Mateusz Ponitka był wielki, ale mógł tylko bluzgać pod nosem. Nie ma mitu, jest fundament

Łukasz Cegliński
Mateusz Ponitka momentami grał znakomicie, ale w ostatnich sekundach już tylko bluzgał pod nosem, bo Polacy przegrali z Chorwacją 69:72 w pierwszym meczu kwalifikacji do eliminacji EuroBasketu 2025. Mitu założycielskiego nie było, ale ten mecz może być fundamentem na przyszłość. Gwiazdy rywali musiały się namęczyć, bo sforsować polską obronę.

To był jego mecz! Mateusz Ponitka w końcówce spotkania z Chorwacją panował nad tym, co się dzieje na boisku. Imponująca trójka nad potężnym Ivicą Zubacem, świetna asysta do Aleksandra Balcerowskiego, pewny, czysty rzut z półdystansu, trudne trafienie z boku kosza, gdy piłka tańczyła po obręczy, ale wpadła do kosza. Ponitka był wielki.

Jego dokonania - 26 punktów (9/15 z gry), a także sześć zbiórek i sześć asyst - składają się na jeden z najlepszych indywidualnych występów reprezentanta Polski w ostatnich latach. Ale Ponitka, rzecz jasna, z tego się nie cieszył. W ostatnich sekundach, gdy wiadomo było, że wygrana wymyka się Polakom z rąk, rzucał pioruny oczami, bluzgał pod nosem, w głowie walczył do końca. 

Zobacz wideo Owczarz: Po pierwszej rundzie powiedziałam w narożniku, że coś jest nie tak

A potem, po ostatnim gwizdku, kręcił głową rozciągając się przy linii bocznej, obłożył lodem lewe kolano, w końcu poszedł do szatni. Nie dał ani słowa komentarza, bo od wywiadu, w którym kilkanaście dni temu opowiedział o swoim konflikcie z bratem i wyprał rodzinne brudy, nie rozmawia z dziennikarzami.

Ponitka w spotkaniu z Chorwacją był świetny od początku. Nie wybiły go z rytmu dwa szybkie faule, kontynuował równą grę. Dobrze rozgrywał, organizował atak, ale kiedy trzeba - zmieniał się w egzekutora. Podejmował po prostu dobre decyzje z korzyścią dla drużyny - świadczą o tym choćby tak mało widoczne detale jak dwa precyzyjne dogrania do Dominika Olejniczaka pod sam kosz w drugiej kwarcie. 

Mitu nie było, ale fundament jest

Przed meczem pisaliśmy z nadzieją na Sport.pl, że mecz z Chorwacją może być dla reprezentacji Igora Milicicia mitem założycielskim. Że zwycięstwo w spotkaniu o punkty z silnym rywalem może być dla tej kadry przełomem, który da impuls, wzorem, do którego będzie można się odwoływać, sukcesu, który popchnie zespół do przodu.

Zwycięstwa nie było, mit nie został napisany, ale nieznacznie przegrany mecz z silną Chorwacją można uznać za kolejny krok w dobrym kierunku. W trzecim kolejnym meczu - po wygranych sparingach z Turcją i Gruzją - zespół Milicicia pokazał, że jego forma rośnie. To bardzo dobry znak przed zbliżającym się, wrześniowym EuroBasketem.

Z rywalem, który ma w składzie trzech graczy NBA (Bojan Bogdanović, Dario Sarić, Ivica Zubac), a także grających na poziomie Euroligi Mario Hezonję i Krunoslava Simona, z przeciwnikiem, który podrażniony odpadnięciem z eliminacji mistrzostw świata chce odegrać ważną rolę na EuroBaskecie, Polacy długo grali bardzo dobrze. W pierwszej połowie byli lepsi, w drugiej potrafili się podnieść po dobrych fragmentach Chorwatów. To był wyrównany mecz, który zakończył się porażką, w końcówce decydowały detale, pojedyncze rzuty.

- Za styl nikt punktów nie daje, jest wkurzenie i chęć odbicia się - stwierdził jednak po meczu Michał Sokołowski. - Było dobrze? Ale nie wystarczająco. Jakie to ma znaczenie, że momentami graliśmy ładnie?

Aż 31 minut Slaughtera. Była rdza, były trafienia, było 16 punktów

Zagadką przed meczem z Chorwacją była forma A.J. Slaughtera. Naturalizowany Amerykanin ostatnio leczył kontuzję stawu skokowego, w środę przyznawał, że zakres ruchu wyleczonej dopiero nogi jest ograniczony. Igor Milicić dodawał, że to, w jakim wymiarze czasowym zagra z Chorwacją Slaughter, zależy od tego, jak będzie się czuł.

A.J. wyszedł w pierwszej piątce, ale dość długo grał koszykówkę w zwolnionym tempie. Brakowało mu depnięcia, zdecydowania, skuteczności. Przy pierwszym rzucie Slaughtera piłka nie doleciała do obręczy, potem były trzy kolejne pudła. Zawodnik, który w czerwcu potrafił rzucić 32 punkty Niemcom, wyglądał na - jak to się określa w koszykarskim slangu - zardzewiałego.

Przełom nastąpił w drugiej kwarcie. Najpierw celna trójka na 26:18, po chwili kolejny udany rzut z dystansu, który powiększył przewagę Polaków do 11 punktów. Na twarzy Slaughtera pojawiły się emocje, a w oczach ogień. "Antek" dał impuls do dobrego zakończenia pierwszej połowy, po 20 minutach było 31:21.

W trzeciej kwarcie, którą Polacy zaczęli słabo, Slaughter długo był jedynym zawodnikiem, który potrafił zdobywać punkty. Po 30 minutach był najlepszym strzelcem zespołu, miał na koncie 16 punktów. I na nich się zatrzymał, a jego końcowa skuteczność to ledwie 5/15. Dlatego być może najważniejszą statystyką przy nazwisku Slaughtera są minuty - w pierwszym meczu po kontuzji spędził ich na boisku aż 31. 

Gwiazdy przyćmione, gwiazdy rozświetlone

Kiedy przed meczem pytaliśmy koszykarzy i trenera Igora Milicicia o klucze do dobrej gry z Chorwacją, najwięcej słyszeliśmy o obronie. Twardej grze, gdy rywale ustawiają się tyłem do kosza, uniemożliwianiu łatwych podań w strefę podkoszową, agresji na obwodzie, która także zmniejsza częstotliwość dostarczania piłek do wysokich.

I te założenia udało się od początku egzekwować. Polacy byli dobrze zorganizowani w defensywie, a symbolem tej mocnej obrony był Michał Sokołowski, który zaczął od pilnowania Bojana Bogdanovicia – skrzydłowego, który w minionym sezonie zdobywał dla Utah Jazz po 18,1 punktu na mecz. "Sokół" w każdej sytuacji twardo ustawiał się przeciwko Chorwatowi, potrafił wymusić stratę czy zablokować rzut. W końcówce drugiej kwarcie, po zamianie krycia, udanie przeszkadzał nawet wyższemu o 17 cm Ivicy Zubacowi, także zawodnikowi NBA.

Chorwaci od początku meczu mieli słabą skuteczność, próby z dystansu zaczęli od siedmiu pudeł, popełniali straty. Ale po przerwie chorwackie gwiazdy zaczęły błyszczeć - trafiać zaczął Bogdanović, dwa potężne wsady zaprezentował Zubac. Polska obrona natomiast trzeszczeć w szwach, bo kolejne udane akcje Chorwatów dodawały im pewności - rywale atakowali agresywniej, rzucali skuteczniej.

I ostatecznie kluczowi gracze przeciwnika kończyli mecz zadowoleni - Zubac do 19 punktów dodał 10 zbiórek, Bogdanović rzucił 16, miał też osiem zbiórek i cztery asysty. Sarić zagrał wszechstronnie - zdobył dziewięć punktów, miał po sześć zbiórek i asyst, Hezonja trafił dwie kluczowe trójki w końcówce, a Simon bardzo dobrze organizował grę.

I cóż, po meczu, w którym jeszcze lepiej zagrał kapitan reprezentacji Polski Mateusz Ponitka, cieszą się Chorwaci. Kolejny mecz kwalifikacji do EuroBasketu 2025 - w niedzielę w Austrii

Więcej o: