia.
Rywale odrobili lekcje i wiedzieli, że to Jordan Loyd jest naszym najmocniejszym ogniwem. Nękali go niemiłosiernie. Amerykanina z polskim paszportem można jednak pochwalić za walkę w pierwszej połowie - w obronie dawał z siebie wszystko, nie dopuszczał rywali do rzutów, wymuszał ich faule. Z kolei Mateusz Ponitka dopiero szukał swojego rytmu.
Mimo to, dzięki mocnemu finiszowi, prowadziliśmy do przerwy 41:32. I mimo że grą nie porywaliśmy, to wśród kibiców i przedstawicieli mediów panował spokój, że to wygramy. To duże zwycięstwo selekcjonera - podczas tego turnieju o Biało-Czerwonych można być spokojnym, nawet jak nie ma fajerwerków.
Ale i one w końcu przyszły, a ogień odpalił właśnie Ponitka. Nasz kapitan znowu zagrał wybitne spotkanie. Znowu robił na boisku wszystko, znowu buszował wokół triple-double. Po trzeciej kwarcie miał 18 punktów, siedem zbiórek i pięć asyst. A Polacy prowadzili 61:51.
Spokojnie nie było jednak do końca, mimo że niemal całą czwartą kwartę prowadziliśmy bezpiecznie, w okolicach dziesięciu punktów. Niemal, bo trzy minuty przed końcem oddaliśmy Islandczykom prowadzenie. Jak to się stało? Tylko Biało-Czerwoni mogą to wiedzieć.
Ale nawet z takich tarapatów udało nam się wyjść. Za trzy trafił Kamil Łączyński, kolejny impuls dał Ponitka. I na koniec wygraliśmy 84:75.
Wygraliśmy, choć rywala nie znokautowaliśmy. Ale i nie musieliśmy. MVP meczu został Ponitka, autor 18 punktów, ośmiu zbiórek i tylu samo asyst. 26 punktów dołożył Loyd. Warto wyróżnić Kamila Łączyńskiego. Nasz rozgrywający zaskakująco wyszedł w pierwszej piątce i dobrze kreował grę zespołu. Skończył z siedmioma punktami i czterema asystami. No i ta trójka na finiszu...
To trzecie zwycięstwo Polaków w Katowicach. Przed Biało-Czerwonymi jeszcze dwa mecze w grupie — z Francją (wtorek) i Belgią (czwartek). Transmisje w TVP Sport, relacje na żywo i kulisy turnieju na Sport.pl.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!