Przepracowany, wymazany, zapomniany - taki w sferze deklaracji trenera Igora Milicicia i jego koszykarzy jest dzisiejszy status półfinału z Francją. Półfinału przegranego z kretesem, 54:95, w którym Polacy po prostu nie mieli szans. W starciu z potentatem, wicemistrzem olimpijskim napakowanym graczami NBA i Euroligi odbili się od ściany.
Ale to nie koniec turnieju, który zostanie zapamiętany przez nas jako historyczny. W półfinale byliśmy po raz pierwszy od 1971 roku, wciąż mamy szansę na medal, na który czekamy o cztery lata dłużej. W niedzielę o 17:15 w Berlinie Polacy zagrają o trzecie miejsce z gospodarzami.
Odbudowa mentalna po porażce z Francją była konieczna, teraz trzeba wykrzesać z siebie energię, odpowiedzieć na szybki, utalentowany ofensywnie niemiecki zespół, zagrać z taką intensywnością jak w ikonicznym już ćwierćfinale ze Słowenią. W tym znakomitym spotkaniu Polacy pokonali obrońców tytułu 90:87, a jedną z dróg do sukcesu było ograniczenie gwiazdora Luki Doncicia.
W niedzielę Polacy też mają kogo ograniczać. Dennis Schroeder ma 29 lat, 185 cm wzrostu, właśnie podpisany kontrakt z Los Angeles Lakers, a na EuroBaskecie - najwięcej punktów (21,6), najwięcej asyst (7,3) oraz najwięcej minut (33,1) w niemieckiej ekipie. To motor napędowy, dyrygent i egzekutor w jednym.
O tym, jak jest dobry, przekonaliśmy się 3 lipca w meczu kończącym pierwszą fazę eliminacji mistrzostw świata. Niemcy pokonali nas 93:83 i wyrzucili z dalszej walki, a katem marzeń o mundialu był właśnie Schroeder, który rzucił nam 38 punktów, miał siedem zbiórek i pięć asyst. Ale w tamtym spotkaniu ważne nie było tylko to, co zrobił, ale też jak tego dokonał.
W koszykówce, jeśli masz przeciwko sobie wszechstronną gwiazdę grającą z piłką, to masz też świadomość, że raczej nie ograniczysz wszystkich jego atutów. Trenerzy, przygotowując defensywny plan taktyczny, często wybierają element, na którym zespół ma się skupić, kosztem odpuszczenia innego wymiaru gry. To ryzyko, ale ryzyko konieczne. "Pick your poison" - mawiają w NBA. Wybierz swoją truciznę. Wszystkiego nie zatrzymasz.
Przed lipcowym meczem Milicić postanowił, że Polacy przy Schroederze będą się cofać o krok. Jeśli byliby blisko, to niemiecki rozgrywający - wykorzystując znakomitą technikę i ponadprzeciętną szybkość - prawdopodobnie mijałby ich w pierwszym kroku i tworzył przewagę w ataku pozycyjnym. Rzuty z półdystansu, rozrzucenia piłki na obwód, dogrania do wysokich - tego nie chcieliśmy. Wybraliśmy krok w tył i pozwalanie mu na rzuty z dystansu.
Był to wybór uzasadniony - Schroeder w NBA trafia 33 proc. trójek, to wynik przeciętny - i długo się sprawdzał. Owszem, Niemiec zaczął od 3/6, ale potem wpadł w dołek, widać było, że prowokowanie go do rzut wpływa na jego decyzje, zaburza rytm gry. Spudłował pięć kolejnych trójek, Polska była w grze o zwycięstwo.
Ale w końcówce Schroeder skorzystał z miejsca i dobił nas właśnie trójkami - trafił trzy z czterech ostatnich, w tym dwie kolejne, które odwróciły wynik 76:78 na 82:78 dla Niemców. Do tego wymusił faul przy rzucie za trzy i zamienił to na trzy celne wolne. W sumie miał 7/18 z dystansu i podał nam truciznę.
Jak podejść do niego w meczu o trzecie miejsce? Schroeder na EuroBaskecie trafia słabe 27 proc. trójek. Zaczął od 0/6 z Francją, potem miał 2/10 z Litwą i 3/10 ze Słowenią. W fazie pucharowej się poprawił - miał 2/7 z Czarnogórą, 3/6 z Grecją i 3/7 z Hiszpanią.
– Myślę, że wszystkie zespoły pozwalają Schröderowi rzucać - mówi Igor Milicić pytany przez "Przegląd Sportowy" o podejście do Schroedera. - W ich półfinale z Hiszpanią była nawet taka sytuacja, że Rudy Fernandez bronił go jeden na jednego i cofnął się na linię rzutów wolnych. Większość zespołów tak broni. My nie zrobimy dokładnie tak samo, jak w poprzednim meczu, ale mamy swoje plany.
Te plany to zapewne defensywne pułapki, być może podwojenia. Ale koniec końców istotni są konkretni wykonawcy. W polskim zespole najlepszym obrońcą jest skrzydłowy Michał Sokołowski, który swój defensywny kunszt udowodnił w ćwierćfinale, gdy mądrze, sprytnie, a przede wszystkim twardo bronił przeciwko Luce Donciciowi. Słoweński gwiazdor miał tylko 5/15 z gry i aż sześć strat. Wybijany z rytmu zagrał najsłabszy mecz w turnieju.
Przeciwko Schroederowi - gdyby Milicić zdecydował się na przesunięcie "Sokoła" w obronie na rozgrywającego rywali - wyzwanie będzie jednak inne. Doncić to 201 cm wzrostu i 104 kg wagi, a może nawet więcej. Słoweniec nie jest demonem szybkości, ale ma ogromną intuicję, zwodzi rywali pływając z piłką. Sokołowski wykorzystał swoją dynamikę i siłę, przyklejał momentami swoje ciało do Doncicia, grał z nim jak równy z równym.
Dużo niższy Schroeder to jednak właśnie demon szybkości, który wymyka się, wyślizguje obrońcom. Momentami jest jak błyskawica, którą jasną farbą ma zaznaczoną na włosach. Obniża kozioł, pochyla sylwetkę i jeśli nie ustoisz mu na nogach, to jesteś stracony. W reprezentacji Polski na jego pozycji nie ma graczy, którzy ustaliby mu jeden na jednego tak, jak znakomity hiszpański obrońca Alberto Diaz w półfinale. A.J. Slaughter, Jakub Schenk czy Łukasz Kolenda są ze zdecydowanie niższej defensywnej półki. Stąd teoretyczne rozważania o możliwej roli Sokołowskiego lub też dobrze broniącego Mateusza Ponitki.
Oczywiście, Niemcy to nie tylko Schroeder. Franz Wagner, Maodo Lo czy Andreas Obst rozgrywają znakomity turniej, każdy z nich trafia grubo ponad 40 proc. trójek, a ten ostatni nawet znakomite 51 proc.! Pod koszem groźni są Daniel Theis i Johannes Thiemann. Ale ich otwarte pozycje do rzutu, ich przewagi pod obręczą, zaczynają się często od akcji Schroedera.
Dlatego musimy wybrać swoją truciznę. Doskakiwać blisko, naciskać, wybijać z rytmu podczas kozłowania, ale ryzykować, że Schroeder jednak minie i zrobi przewagę, lub cofnąć się o krok, pozwolić rzucać i liczyć, że z czystych pozycji będzie pudłował.
To oczywiście kwestie defensywne, a w drodze po medal jest też inna opcja - podać Niemcom truciznę pod drugim koszem. Wrócić do świetnej gry ze Słowenią, od początku atakować agresywnie, uruchomić Mateusza Ponitkę i A.J. Slaughtera, ogrywać piłkami Aleksandra Balcerowskiego, wyciągnąć kolejnego dżokera z ławki, pokazać to, co mamy najlepszego.
No ale ten Schroeder...