To była akcja jak z Kosmicznego Meczu! USA doprowadziły do dogrywki, ale brąz dla Kanady

Kanada zdobyła pierwszy w historii medal koszykarskich mistrzostw świata. W meczu, który miał być wielkim finałem, ale okazał się "tylko" spotkaniem o brąz, Kanadyjczycy pokonali USA 127:118. Choć ekipa Steve'a Kerra mogła wyrwać medal, w szalony sposób doprowadzając do dogrywki.

Czy to była najpiękniejsza, najbardziej szalona i niemal niemieszcząca się w głowie akcja tych mistrzostw? Mając w pamięci, że przed nami finał, wypadałoby napisać: być może. Ale świeżo po pełnym emocji meczu Kanada – USA o brąz musimy napisać, i to z wykrzyknikiem: była!

Zobacz wideo Sochan dostał pytanie o ulubionych koszykarzy. I pojawił się problem

Zegar pokazywał 4,2 sekundy do końca czwartej kwarty. Kanada prowadziła czterema punktami, 111:107, i jedną nogą wchodziła na podium mistrzostw świata. Piłkę mieli jednak Amerykanie, ale żeby doprowadzić do remisu, potrzebowali cudu.

Co za rzut na dogrywkę!

Ale Mikal Bridges uznał, że warto spróbować. Wymusił faul, stanął na linii rzutów wolnych, ale nawet dwa celne nie dawały Amerykanom zupełnie nic. Bridges po pierwszej udanej próbie celowo spudłował drugą – a nuż ktoś przechwyci piłkę i przynajmniej spróbuje rzucić za trzy na remis.

Kto by przypuszczał, że Kanadyjczycy w walce o zbiórkę zastawią wszystkich, tylko nie Bridgesa? Ten zebrał piłkę po własnym rzucie wolnym, zdążył przebiec za linię i rzucić za trzy. I trafił! 0,6 sekundy przed końcem doprowadził do remisu po 111. Słowem: dramaturgia godna finału.

Bo to miał być wyśniony przez kibiców finał – Stany Zjednoczone kontra Kanada, obie ekipy pełne gwiazd NBA. I rzeczywiście: obie reprezentacje spotkały się w niedzielę, w dniu medalowych rozstrzygnięć, ale nie w walce o złoto, a w finale pocieszenia – o brąz.

Dla obu to gigantyczne rozczarowanie. Choć Steve Kerr nie powołał najlepszych graczy NBA, które w większości odmówiły, szykując się na przyszłoroczne igrzyska w Paryżu, to i tak selekcjoner USA liczył na złoto. Z kolei przed Jordi Fernandezem otworzyła się wyjątkowa furtka: mimo że w kadrze ostatecznie nie znalazł się jej lider Jamal Murray, to i tak Kanada dawno nie miała w składzie tyle talentu i gwiazd.

Dlatego też półfinałowe porażki – odpowiednio z Niemcami 111:113 i Serbią 86:95 – przyniosły zawód. – To już nie jest 1992 r. Koszykarze z całego świata są coraz lepsi – mówił Kerr po meczu z Niemcami, o którym mówi się, że był jednym z najlepszych w historii mistrzostw świata. – Fernandez dodawał: – Porażka to dla nas cios, ale wiem, że ci goście zrobią wszystko, by zdobyć medal.    

Być może to była jedynie kurtuazja, wszak w NBA nie gra się o trzecie miejsce, liczy się tylko zwycięzca, ale takie przedmeczowe zapowiedzi dawały przynajmniej namiastkę gwarancji, że mecz nie będzie letni.

Było trochę jak w dobrym Meczu Gwiazd – przez trzy kwarty popis indywidualnych umiejętności i talentu, a w czwartej walka na poważnie i na całego. Zwłaszcza od momentu, gdy Stany Zjednoczone odrobiły stratę i na siedem minut przed końcem było po 94. – It's a winning time – stwierdził komentujący ten mecz trener Mike Taylor, mając na myśli, że te kilka ostatnich minut są dla obu ekip namiastką finału.

I były! Dwie i pół minuty przed końcem ważną trójkę zdobył RJ Barrett, a Kanada wyszła na trzypunktowe prowadzenie. Za chwilę jednak Anthony Edwards pięknie odnalazł Bridgesa, a ten trafił z rogu za trzy. I gdy w ostatnich sekundach piekielnie ważne punkty zdobywali Brooks oraz Shai Gilgeous-Alexander, wydawało się, że to koniec złudzeń dla USA. Aż to niesamowitego rzutu Bridgesa.

Największy sukces Kanady

W dogrywce Amerykanom zabrakło jednak siły. Kanadyjczycy punktowali ich z wolnych, a gwóźdź do trumny wbił trafiający za trzy RJ Barrett. Za chwilę z boiska za niesportowy faul wyleciał Bobby Portis i było po meczu. Ekipa Fernandeza nie wypuściła szansy z rąk i wygrała ostatecznie 127:118. – Wspaniały czas dla Kanady, być może najpiękniejszy moment w historii ich koszykówki – mówił Mike Taylor. I miał rację: drużyna ma mnóstwo talentu, 25-letniego lidera w postaci Gilgeousa-Alexandra (31 punktów z USA), jego czeladnika i specjalistę od defensywy Dillona Brooksa (fantastyczny występ, 39 punktów i siedem na osiem prób trafionych trójek) oraz masę graczy prosto z NBA.

A Stany Zjednoczone? Dla nich najważniejsze są igrzyska. Już mówi się, że do Paryża poleci LeBron James, co znaczy, że po złoto wybiorą się najlepsi koszykarze NBA. W tegorocznych mistrzostwach ekipa Steve'a Kerra poczyniła postęp – w 2019 r. zajęła siódme miejsce – ale to i tak zdecydowanie za mało.

Więcej o: