Ważne rzeczy w tym meczu wydarzyły się w trzeciej kwarcie. Do przerwy Izrael prowadził 31:27, ale w 26. minucie rozgrywający Jakub Schenk doprowadził do remisu rzutami wolnymi i przy wyniku 39:39 w połowie trzeciej kwarty wydawało się, że po początkowym przeciąganiu liny mecz może być do końca wyrównany. Wtedy jednak nastąpił kluczowy, jak się okazało, moment spotkania - Izrael zdobył 10 punktów z rzędu i przejął kontrolę nad jego przebiegiem. Polakom najbardziej dał się we znaki w tym momencie doświadczony Gal Mekel, który trafił dwie trójki z rzędu.
Polakom brakowało wtedy i skuteczności z dystansu (7/36 w meczu, słabiutkie 19 proc.), i doświadczenia, bo Igor Milicić zdecydował się na radykalne odmłodzenie kadry. Debiutujący w Izraelu w roli selekcjonera trener nie powołał zdecydowanej większości koszykarzy, którzy dwa lata temu rozegrali bardzo dobre mistrzostwa świata. Jego nowy zespół miał ciekawe przebłyski, ale po 30 minutach przegrywał 39:49.
Więcej o koszykówce przeczytasz także na Gazeta.pl
Biało-czerwoni się jednak nie poddali! Wydawało się, że Izrael utrzyma w miarę bezpieczne prowadzenie do końca, jednak trójki Aleksandra Balcerowskiego i Michała Kolendy zmniejszyły straty do dwóch punktów - 45 sekund przed końcem było tylko 61:63. Doświadczeni gospodarze wymusili wówczas faule i trafili wolne. Wygrali 69:61.
W skali całego meczu Polakom zabrakło przede wszystkim spokoju, zgrania i skuteczności w ataku. A także lidera - poza tymi, których Milicić nie powołał, w Izraelu nie było też Mateusza Ponitki (gra w Eurolidze, która nie przerywa sezonu na okienka reprezentacyjne) oraz kontuzjowanych Michała Sokołowskiego i Michała Michalaka. Ich obecność nie dałaby gwarancji sukcesu, ale gra biało-czerwonych byłaby bardziej wielowymiarowa.
Początek meczu był dla Polaków świetny. Zgodnie z deklaracjami trenera i koszykarzy – biało-czerwoni postawili na wywoływanie chaosu w szeregach gospodarzy. Agresywną i zmienną obroną wymuszali straty lub nieprzygotowane rzuty – efektem były trzy bloki i dwa przechwyty Polaków i słabiutka skuteczność Izraelczyków. Defensywny entuzjazm napędził z kolei graczy Milicicia w ataku i pod koniec pierwszej kwarty Polacy prowadzili nawet 21:6.
Dobre momenty w tym czasie mieli Jakub Garbacz oraz bracia Michał i Łukasz Kolendowie, ale Izrael potrafił się otrząsnąć i dostosować po obu stronach boiska. Gospodarze sami zaczęli wywierać presję w defensywie, a w ataku znajdowali dziury w obronie Polaków – ta agresywna zawsze niesie ze sobą ryzyko błędu. Izrael te błędy wykorzystywał i szybko zaczął odrabiać straty.
W drugiej kwarcie Polacy zdobyli zaledwie sześć punktów, a ich atak wyglądał słabiutko. Wymiana kilku podań daleko za linią trójek, rozpaczliwe próby rzutów lub przedarcia się pod kosz w końcówce akcji. Zupełnie inaczej wyglądało to po drugiej stronie boiska – Izraelczycy grali mądrze i spokojnie. Rozrzucali piłkę, szukali przewag lub wolnych pozycji. Znajdowali je i punktowali. Do przerwy prowadzili 31:27. Trafili w tym czasie tylko 33 proc. rzutów z gry, ale to nie był problem, bo skuteczność Polaków spadła do marnych 25 proc.
Drugą połowę biało-czerwoni zaczęli od niezłej gry debiutanta Michała Kolendy, który był aktywny po obu stronach boiska, zagrania Marcela Ponitki i wspomnianego Schenka pozwoliły doprowadzić do remisu. Ale potem górę wzięło doświadczenie.
Najwięcej, 16 punktów dla Polski zdobył Michał Kolenda, który miał bardzo dobre 6/10 z gry oraz cztery zbiórki, dobrze grał także w obronie. 11 punktów i siedem zbiórek dodał Balcerowski, 10 punktów rzucił Garbacz, który miał jednak fatalne 2/17 z gry, w tym 0/12 za trzy.
Dla Izraela po 11 punktów zdobyli Mekel, Jake Cohen oraz Tomer Ginat.
W grupie D poza Polską i Izraelem są także Niemcy i Estonia. Z tym pierwszym zespołem Polacy zmierzą się w niedzielę w Lublinie. Do kolejnej fazy eliminacji mistrzostw świata awansują trzy z czterech zespołów.