Ostatnie play-off skończyły się dla 76ers tak samo, co niemal każde poprzednie – spektakularną klęską.
Fani z Filadelfii przyzwyczaili się, że z marzeniami o mistrzostwie żegnają się na etapie drugiej rundy. 76ers w tej części play-off odpadali pięć razy z rzędu. Czasem były to porażki zawstydzające, jak z Celtics w 2020 r., gdy polegli 0-4, czasem niewytłumaczalne, jak z Hawks w 2021 r., gdy przegrali 3-4, a Ben Simmons w ostatnim meczu bał się oddać być może najważniejszego rzutu w karierze.
Do sześciu razy sztuka? Ekipa Doca Riversa w tym roku miała wszystko w swoich rękach – w drugiej rundzie play-off prowadziła z Celtics 3-2, a szósty mecz rozgrywała na własnym parkiecie. Upragniony finał konferencji był na wyciągnięcie ręki.
Ale – jak to mają w zwyczaju – Sixers spartaczyli sprawę. W meczu numer sześć dopadła ich dobrze znana w Filadelfii niemoc. W czwartej kwarcie przestrzelili wszystkie osiem rzutów za trzy, w ostatnich sześciu minutach – do czasu tzw. garbage time – nie trafili choćby jednego rzutu z gry.
I przegrali 86:95. Mecz numer siedem był formalnością – awansowali Celtics, a Sixers ruszyli na grzyby.
Łatwo byłoby winę zrzucić na Doca Riversa, trenera niemal przeklętego (skądinąd już z Sixers zwolnionego), którego kolejne klęski trudno wręcz wytłumaczyć. "To byłoby lenistwo intelektualne. Tym razem winę musi wziąć na siebie James Harden" – pisał wówczas Dan Wolken z "USA Today".
Najsłynniejszy brodacz w NBA, jej niepodważalny gwiazdor, być może przyszły członek Galerii Sław, w decydujących momentach zawiódł. W meczu numer sześć trafił cztery rzuty na 16, w siódmym było jeszcze gorzej – piłka wpadła tylko trzy razy na 11 prób.
Choć to być może powiedziane zbyt delikatne – Harden, który miał pociągnąć Sixres do finałów NBA, po prostu zniknął. Kiedy w barwach Celtics szalał duet "JayJay", czyli Jason Tatum – Jaylen Brown, ich odpowiednik Sixers, czyli Harden i Joel Embiid, tylko się przyglądał.
Ich łączne 24 punkty w meczu numer siedem to mniej, niż Tatum zdobył w pierwszej połowie. Dramat.
Jeśli jednak znalazł się choć jeden kibic, który spodziewał się, że po takiej klęsce Harden pierwszy stawi się na obozie przygotowawczym do nowego sezonu, aby udowodnić, że stać go w końcu na walkę o tytuł, to powinien zgarnąć statuetkę (np. różowe okulary) dla największego optymisty w świecie NBA.
Fani NBA znający kartotekę występków "Brody" domyślali się ciągu dalszego. I się nie pomylili. Harden obraził się na wszystkich wokół, stwierdził, że dla Sixers nigdy więcej już nie zagra i zażądał transferu.
Brzmi znajomo? Jak najbardziej. To nie pierwszy raz, a w zasadzie – kolejny raz, kiedy Harden szantażuje pracodawcę i stawia go pod ścianą. Jedynie jego pierwszy transfer z Oklahoma City Thunder do Houston Rockets skończył się polubownym rozstaniem. Każdy kolejny wywoływał głośny skandal.
Kiedy w 2021 r. wściekł się na Rockets za to, że oddali Russella Westbrooka, jego najlepszego kumpla w drużynie, postanowił zbojkotować obóz przygotowawczy. Kiedy jego koledzy szykowali się do sezonu, on ostentacyjnie bawił się w Las Vegas. A gdy w końcu pojawił się w Houston i łaskawie wyszedł na parkiet, wzbudził sensację ze względu na zaokrąglony brzuch. Jak się później okazało, dodatkowe kilogramy okazały się tylko chwytliwą sztuczką. Kilkanaście dni później, już w barwach Brooklyn Nets, Harden wyglądał jak młody bóg. Cała intryga była próbą wymuszenia transferu do Nets.
Ale jeśli myślicie, że na Brooklynie Harden odnalazł ziemię obiecaną – nic z tego. Choć początkowo wszystko układało się idealnie, a ekipa z Nowego Jorku – z Hardenem, Kevinem Durantem i Kyriem Irvingiem – miała zgarnąć mistrzowskie trofeum.
Ale i tu historia się powtórzyła. Gdy tylko "Brodacz" postanowił, że czas czmychnąć, stał się ostentacyjnie słaby, w ostatnim meczu w barwach Nets zdobył cztery punkty, potem w kilku spotkaniach w ogóle nie wszedł na parkiet, sugerując drobny uraz.
W ten sposób Harden wylądował w 76ers. W Filadelfii miał niczym u pana Boga za piecem – generalnym menedżerem drużyny jest tu Daryl Morey, przyjaciel Hardena, który zatrudniał go w każdym klubie, w którym pracował. I oczywiście przy okazji obsypywał złotem. Ale i takie warunki nie zapewniły sukcesu.
– Nie wiem, jak ta sprawa może się zakończyć, ale mam przeczucie graniczące z pewnością, że to się skończy katastrofą – powiedział anonimowo i cytowany przez FOX News jeden z generalnych menedżerów NBA.
Harden nawet nie udaje dyplomaty. – Daryl Morey jest kłamcą i nigdy nie będę grał w drużynie, której on jest częścią. Pozwólcie mi to powtórzyć. Daryl Morey jest kłamcą i nigdy nie będę grał w drużynie, której on jest częścią – stwierdził Harden pod koniec sierpnia podczas tournée z Adidasem w Chinach.
To była bomba, której nikt się nie spodziewał, wszak – jak pisaliśmy – Morey i Harden byli dotychczas jednym z najbardziej zgranych duetów NBA. Wygląda jednak, że Harden nie podpalił tego mostu tylko dlatego, że chce w ten sposób wymusić transfer.
Amerykańskie źródła podają, że Harden miał zawrzeć z szefem kadr Sixers dżentelmeńską umowę. Zrezygnował z opcji zawodnika wartej 47,4 mln dol., a to zapewniło zespołowi elastyczność niezbędną do wzmocnienia składu. Pomogły w tym oczywiście bliskie relacje Hardena z Moreyem. W zamian Sixers mieli rzekomo nagrodzić Hardena atrakcyjną nową umową (210 mln dol. za cztery lata).
Tyle że życie napisało inny scenariusz: sezon okazał się fatalny, Sixers pożegnali się z trenerem Riversem, chcą przebudować zespół i nie zamierzają proponować Hardenowi maksymalnego kontraktu, ani też go wymieniać. A to miało wywołać u Hardena wściekłość.
Nikt jednak nie przykładał pistoletu do głowy koszykarza, gdy jeszcze wcześniej ten podpisywał z Sixers lukratywny kontrakt. – To nie była żadna przyjaźń a czysta kalkulacja. Harden to dzieciak, który nigdy nie dorósł. Morey mógł się spodziewać tej zdrady – mówi anonimowo jeden z byłych graczy Rockets.
W połowie października to sam Harden użył uczuciowej metafory. – To tak, jak w małżeństwie. Jeśli tracisz do kogoś zaufanie, to tracisz je na dobre. I już wiesz, co następuje potem – powiedział koszykarz, który nie zagrał w żadnym meczu przedsezonowym Sixers i uczestniczył tylko w jednym treningu drużyny w ciągu dwóch tygodni obozu treningowego.
Po kolejnej jego nieobecności Joel Embiid powiedział mediom ironicznie: – Nie było go dziś z nami, więc myślę, że miał coś bardzo ważnego do zrobienia, albo po prostu coś mu wypadło.
Choć nie wiadomo, jaka jest przyczyna takiego zachowania koszykarza, odebrano to jednoznacznie – Harden chce osiągnąć cel, idąc choćby i po trupach. A celem jest oczywiście mistrzowskie trofeum, którego nigdy nie zdobył.
Koszykarzem jest znakomitym, to geniusz ataku – trzykrotny król strzelców NBA, MVP ligi z 2018 r., wybitny łowca punktów, ale i człowiek-orkiestra, który potrafił wygrać klasyfikację asyst. Ale w finale grał tylko raz, na początku kariery, w 2012 r., gdy wszystko było jeszcze przed nim.
Teraz liczy, że ziemią obiecaną będzie dla niego Los Angeles, a wymarzoną drużyną – Los Angeles Clippers. W zespole są już Paul George, Kawhi Leonard, oraz stary znajomy Hardena, czyli Russell Westbrook. "Brodacz" miałby stworzyć z nimi kolejny super-team.
Kilku menedżerów stwierdziło jednak, że Hardenowi najlepiej będzie, jeśli w tym sezonie zagra w Filadelfii, pokaże, jak bardzo może być wartościowy, a następnie latem przyszłego roku odejdzie jako wolny agent, pozostawiając 76ers bez wynagrodzenia. Ale to raczej scenariusz niewykonalny. Harden co prawda nie stawił się na tzw. media day, ale potem dojechał na obóz przygotowawczy – najpewniej po to, aby uniknąć kar, ale też pokazać się ewentualnego nowemu pracodawcy, że jest w formie.
Ekipa z LA – jak mówią źródła – nie ma nic przeciwko temu, by przygarnąć Hardena, ale nie zamierza oddawać za niego "nic z liczących się aktywów". Sixers zaś – co zrozumiałe – nie chcą oddawać swego gracza za bezcen. Dlatego w sprawie trwa pat.
– Sixers nie chcą wymiany tylko po to, by dostać za Hardena kogokolwiek. Chcą zyskać koszykarzy, którzy pozwolą im walczyć o mistrzostwo – przekonuje ekspert ESPN Brian Windhorst.– Jedyne, co dziś pokazuje Harden, to jak stał się mało wartym graczem na rynku – mówią anonimowo działacze NBA.
– Harden musi uważać, bo NBA już go nie potrzebuje – przewiduje były koszykarz Matt Barnes, dodając, że biznes wypluje "Brodacza" poza ligę, albo w innym wypadku koszykarz – już za rok, po wygaśnięciu kontraktu z Sixers – skończy w jednym z klubów z minimalną umową dla weterana.
Dziś Harden ma 34 lata i wciąż jeszcze trochę paliwa w baku, aby powalczyć o mistrzowski pierścień.
Czy to misja wykonalna? Wiele gwiazd NBA kończyło kariery bez tytułu – wśród nich są Karl Malone, Patrick Ewing, Charles Barkley czy Steve Nash. Hardena coś jednak od nich odróżnia, coś ważnego – szacunek, jaki wypracowali sobie u kibiców w Salt Lake City, Nowym Jorku czy Phoenix, a wraz z upływem czasu po prostu u kibiców NBA. "Brodacz" go nie ma. Nie wielbią go ani fani Thunder, ani Rockets, ani tym bardziej Nets. A teraz już także 76ers. I trudno się spodziewać, by pokochali go fani Clippers. Nawet jeśli kolejny super team, który stworzy Harden, sięgnie w końcu po upragniony tytuł.