W 33. minucie tego zaciętego, emocjonującego meczu, było 72:68 dla Estonii, ale wtedy po raz kolejny ze świetnej strony pokazali się Michał Michalak i Mateusz Ponitka. Pierwszy trafił za trzy, drugi efektownie wjechał pod kosz i szybkie pięć punktów pozwoliło Polakom wyjść na prowadzenie. Po przerwie na żądanie dla rywali efektowny wsad Aleksandra Balcerowskiego przedłużył punktową serię i choć spotkanie do końca trzymało w napięciu, choć utrzymanie przewagi wymagało dużej odporności psychicznej na linii rzutów wolnych, to Biało-Czerwoni tym razem spisali się dobrze. Michalak, Ponitka, Balcerowski i Luke Petrasek trafili większość prób po faulach rywali i Polacy wygrali 88:86.
Wynik zarazem nie był i był ważny. Nie był, bo w kwalifikacjach do przyszłorocznego EuroBasketu gramy poza konkursem – jako współgospodarz występ w mistrzostwach Europy mamy zapewniony. Był, bo w 2024 roku reprezentacja miała w meczach o stawkę bilans 0-5 i kolejna porażka jeszcze bardziej popsułaby humory, rozniecając zarazem dyskusje o tym, czy trener Igor Milicić dalej powinien prowadzić drużynę. Po niewysokiej, ale twardo wydartej wygranej z niżej notowaną, ale grającą ostatnio dobry basket Estonią, całą kadrę czeka trochę spokojniejsza zima.
Niedzielne, niewysokie zwycięstwo rodziło się jednak w sporych bólach. Milicić zdecydował się na dwie zmiany w piątce – Petrasek zastąpił Jarosława Zyskowskiego, a Jakub Schenk wszedł za Michalaka. Taktycznie ważniejsza była ta druga roszada, bo oznaczała ona, że Ponitka nie będzie pełnił funkcji rozgrywającego i zamiast przeprowadzania piłki skupi się na innych elementach gry.
Ale mimo tych zmian Polacy - podobnie jak w czwartek w przegranym 78:82 meczu we Włocławku - zaczęli kiepsko. Straty popełniali liderzy, Ponitka, Balcerowski i Michał Sokołowski, obrona momentami istniała tylko teoretycznie i Estończycy szybko wyszli na prowadzenie, które w połowie kwarty wynosiło 19:11. Biało-Czerwoni zmniejszyli straty dzięki kilku akcjom Ponitki, który grał akcje tyłem do kosza lub ścinał po linii końcowej oraz świetnej zmianie Michalaka, który trafiał z dystansu i zdobywał punkty po wejściach.
Po 10 minutach przegrywaliśmy 22:25, ale po 15 – już 27:36. Błędy, jakie Polacy popełniali w obronie, wołały o pomstę do nieba. Brakowało chęci, fizyczności, dobrego ustawienia, aktywniejszej walki o zbiórki. W ofensywnie wcale nie było lepiej i gdyby nie indywidualne akcje świetnego momentami Michalaka, który do przerwy zdobył aż 17 punktów, straty byłyby dwucyfrowe. W końcówce pierwszej połowy Polacy dograli kilka razy piłkę do Balcerowskiego, ten wykorzystał kilka rzutów wolnych i po 20 minutach było 42:40 dla Estonii. Tylko 42:40 patrząc na to, jak grali w pierwszej połowie Biało-Czerwoni.
Ale po zmianie stron gra zespołu Milicicia się poprawiła – najpierw rozkręcił się atak. Kilka niezłych akcji pokazał Andrzej Pluta, dobrze zagrał Ponitka, świetny poziom trzymał Michalak. Pojawiła się też większa zadziorność w obronie i w końcu, po trójce Ponitki, Polacy wyszli na pierwsze prowadzenie w meczu – w 25. minucie było 56:55. I choć nie udało się go utrzymać do końca kwarty, to jednak gra Biało-Czerwonych wyglądała już lepiej. Po 30 minutach było 63:62 dla Estonii. Czwartą kwartę gospodarze zaczęli dobrze, ale po opisanym na początku zrywie Michalaka i Ponitki, Polakom udało się wygrać.
Statystyki bohaterów zespołu są imponujące: Michalak zdobył 29 punktów, trafił 10 z 13 rzutów z gry, miał 5/5 z wolnych, a do tego dwa przechwyty. Ponitka rzucił 27 punktów – miał 8/11 z gry oraz 10/12 z wolnych, a poza tym zebrał osiem piłek, zaliczył trzy asysty i miał cztery przechwyty. Poza nimi najwięcej punktów zdobył Balcerowski (10). Najsłabszy od dawna mecz w reprezentacji rozegrał Sokołowski, który spędził na boisku tylko 15 minut, ale pochwalić można debiutującego Daniela Gołębiowskiego – ten wszedł w miejsce „Sokoła" i choć zdobył tylko trzy punkty, to dobrze spisywał się w obronie i w ciągu 19 minut na boisku miał najlepszy w zespole współczynnik +/-: z nim na parkiecie Biało-Czerwoni byli o dziewięć punktów lepsi od rywali.
Po czterech kolejkach kwalifikacji Polacy mają bilans 1-3, ale – jak wspomnieliśmy na początku – awans na EuroBasket mają zapewniony. Kolejne spotkania z Litwą oraz Macedonią Północną – w lutym. Mistrzostwa Europy, które częściowo rozegrane zostaną w Katowicach, odbędą się na przełomie sierpnia i września. Reprezentację Polski powinni w nich wzmocnić Jeremy Sochan (NBA, San Antonio Spurs), Igor Milicić junior (NCAA, Uniwersytet Tennessee) oraz A.J. Slaughter (Hiszpania, Casademont Saragossa) lub inny naturalizowany Amerykanin na obwód.