"Trójka" na dogrywkę, "trójka" na koniec. Polska wygrała mecz w saunie

To Mateusz Ponitka zdobył najwięcej punktów, to bez trójek AJ Slaughtera nie mielibyśmy czego szukać w dogrywce, ale bohaterem meczu w Lublinie - "meczu w saunie", jak szybko dziennikarze określili starcie z Izraelem w eliminacjach do mistrzostw świata - był Jarosław Zyskowski.

Były 32 sekundy do końca. Emocje sprawiły, że na finiszu nikt w hali Globus nie siedział – Polacy przegrywali, ale tylko 75:78, mieli szansę doprowadzić do dogrywki. W zasadzie cień szansy, bo piłkę mieli Izraelczycy, wystarczyło, że trafiliby do kosza, a byłoby po meczu.

Zobacz wideo Ukraińska drużyna ze Lwowa oficjalnie w PlusLidze. "Każda informacja o sporcie przyjmuje się ciszej niż w normalnych czasach, gdy nie było wojny"

Ich akcja trwała długo, wyczerpali pełne 24 sekundy. Ale do kosza nie trafili! Piłkę po niecelnym rzucie chwycił Mateusz Ponitka, oddał do Tomasza Gielo. Ten miał mało czasu, niemal panicznie szukał strzelca. Ale znalazł – w samiutkim rogu parkietu czekał niekryty Jarosław Zyskowski.

"Ja-ro-sław! Ja-ro-sław!"

Nowy gracz Trefla Sopot słynie ze swojej osobliwej techniki rzutu, koszykarscy puryści robią kwaśną minę, gdy składa się do rzutu. Ale co z tego skoro trafia z niesamowitą wręcz konsekwencją? I w czwartek, dwie sekundy przed końcową syreną, ręka mu nie zadrżała. Rozgrywający Izraela Tamir Blatt próbował do niego dobiec, ale Zyskowski wyprostował rękę, wydawało się, że piłka do kosza leci wieczność… Ale wpadła! A fani skandowali: "Ja-ro-sław! Ja-ro-sław!".

Dwa tysiące kibiców oszalało ze szczęścia, a selekcjoner Igor Milicić zrobił taką minę, jakby nie wierzył w to, co się właśnie stało. W dogrywce nie wypuściliśmy szansy z rąk – trójkę trafił Slaughter, punkty dołożył Gielo, równo kropkę nad i rzutem z dalekiego dystansu postawił Michał Sokołowski. Wygrana 90:85 stała się faktem.

I to najważniejsza informacja, bo oznacza, że wciąż jesteśmy w grze o mistrzostwa świata w 2023 r. W grupie D mamy dwa zwycięstwa i trzy porażki, zajmujemy trzecie, ostatnie dające awans do kolejnej rundy kwalifikacji miejsce. Ale sytuacja jest skomplikowana, a droga na mundial praktycznie niemożliwa do pokonania. Ale aby drzwi nie zamknęły się już na dobre, musimy w niedzielę pokonać naszych zachodnich sąsiadów, i to na wyjeździe. Ale do Bremy ruszymy w przyzwoitych nastrojach.

W czwartek w Lublinie kadra koszykarzy zdała ważny test – pokazała, że potrafi wygrywać. – Chcemy kontynuować to, co robiliśmy w dwóch pierwszych okienkach. Z tą różnicą, że tym razem musimy i chcemy wygrać – mówił przed meczem z Estonią selekcjoner kadry koszykarzy Igor Milicić.

Chorwat, który reprezentację przejął w październiku 2021 r., działaczy oczarował wizją rewolucji – chciał śmiało postawić na młodzież, podziękował graczom starszego pokolenia. Ale w swej odwadze posunął się za daleko. W kwalifikacjach do mundialu wymęczyliśmy tylko jedną wygraną, ze słabiutką Estonią.  

Dlatego na kluczowe mecze Milicić zrobił krok w tył i przeprosił się ze starszyzną – Mateuszem Ponitką, Michałem Sokołowskim i AJ Slaughterem. To oni dali Polsce wygraną w czwartek w Lublinie.

Graczem, który sprawił, że do Niemiec na niedzielny mecz nie jedziemy jedynie na wycieczkę, był przede wszystkim Ponitka. – Nie będzie tak, że ja, "Sokół", czy AJ przyjedziemy i sami zrobimy robotę. Ważni są wszyscy – zapowiadał przed meczem kapitan kadry.

Ale w czwartek w Globusie czuć było, że to na nim spoczywa odpowiedzialność. To był debiut Ponitki w kwalifikacjach. Z pierwszego okienka wykluczyła go kontuzja, z drugiego – kolizja terminów i euroligowe mecze w barwach Zenita Sankt Petersburg. Tym razem na przeszkodzie nie stało już nic – Ponitka niedługo po rozpoczęciu wojny w Ukrainie porzucił rosyjski klub, od kilku miesięcy nie ma pracodawcy, odpoczywał i dopiero przygląda się ofertom. I widać, że jest głodny gry.

Ponitka jak prawdziwy kapitan

W czwartek w Lublinie do przerwy uzbierał 15 punktów, aż pięć przechwytów, a pod koniec drugiej kwarty zaliczył blok tak potężny, jak te z osiedla Piastowskiego, przylegającego do hali Globus. Po chwili co prawda dał sobie wpakować piłkę sprzed nosa, ale odegrał się czyściutką trójką. Kapitan!

W trzeciej kwarcie nieco zgasł, Milicić dał mu odpocząć, ale w ostatniej części znów był kluczową postacią – trafiał rzuty osobiste, zasuwał w obronie, zbierał piłki. W sumie zaliczył 23 punkty, dziewięć zbiórek, sześć asyst, sześć przechwytów, choć także i sześć strat – ale to efekt zmęczenia.

Głodny gry był też AJ Slaughter. W najważniejszych momentach Milicić ufał mu bezgranicznie. 34-letni Amerykanin kilka razy niepotrzebnie forsował akcje rzutowe, piłka wypadała z obręczy, ale ostatecznie nie zawiódł – w dogrywce przy remisie trafił trójkę, w sumie zdobył 16 punktów.

Z dobrej strony pokazali się też Zyskowski (15), czy wyraźnie zmotywowany Aleksander Balcerowski (osiem punktów, w tym kilka potężnych wsadów, a do tego siedem zbiórek), oraz Jakub Garbacz (dziewięć punktów, trzy ważne trójki).

Z Niemcami o życie

Milicić zrealizował cel – do dobrej gry w pierwszych meczach pod jego wodzą, w końcu doszły zwycięstwa. Spora w tym zasługa weteranów, którzy młodszym kolegom wstrzyknęli gen wygrywania – chociaż brzmi to abstrakcyjnie, grono kadrowiczów, które pamięta ósme miejsce z mundialu w Chinach w 2019 r. i wciąż reprezentuje biało-czerwone barwy, kurczy się w szybkim tempie. W czwartek z kadrą oficjalnie pożegnał się Damian Kulig, wówczas podstawowy gracz kadry Mike'a Taylora.

W czwartek w Globusie widać było, jak ci, którzy dziś tworzą kadrę, są zdeterminowani, by wygrać. A warunki były ekstremalnie trudne – nie tylko fantastyczny rywal, z wieloma koszykarzami z Euroligi, ale i ścinający z nóg gorąc. Na zewnątrz było dobrze powyżej 30 stopni, a w Globusie, hali bez klimatyzacji? Nie trzeba było zerkać na termometr, wystarczył widok mokrych koszul obu trenerów.

Ale Polacy przetrzymali i jedno, i drugie. Choć łatwo nie było: Izrael przez ponad 36 minut przegrywał, ale na finiszu pokazał inne oblicze i po trójkach Nimroda Leviegi i Rafaela Menco wyszedł na sześciopunktowe prowadzenie. I wydawało się, że już go nie odda. Zadecydował ich jeden błąd.

Z Niemcami zagramy nie tylko o awans do następnej fazy, ale i dalsze losy. Jeśli skończymy na dnie grupy, będziemy musieli grać eliminacje do eliminacji EuroBasketu w 2025 r. Wciąż ocieramy się o dno europejskiej koszykówki. Ale jeszcze nie utonęliśmy, elity chwytamy się z wszelkich sił.

Polska – Izrael 90:85 (18:12, 24:24, 15:19, 21:23, 12:7)

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.