Korespondencja z Czech
Gdy w niedzielne popołudnie pytaliśmy Igora Milicicia, czy szykuje na Izrael coś ekstra, kręcił głową. Może blefował, a może na nowy plan wpadł dopiero w noc przed poniedziałkowym spotkaniem.
– Kiedy dowiedziałem się, że wyjdę w pierwszej piątce? Powiedzmy, że w odpowiedniej chwili – uśmiechał się po meczu Aaron Cel. Ale to pokerowa zagrywka Milicicia, by na weterana kadry postawić od początku meczu z Izraelem, była jednym z głównych czynników, które dały nam wygraną.
Nie można powiedzieć, że do tej pory Cel pełnił na EuroBaskecie rolę marginalną – 16 minut i cztery punkty z Czechami, 16 minut i siedem punktów z Finlandią to sporo, oznacza bycie ważną częścią drużyny Milicicia. Ale 35-latek kluczową rolą został obdarzony dopiero w spotkaniu numer trzy.
W pierwszej piątce zastąpił bezproduktywnego jak do tej pory Aleksandra Dziewę. I wypadł świetnie – zagrał ponad pół godziny, zdobył 13 punktów (trzeci wynik w zespole), miał cztery asysty, trzy zbiórki i tyle samo przechwytów.
I właśnie jedna z tych "kradzieży", zagranie, które w arkuszu statystycznym widać niewyraźnie, pozwala uzmysłowić sobie, jak nietuzinkowy występ zaliczył przeciwko Izraelczykom Aaron Cel.
Skrzydłowy Twardych Pierników Toruń zaliczył przechwyt w połowie trzeciej kwarty, gdy wygrywaliśmy 52:44. Biegliśmy z kontratakiem, mogliśmy zbudować jeszcze większą przewagę, ale piłkę zgubił Michał Sokołowski. Cel, który jako jedyny został blisko naszego kosza, musiał zmierzyć się sam z czterema rywalami. I tę walkę wygrał! Przechwycił piłkę w niemal niemożliwej sytuacji. A kilka chwil później trafił za trzy w ostatniej sekundzie naszej akcji, z dalekiego dystansu. To było wielkie.
Tak spektakularnych akcji Cel już nie zaliczył, ale i tak mógł być dumny. – Jestem zawsze gotowy do gry, bez względu na to, czy będę biegał po parkiecie pięć minut, czy trzydzieści – mówił spokojnym tonem po spotkaniu.
Szczegółów tego manewru nie zdradzał też Milicić. – To jest turniej, reagujemy na to, co się dzieje. Zmieniliśmy plan, ale być może wrócimy do poprzedniego ustawienia – tłumaczył nam selekcjoner.
Nieważne, które ustawienie na wtorkowy mecz z Holandią (start o 14) wybierze Chorwat z polskim paszportem, to i tak główną rolę będzie pełnić w nim inny 35-latek, A.J. Slaughter. Nie byłoby zwycięstwa z Izraelem bez Cela, nie byłoby też bez "Antka".
Amerykański rozgrywający w reprezentacji gra od 2015 r. i w biało-czerwonej koszulce wystąpił już 80 razy. W obecnej kadrze więcej spotkań mają tylko Mateusz Ponitka (139), Aaron Cel (103) i Michał Sokołowski (88).
I od lat na zgrupowania przyjeżdża chętnie, co w przypadku graczy naturalizowanych, czyli takich, którym wręcza się paszport w zamian za grę w narodowych barwach, tak oczywiste nie jest. Ale nie w przypadku A.J.
Slaughter błyszczał z Czechami (23 punkty w 31 minut), ale już w meczu z Finlandią był nieobecny (cztery punkty w 18 minut, ledwie jeden celny rzut z gry). – Regeneracja jest niezwykle istotna w przypadku graczy zaawansowanych wiekowo, stawiamy go na nogi – mówił w niedzielę Milicić.
A my w Sport.pl pisaliśmy, że A.J. Slaughter będzie w meczu z Izraelem kluczową postacią. Tak się stało. Slaughter znów zagrał ponad pół godziny i zdobył 24 punkty, w tym aż sześć trójek. Po jednej, którą trafił w połowie czwartej kwarty, gdy byliśmy w opałach, naprężył muskulaturę niczym kulturysta – słusznie, bo w poniedziałek był wielki.
– Moim zadaniem jest trafiać w trudnych momentach. A ja kocham tę robotę – mówił zwykle małomówny i skryty, ale tym razem uśmiechnięty od ucha do ucha A.J Slaughter. Gdy zasugerowałem, że w tym meczu odpalił "beast mode", przytaknął, gdy dziennikarz Karol Śliwa zaśmiał się, że koszykarz powinien dzisiaj nazywać się "Slaughterowskim", był szczerze rozbawiony.
"Ale z ciebie bestia!" - napisał na Twitterze Jeremy Sochan.
I dla Slaughtera, i dla Cela gra w kadrze to zaszczyt. Nie jest to wyświechtany bon mot. Obu w drużynie mogłoby nie być – Milicić Cela początkowo pomijał, dowołał go awaryjnie, a Slaughter mógł przed turniejem zasłonić się leczeniem obolałej po urazie kostki. I nie moglibyśmy mieć o to pretensji.
Ich występ na EuroBaskecie cieszy więc ich samych, kibiców, ale i Milicicia, który plany o radykalnym odmłodzeniu kadry musi odłożyć na później. Ale chyba nie żałuje.