Milicić już chciał go zmieniać. Odmówił i został bohaterem. "Gram do końca"

Piotr Wesołowicz
- Wyglądam na zmęczonego? Myślę, że byłbym bardziej, gdybyśmy przegrali - mówił wyczerpany, ale szczęśliwy Michał Sokołowski, którego genialny występ dał Polsce wygraną z Holandią 75:69 i awans do 1/8 finału EuroBasketu.

Korespondencja z Pragi

Zobacz wideo Hit. Lewandowski tańczył z ojcem Boatenga. "Nie wychodziłby z dyskoteki"

Gdy na zegarze zostało kilka sekund do końca i stało się jasne, że Polacy tego meczu już nie przegrają, Sokołowski uniósł ręce w geście triumfu. Wyglądał jakby właśnie przebiegał metę maratonu - zdawało się, że ledwie stał na nogach, a jednocześnie z zamkniętymi oczami śmiał się sam do siebie.

Wycieńczony, ale dumny. "Troszkę się zmęczyłem"

A po chwili, kiedy na parkiet wbiegli świętujący już rezerwowi i sztab, wyściskali go wszyscy z zespołu.

To "Sokół" był bohaterem meczu numer cztery na EuroBaskecie - śmiało można napisać, że dla Polski najtrudniejszego. Z Czechami i Izraelem wygraliśmy pewnie, z Finlandią przegraliśmy wysoko, ale porażkę kalkulowaliśmy. A z Holandią wygrać musieliśmy, przed mistrzostwami Europy z góry dopisywaliśmy sobie w starciu z najsłabszą drużyną grupy dwa punkty. A tymczasem we wtorek zespół Igora Milicicia przeżywał gigantyczne katusze. Ale zwycięstwo wyrwał - rękoma, a w zasadzie szponami, "Sokoła".

Gdy mieliśmy okazję porozmawiać po meczu, robiliśmy wielkie oczy, bo reprezentant Polski wyglądał na ekstremalnie zmęczonego. - Fakt, troszkę się zmęczyłem - śmiał się Sokołowski, który niemal nie schodził tego dnia z parkietu (zagrał 36 minut, o 11 więcej od drugiego pod tym względem Aleksandra Balcerowskiego). - Tak, czuję się zmęczony. Ale przede wszystkim szczęśliwy i dumny - przekonywał.

Początek meczu nie zapowiadał, że to on będzie bohaterem. W pierwszej połowie zdobył ledwie cztery punkty, pierwsze skrzypce mieli grać liderzy biało-czerwonych Mateusz Ponitka i A.J. Slaugher.

Ale nie zagrali. Polacy znów mieli problem z grą dzień po dniu, wyglądali na wycieńczonych, mieli ciężkie nogi. A przede wszystkim nie dawali drużynie tyle, ile potrafią - Ponitka był nieswój, zdobył ledwie pięć punktów w 22 minuty, a w czwartej kwarcie wyleciał z boiska za faul techniczny, Slaughter zagrał 24 minuty, ale z konieczności, bo widać było, że po meczu z Izraelem ledwie stoi na nogach. Ugrał sześć punktów.

- Ja, bohaterem? Nie czuję się tak. Nie patrzę w ten sposób, że wziąłem odpowiedzialność za Mateusza i A.J. Tak się po prostu ułożył ten mecz - skromnie tłumaczył Sokołowski. Ale już Igor Milicić po spotkaniu go wyróżnił. - Jestem z niego dumny. Pytałem, czy chce odpocząć, czy potrzebuje usiąść na chwilę na ławce. A "Sokół" odpowiedział, że wykluczone, że chce grać, że gra do końca.

Bo to był jego dzień! W drugiej połowie, kiedy musieliśmy odrabiać do Holendrów 13 punktów straty, "Sokół" wziął ciężar na swoje skrzydła. W 20 minut dołożył 20 punktów, łącznie miał 24 i ledwie jedno pudło w trakcie całego spotkania. A do tego zaliczył pięć asyst, trzy zbiórki i przechwyt.

Do Berlina lecimy na skrzydłach "Sokoła"

Właśnie - przechwyt! Były dwie minuty i 18 sekund do końca, już wygrywaliśmy, ale tylko 68:65, od Holendrów oddzielał nas jeden rzut za trzy. Zespół Maurizio Buscaglii mógł wyrównać, ale stracił piłkę. A w zamieszaniu wyłuskał ją Sokołowski i załadował z siłą do kosza. Przewagi już nie oddaliśmy.

- Wiedzieliśmy, że Holandia to nie będzie łatwy przeciwnik. Że nie będzie odpuszczała, że to nie Islandia, która przed laty na EuroBaskecie w grupie przegrywała z każdym 30 punktami. Wiedzieliśmy, że Holandia będzie bić się o każdy punkt. I tak się stało - dodawał po meczu Sokołowski, ale na głębokie przemyślenia nie miał siły. Cieszył się, że czeka go dzień odpoczynku przed meczem z Serbią (czwartek, godz. 21).

Sokołowski może nie tylko odpoczywać, ale i świętować. Polacy mają już zapewniony awans do 1/8 finału. Nie wiadomo jeszcze z kim się zmierzymy, ale już na pewno polecimy do Berlina. Na skrzydłach "Sokoła" oczywiście.

Więcej o: