Choć w eliminacjach do przyszłorocznego EuroBasketu gramy poza konkursem, bo jako współgospodarz imprezy awans mamy zapewniony, to czwartkowy mecz z Estonią był dla reprezentacji Polski szalenie istotny. Chodziło o rehabilitację i odbudowę po czterech dotkliwych tegorocznych porażkach w meczach o stawkę – z Litwą, Macedonią Północną, Bahamami i Finlandią. Biało-Czerwoni, czwarta drużyna ostatnich mistrzostw Europy, w 2024 roku grała dotychczas po prostu słabo, a jej wyniki były rozczarowujące.
Niestety, w czwartek we Włocławku było dokładnie tak samo - Estończycy, młody, rosnący w siłę zespół, który jednak w europejskim rankingu zajmuje 22. pozycję, czyli jest 12 miejsc za nami, prowadził przez ponad 26 minut i wygrał zasłużenie. Niewysoko, ale zasłużenie.
Dziurawa obrona i słaba skuteczność Polaków rzutów sprawiły, że to rywale przeważali od początku - prowadzili 15:8, choć po pierwszej kwarcie już tylko 19:18. Polacy zmniejszyli straty dzięki nieźle wykonywanym rzutom wolnym (8/10), które były efektem aktywnej gry do kosza i walce o zbiórki. Skuteczność z gry Biało-Czerwonych w pierwszych 10 minutach była jednak fatalna - 5/20, czyli 25 proc.
Początek drugiej kwarty nie przyniósł znaczącej poprawy - Polacy mieli problem z trafianiem, Estończycy utrzymywali kilkupunktowe prowadzenie. Mieliśmy kłopot z organizowaniem ataku, skuteczne były właściwie tylko te akcje, w których Aleksander Balcerowski walczył w polu trzech sekund, wymuszał faule i trafiał wolne. Wynik wyrównał się kilka minut przed przerwą - także dzięki wreszcie skutecznym i efektownym akcjom Mateusza Ponitki.
Kapitan reprezentacji Polski w pierwszej połowie zdobył 15 punktów, Balcerowski dodał 13 - obaj trafili aż 16 z 18 wolnych, a cały zespół miał 19/22 z linii. I to właśnie rzuty za jeden punkt dały prowadzenie 40:38 do przerwy, bo skuteczność z gry w pierwszej połowie to było marne 29 proc. Można powiedzieć, że Polacy wyróżniali się w tej części tylko konsekwentnym wymuszaniem fauli i trafianiem rzutów bez obrony. Z pozostałymi elementami gry było źle.
Druga połowa zaczęła się od licznych fauli Biało-Czerwonych i efektownych bloków Estończyków, którzy zastopowali atakujących kosz Michała Sokołowskiego i Balcerowskiego. I o ile w obronie Polacy potrafili zrewanżować się tym samym za sprawą Balcerowskiego i Luke’a Petraska, to w ataku koszykarzom Igora Milicicia wciąż nie szło. Pierwszy punkt po przerwie zdobyli dopiero po ponad trzech minutach, kiedy Estończycy prowadzili 45:40.
Polacy wciąż się męczyli - słabo grał Sokołowski, zniknął Balcerowski, trudniej grało się Ponitce. Snajper Michał Michalak zdobył pięć punktów z rzędu, ale potrafił też nie dorzucić do obręczy, nic nie wnosili rezerwowi. W 30. minucie Estończycy prowadzili 57:50, straty na koniec trzeciej kwarty zmniejszył celną trójką Jakub Schenk.
I to właśnie on, MVP tegorocznego finału Orlen Basket Ligi i mistrz Polski z Treflem Sopot, z zimną krwią trafiał ważne rzuty w czwartej kwarcie. W 34. minucie doprowadził do remisu 62:62 rzutami wolnymi, a kilkadziesiąt sekund później trafił swoją kolejną trójkę - na 70:68. Polacy odzyskali wigor i wreszcie zaczęli bronić agresywnie, przez co Estończycy mieli problem ze znalezieniem pozycji.
Biało-Czerwoni wyszli na prowadzenie 72:68 i wydawało się, że to jest ich lepszy moment, że akurat w końcówce, niesieni dopingiem kibiców we Włocławku, utrzymają prowadzenie. Nic bardziej mylnego - rywale odpowiedzieli pięcioma punktami z rzędu i wiadomo było, że zwycięzcę spotkania poznamy dopiero w ostatnich akcjach. 55 sekund przed końcem Sokołowski zdobył punkty efektownym wsadem po podaniu Ponitki i było 76:75 dla Polski. Chwilę później Janari Joesaar wykorzystał jednak dwa rzuty wolne i na prowadzeniu znów byli Estończycy.
Wtedy, w szalenie ważnej akcji, piłkę zgubił Ponitka, najlepszy tego dnia zawodnik Biało-Czerwonych, który zdobył w tym meczu 23 punkty, miał pięć zbiórek i cztery asysty. Polacy nie zdecydowali się na taktyczny faul i zapłacili za to najwyższą cenę - za trzy trafił Kaspar Treier i na dziewięć sekund przed końcem zrobiło się 80:76 dla rywali. I niewiele się już zmieniło, oba zespoły zdobyły po dwa punkty, Estończycy wygrali 82:78 i w tabeli grupy H mają bilans 3-0. Polacy zamykają czterozespołową stawkę z wynikiem 0-3 i całe szczęście, że awans na EuroBasket mają zapewniony.
Cieszyć się jednak nie ma z czego, bo z taką dyspozycją nie ma co marzyć o takich występach, jak na poprzednich mistrzostwach, gdy doszliśmy do półfinału. Drużyna Milicicia jest cieniem tej sprzed dwóch lat - niewiele pozostało z dobrze zorganizowanej obrony, w ataku nie znajdujemy przewag. Zespół stracił też mentalność zwycięzców, o której często mówi trener. Na marginesie: Milicić też nie ma dobrego okresu w karierze, właśnie został zwolniony z Napoli po tym, jak zaczął sezon 0-8.
Tematu zwolnienia Milicicia z reprezentacji nie ma, raczej pewne jest, że to właśnie ten trener poprowadzi zespół na EuroBaskecie, w którym w grupie zagramy w Katowicach. Owszem, najpewniej z Jeremim Sochanem, ale on sam drużyny nie odmieni. Biało-Czerwoni potrzebują wejść na wyższy poziom jako zespół, a czasu na poprawę gry będzie coraz mniej - w niedzielę Polacy zagrają rewanż z Estonią w Tallinnie, mecze z Litwą i Macedonią Północną odbędą się w lutym. EuroBasket - na przełomie sierpnia i września 2025 roku.