Tak ma grać nowa reprezentacja koszykarzy. "Nie odpuścimy ani jednego centymetra parkietu"

Łukasz Cegliński
- Nie chcemy się bronić, my chcemy obroną atakować - zapowiada Igor Milicić, nowy selekcjoner reprezentacji koszykarzy. W długiej rozmowie ze Sport.pl trener mówi także, że Mateusza Ponitkę widzi w roli rozgrywającego, opowiada o zaletach Jeremy'ego Sochana i swojego syna Igora Milicicia juniora i zaznacza, że nie pozwoli zawodnikom rozbić sobie tortu na głowie.

Koszykarska reprezentacja Polski w czwartek 25 listopada rozpocznie eliminacje mistrzostw świata od wyjazdowego meczu z Izraelem. W niedzielę, w drugiej kolejce, drużyna Igora Milicicia podejmie w Lublinie Niemcy. Dla Chorwata z polskim paszportem to debiut na poziomie reprezentacyjnym. Obecnie Milicić prowadzi Arged BM Stal Ostrów Wlkp., z którym w tym roku zdobył mistrzostwo Polski. Wcześniej dwukrotnie wywalczył tytuł z Anwilem Włocławek.

Łukasz Cegliński: Został pan selekcjonerem reprezentacji Polski i…

Igor Milicić: … i pojawiła się myśl: „Kurczę, to już, ten czas nadszedł". Od jakiegoś czasu myślałem o tym, czułem, że taka okazja się pojawi. Że zostanę trenerem jakiejś reprezentacji. Jestem szczęśliwy, że zostałem trenerem tej właściwej. Ale po tej radości szybko pojawiła się konsternacja, dojrzałem ogrom wyzwania, zrozumiałem, że nie ma już co myśleć, trzeba zacząć wprowadzać plan, pomysł na ten zespół. Oglądałem go przez lata, analizowałem grę, zastanawiałem się, co można zmienić, poprawić. Ale to było bardziej takie podejście kibicowskie. Teraz mam już własną wizję zespołu, wierzę w nią, zaczynam ją wdrażać w życie.

Powiedział pan o reprezentacji Polski, że jest tą właściwą. Zdziwiony tym stwierdzeniem nie jestem, ale zastanawiam się jakie miejsce w pańskim sercu ma Chorwacja, a jakie Polska.

- Niektórzy mogą myśleć, że mówiąc w ten sposób o Polsce, że jej reprezentacja jest tą właściwą, gram i że to słowa wypowiadane pod publiczkę. Ale ja mieszkam w Polsce od lat, moja żona jest Polką, wszystko, co osiągnąłem w sporcie, osiągnąłem tutaj. Jako trener nie mam nic wspólnego z Chorwacją. Oczywiście, tam się koszykarsko wychowywałem, ale wyjechałem z ojczyzny mając 23 lata i później już do niej nie wróciłem. Zresztą jako dziecko mieszkałem w Bośni, do Splitu przeprowadziłem się dopiero, gdy miałem 14 lat. Jestem Chorwatem, ale mój dom jest w Polsce, a moje dzieci zostały wychowane tak, że są i Chorwatami, i Polakami. Jesteśmy z żoną z tego dumni.

To przejdźmy do pomysłu na reprezentację i zacznijmy od radykalnego odmłodzenia. Nie powołał pan Łukasza Koszarka, Aarona Cela, Damiana Kuliga, A.J. Slaughtera, Adama Hrycaniuka, nie ma w pańskiej kadrze Adama Waczyńskiego. To ruch zrozumiały, ale jednocześnie większość z tych graczy jest w bardzo dobrej formie, błyszczy w swoich klubach.

- No dobrze, a czy Grzegorz Kulka czy Jakub Schenk nie są w formie, nie grają dobrej koszykówki?

W lidze pokazują się z dobrej strony, ale nie mają doświadczenia na poziomie międzynarodowym.

- Ale pasują do systemu, którym chcę grać, pasują do mojej wizji reprezentacji. Wizji, która sięga wiele lat do przodu. Mnie nie interesuje wynik tu i teraz, to czy wygramy w najbliższych miesiącach jeden mecz więcej lub mniej. Chcę zbudować coś, z czego będziemy korzystać w przyszłości. To mój pomysł i moja misja, można powiedzieć, że w pewnym sensie to był nawet warunek podjęcia się pracy z reprezentacją. Ale niezależnie od tego sądzę, że już teraz możemy wygrywać mając w składzie tych graczy, których powołałem. A że nie mają doświadczenia międzynarodowego? No to właśnie będą je zdobywać. W oparciu o duże możliwości fizyczne, które chcę wykorzystywać. Mamy grać agresywnie na całym boisku, mamy pchać piłkę do przodu, a nie wszyscy wymienieni wyżej gracze mogą ciągle grać w ten sposób.

Dopytam pana o tych weteranów. Łukasz Koszarek sam zmienił rolę w reprezentacji, został jej dyrektorem sportowym. Ale jak na brak powołania zareagowali Aaron Cel czy Damian Kulig?

- Ja mam pomysł na reprezentację Polski i chcę go realizować po swojemu. Podejmuję decyzje być może nie dla wszystkich zrozumiałe i biorę za nie odpowiedzialność. Aaron gra bardzo dobry sezon, ale Grzegorz Kulka też spisuje się dobrze w swojej roli. Powołałem go, bo lepiej pasuje do mojej wizji. I daje nadzieję, że za rok, dwa, będzie jeszcze lepszy.

Szanuję tych wszystkich wymienionych, ale niepowołanych graczy. Przez lata zrobili dla reprezentacji wiele pozytywnych rzeczy. Rozmawiałem z nimi i każdy z nich zadeklarował jedno – chęć pomocy, jeśli reprezentacja będzie tego potrzebowała. Jakiejkolwiek pomocy – powołania na przyszłe okienko, poszerzenia sztabu szkoleniowego czy zwykłej porady. Nikt nie palił mostów, drzwi do reprezentacji wciąż są otwarte – z obu stron. Bardzo się cieszę, że ci doświadczeni gracze zrozumieli to, co chcę zrobić z reprezentacją. A ja będę stanowczy – namawiano mnie, żeby powoływać jeszcze Łukasza Koszarka, bo wiadomo, że na pozycji rozgrywającego miewamy problemy. Ale ja byłem konsekwentny – dajemy szansę innym. Zresztą Łukasz potem podziękował mi za decyzję. Mówił, że on nie potrafiłby sam z siebie zostawić kadry, a ja ułatwiłem mu zakończenie tego rozdziału.

Co z Adamem Waczyńskim? Znów ma dobry sezon w Hiszpanii, w najlepszej lidze w Europie. W czerwcu poinformował, że kończy reprezentacyjną karierę, ale skoro nie ma już Mike’a Taylora, z którym był w konflikcie, to może miał pan pomysł, żeby go jeszcze powołać?

- Rozmawiałem z Adamem, graliśmy w otwarte karty, mamy dobre relacje. Adam jest pozytywnie nastawiony do mojego pomysłu na reprezentację.

Zostawił otwartą furtkę, tak jak Aaron Cel, czy podtrzymał deklarację o zakończeniu kariery?

- Zostawmy już przeszłość, mamy nową kadrę reprezentacji. Ci, którzy nie zostali do niej powołani, są w gotowości.

A.J. Slaughter?

- Dyrektor sportowy reprezentacji ma z nim bardzo dobre relacje, rozmawialiśmy z A.J. obaj. Ustaliliśmy, że to najbliższe okienko ma nam otworzyć oczy na przyszłość. Mamy kandydatów do gry, chcemy ich sprawdzić. Wierzę, że oni pokażą chęć i determinację, że będą silni zespołowością. Te kilkanaście rzutów, które oddawał w meczu A.J., zostanie podzielone na innych zawodników. Ale powtórzę – nie jest wykluczone, że jeśli będziemy potrzebować Slaughtera w następnych okienkach, to go powołam. A.J. to rozumie, jest na to gotowy.

A jak podchodzi pan do kwestii naturalizacji i szukania innego gracza, który mógłby grać w kadrze po uzyskaniu polskiego paszportu?

- Jeśli możemy sobie w ten sposób pomóc, to na pewno pomożemy. Ale to musiałby być ruch, który pomógłby polskiej koszykówce na wiele lat, a nie na jeden sezon.

Geoffrey Groselle stara się o polski paszport.

- Jeżeli dokumenty będą gotowe, to będę się zastanawiał nad jego kandydaturą. Geoffrey jest wartościowym zawodnikiem i mógłby pomóc naszej drużynie. Ale w tym momencie nie ma tematu.

Zaczyna pan realizować długofalową wizję, a wygrywać trzeba tu i teraz. Eliminacje mistrzostw świata zaczynamy od wyjazdowego spotkania z Izraelem, który zawsze jest dla nas trudnym rywalem, potem zagramy u siebie z Niemcami.

- Nie jesteśmy faworytami i nie bylibyśmy nimi nawet wtedy, gdy graliby ci doświadczeni gracze, o których przed chwilą rozmawialiśmy. Proszę zauważyć, że z Izraelem przegraliśmy ostatnio dwukrotnie w eliminacjach do EuroBasketu, mając teoretycznie najlepszych graczy. Chcę, żebyśmy jako zespół zachowali pokorę i w tym pierwszym okienku pokazali, po co tu jesteśmy, co chcemy osiągnąć i jak chcemy grać. Życzę sobie, żeby już po pierwszym meczu wszyscy byli dumni z reprezentacji Polski. Z jej chęci do gry, zaangażowania, szybkości, agresji. I z wyników – a ja wierzę w zwycięstwa.

Każdy trener, którego pyta się o pomysł na zespół, mówi właściwie to samo – że chce grać agresywnie w obronie oraz szybko w ataku. Proszę powiedzieć coś więcej o pańskiej wizji reprezentacji.

- Będziemy bronić na całym boisku, nie odpuścimy ani jednego centymetra parkietu. Wierzę, że mój zespół jest do takiej defensywy zdolny. Bo my nie chcemy się bronić, my chcemy obroną atakować. Chcę, żeby odległość między zawodnikiem z piłką, a obrońcą nie wynosiła dwa czy półtora metra, tylko żeby to było kilkanaście centymetrów i walka pierś w pierś. Fizycznie jesteśmy do tego zdolni i myślę, że ta destrukcja w obronie będzie naszym najlepszym atakiem.

A gdy mówię, że chcemy grać szybko w ofensywie, to nie chodzi mi o to, żeby oddawać rzuty w piątej sekundzie akcji. Mam na myśli ruchliwość i dynamikę. Generalnie, reprezentacja Polski ma grać w innym tempie niż do tej pory. Tu są największe rezerwy.

 

Pracując w klubie ma pan czas na dopracowywanie detali, system gry można poprawiać z dnia na dzień. Praca z reprezentacją jest zupełnie inna – dostaje pan zespół na kilka dni i musi przekazać swoje założenia, swoją myśl. Nie ma pan doświadczenia w pracy z reprezentacją, więc co będzie największym wyzwaniem w tej kwestii?

- Rozmawiałem z kolegami, którzy są selekcjonerami w Belgii i w Bośni, podpytywałem o to Igora Kokoszkowa, który prowadził Słowenię czy Serbię. Na początku będę bazował na ich doświadczeniach, ale na pewno podstawą do pracy z reprezentacją jest dobra atmosfera – ona zresztą w tej drużynie ostatnio była, będę się starał ją podtrzymać. Największym wyzwaniem będzie dla mnie dopasowanie systemu gry w ataku i w obronie, do charakterystyki zawodników i możliwości drużyny. On już jest opracowany, poświęciliśmy z moim sztabem wiele czasu, by go stworzyć. Zawodnicy zaczynają go poznawać, na razie w teorii, niebawem przyjdzie czas na pracę na treningach i praktykę.

Jedno w mojej pracy na pewno się nie zmieni – będą konsekwencja, determinacja, dbałość o szczegóły. Natomiast mam świadomość, że na początku nie mogę zawodników przytłoczyć nadmiarem informacji i wymagań. Musimy znaleźć równowagę pod względem wprowadzania nowych rzeczy i utrzymaniem komfortu zawodników. Oni nie mogą być przeładowani nowymi informacjami.

Z Anwilem i Stalą wygrywał pan mistrzostwo Polski i te drużyny miały kilka podobieństw. Jednym z nich są wysocy, dynamiczni obwodowi z długimi rękami, którzy w odpowiednim ustawieniu zabierają rywalom przestrzeń. Znajdzie pan wykonawców do takiego stylu gry w reprezentacji, czy poszuka pan czegoś innego, właściwego umiejętnościom kadrowiczów?

- System będzie dopasowany do możliwości fizycznych i technicznych zawodników. Ale Polska ma zawodników, którzy mogą grać na różnych pozycjach, koszykarzy, którzy mogą grać agresywnie w obronie, którzy dorównują rywalom fizycznością. Jak patrzyłem ostatnio na reprezentację Polski, to właśnie w tych aspektach – agresywności i obronie – widziałem największe rezerwy.

Dlaczego Polska ma niedobór rozgrywających na poziomie reprezentacyjnym?

- Dlatego, że w wieku kadeta i juniora na tej pozycji ustawiani są mali i zdolni wczesnorozwojowcy, którzy często przetrzymują piłkę u siebie. Potem ci gracze, którzy mierzą po 175-185 cm wzrostu, nie mogą się przebić do gry w dorosłej koszykówce, a ci, co grali na skrzydłach, są przesuwani na obwód, uczą się nowej roli. Żeby mieć rozgrywających na europejskim poziomie, trzeba dobrze oceniać talent i możliwości młodych chłopaków i czasem ustawiać ich na tej pozycji trochę na przekór.

Oczywiście, w reprezentacji grali na bardzo dobrym poziomie Andrzej Pluta czy Krzysztof Szubarga, był także Kamil Łączyński. Ale to ewenementy, oni pokonali na swojej drodze wszystko i wszystkich. Nie jest tak, że Polska nie miała rozgrywających – miała i ma ich także teraz, ale większość z nich to są rozgrywający innego pokroju. To nie są gracze zdolni zdobyć 20 punktów i zaliczyć 10 asyst w meczu – takich trenerzy lubią najbardziej. Polski rozgrywający gra z zespołem, jest jego ważnym trybem i, jak pokazują przykłady Pluty czy Szubargi, przy dobrym ułożeniu drużyny jest w stanie grać na poziomie reprezentacji. Ale zgadza się, że takich jednostek, wyjątków, jest niewiele.

Rozgrywających trzeba kształcić jak najwcześniej, przedział wiekowy 14-21 lat jest najważniejszy, zawodnik kończąc wiek juniora musi wiedzieć, kim jest, musi być świadomy swojej roli, swoich możliwości.

Łukasz Kolenda jest rozgrywającym wysokim, już całkiem doświadczonym na poziomie ligowym, ma za sobą występy w reprezentacji, w tym sezonie gra ze Śląskiem w Pucharze Europy. I od lat mówimy, że to on jest przyszłością reprezentacji Polski.

- Chciałbym, żeby tak było, ale to się okaże. Na razie unikam indywidualnych ocen, na pierwszym zgrupowaniu chcę się dokładnie przyjrzeć wszystkim, których powołałem. Niestety, będę miał na to ledwie kilka treningów, ale jest jak jest – od tego, jak się zaprezentują, będzie zależała ich najbliższa przyszłość w reprezentacji. Na razie wszyscy mają czystą kartę.

Wśród rozgrywających ma pan wspomnianego Kolendę, a poza tym Andrzeja Mazurczaka, Marcela Ponitkę i Jakuba Schenka. Każdy z nich ma inne atuty, gra w odmiennym stylu. To są najlepsi polscy rozgrywający czy chciał pan mieć do dyspozycji graczy o właśnie różnym stylu?

- To są najlepsi polscy rozgrywający z przyszłością – każdy z nich może grać jeszcze na wysokim poziomie w reprezentacji przez następne cztery, pięć lat, a może więcej.

Poza tym do tej grupy mógłbym dopisać Mateusza Ponitkę, bo widzę go w roli rozgrywającego. Może nawet przed wszystkimi wyżej wymienionymi. W Zenicie Sankt Petersburg pełni rolę rozgrywającego i jeżeli może to robić na poziomie Euroligi, to i w reprezentacji Polski może dać nam dodatkową jakość.

Mike Taylor próbował ustawiać Mateusza Ponitkę na pozycji rozgrywającego. To się udawało?

- Wiem, że pojawiały się głosy, że korzystając z Mateusza w tej roli, tracimy jego atuty, które pokazuje na skrzydle. Jego firmowe ścięcia po linii końcowej, atakowanie tablicy. Ale mamy przecież Michała Sokołowskiego, który ma bardzo podobne atuty, a Mateusz na poziomie Euroligi daje swojej drużynie jakość jako rozgrywający. I to niezależnie od tego, czy ma długo piłkę w rękach. W jego grze ważne jest to, że potrafi podejmować najlepsze decyzje – takie, które robią przewagę w danej akcji. On nie musi mieć wielu asyst, by być najlepszym rozgrywającym w Zenicie. Dlaczego nie mielibyśmy tego wykorzystywać w reprezentacji? Decyzje, one są najistotniejsze.

Inne atuty ma jego brat, Marcel. Gdy mówił pan o tym, że chcecie atakować obroną, to od razu nasuwa się myśl, że to gracz stworzony do takiego stylu, do fizycznej presji na rywalu.

- Tak, ale nie tylko Marcel to potrafi. Michał Sokołowski, Jakub Schenk czy Łukasz Kolenda – oni też mają predyspozycje i umiejętności, by grać w ten sposób. Może nie zawsze oglądamy to w ich wykonaniu na boisku, ale może po prostu ich trenerzy nie wymagali takiego stylu gry? O to chodzi w nowym otwarciu w reprezentacji – mam pomysł na grę, zobaczę każdego z graczy, jak się w nim czuje i będę wykorzystywał od nich to, co mają najlepszego. I jeśli chodzi o tę obronę – tego samego nacisku, agresji będziemy wymagać od graczy z innych pozycji.

Mateusz i Marcel Ponitkowie będą grać u pana razem? Wiemy, że bracia za sobą nie przepadają, w poprzednim sezonie widzieliśmy jak ostro faulowali się podczas meczu z VTB.

- Mateusz jest główną postacią reprezentacji, był, jest i będzie liderem ze względu na swój poziom gry, staż w drużynie, pozycję w Eurolidze. Wszyscy inni będą musieli się dostosować do niego, ale też Michała Sokołowskiego. To jest nasza starszyzna.

Mam nadzieję, że reprezentacja będzie rodziną. Wierzę, że wszyscy powołani są odpowiednimi ludźmi do tego, by taką rodzinę stworzyć.

Ale dopytam – czy Mateusz i Marcel zagrają u pana razem na boisku?

- Mateusz na pewno będzie w składzie. Marcel miejsce w drużynie musi sobie wywalczyć. Jeśli na nie zasłuży, to będzie grał. Ja tego oczekuję.

Przesuńmy się pod kosz i do Aleksandra Balcerowskiego. Zmienił ligę hiszpańską na serbski Mega Belgrad. Co mówią pańskie bałkańskie źródła o jego rozwoju, postępach?

- Na początku przygotowań był trochę zagubiony w nowym systemie, trochę czasu zajęło mu przestawienie się na mocne treningi w Belgradzie. Ale gra coraz lepiej, ma fajną rolę w zespole, klub w niego wierzy. A ja wierzę, że tacy gracze jak Olek, Dominik Olejniczak czy pozostali wysocy gracze, będą przejmowali odpowiedzialność za wynik reprezentacji. Nie chodzi tylko o to, żeby oni w tej kadrze byli.

Balcerowski jest graczem unikalnym ze względu na swoje parametry, wszechstronność i doświadczenie. Jak pan chce go wykorzystywać na boisku?

- Najważniejsze jest, żeby każdy z graczy chciał dać reprezentacji to, co ma najlepszego – zbiórkę, obronę, rzut za trzy, przechwyty. Chciałbym, żeby każdy się czuł w naszym systemie komfortowo i mógł pokazywać swoje silne strony. Olek jest graczem wszechstronnym, co daje nam możliwość gry na różne sposoby, możemy wykorzystywać jego umiejętności gry na obwodzie z pozycji środkowego. Wszystko wyjdzie w praniu, na razie chcę zobaczyć zawodników na treningu. Znam ich, ale muszę się przekonać jak pracują w tym konkretnym systemie, jak realizują nasze pomysły.

Do szerokiej kadry powołał pan Jeremy’ego Sochana, którego ze względu na grę i studia w USA w tym okienku nie zobaczymy. Ale to bardzo perspektywiczny gracz, kolejny z grona unikalnych. Jakie jego umiejętności są dla reprezentacji najważniejsze w perspektywie kolejnych lat?

- Znów wracamy do fizyczności, do której przywiązuję dużą wagę. Jeremy będzie mógł grać w obronie na każdej pozycji, pilnować i rozgrywających, i środkowych. Jego atletyzm jest wyjątkowy, a jego umiejętności z roku na rok rosną w dużym stopniu. Może grać tyłem do kosza, jest dobry w kontrze, może atakować z obwodu. Może nam po prostu dawać dużo przewag, także w sytuacjach, gdy zmieni się przy nim obrońca.

Podobnie jest z moim synem, Igorem. On aktualnie mierzy 208 cm wzrostu, a gra na obwodzie – jeśli będzie ustawał przeciwnikom w defensywie, to sam może być nie do obronienia w ataku, jeśli chodzi o rzut, zbiórkę ofensywną. Tak wszechstronni gracze pozwalają drużynie grać wielowymiarową koszykówkę.

Jeremy i Igor uczą się w dobrych uczelniach – Baylor Sochana gra szybciej, Virginia Milicicia prezentuje trochę wolniejszy basket, bardziej nastawiony na obronę. Podejrzewam, że Igorowi będzie trochę trudniej się przebić, ale obaj zdobywają niesamowite doświadczenie. Ono może im wystarczyć nie tylko do gry na dobrym poziomie w Europie, ale może i w NBA, kto wie.

To, co łączy Mateusza Ponitkę, Aleksandra Balcerowskiego czy Jeremy’ego Sochana i Igora Milicicia juniora, to wyjazd zagranicę w dość młodym wieku. Zadam więc panu fundamentalne pytanie dotyczące polskiej koszykówki – wyjeżdżać w młodym wieku zagranicę czy nie?

- Nie ma uniwersalnej odpowiedzi – Łukasz i Michał Kolendowie nie wyjechali, ale się rozwijają, wchodzą na coraz wyższy poziom. Ten rozwój zależy od szkolenia w danym klubie, od szans, które dostają w młodym wieku. Nie chcę generalizować, sam dla swoich synów wybrałem wyjazd z Polski – trafili do akademii w Ulm, która uznawana jest za jedną z najlepszych w Europie. Igor już poleciał do USA, dwaj pozostali wciąż są w Niemczech i dobrze się rozwijają.

Mam swoje zdanie na temat szkolenia w Polsce, widzę kwestie, które powinny być wykonywane inaczej, ale jest jak jest. Każdy ma swoją ocenę i wybiera swoją drogę.

To co innego robią pańscy synowie w Ulm, czego nie ma w Polsce?

- Dostają piłkę w ręce, pracują nad techniką i nad rozwiązywaniem konkretnych boiskowych sytuacji. Takich, które są podstawą nowoczesnej koszykówki. Nad rozgrywaniem akcji dwójkowych, nad odpowiednim rozstawieniem i przesuwaniem się na boisku, nad grą bez piłki. W Polsce jest tego za mało.

Pamiętam, że kiedyś mówił pan o młodych graczach uzupełniających rotację na treningach Anwilu, że trudno się z nimi pracuje, bo pewnych rzeczy po prostu nie rozumieją. Odstają fizycznie, to jasne, ale taktycznie są opóźnieni. Wchodzą do seniorskiej drużyny i nie rozumieją terminów, nie mają dobrych nawyków.

- I te podstawy to jest najważniejsza rzecz. W wieku 18 lat zawodnik ma być już wyszkolony, a nie uczyć się zasad przychodząc na trening seniorów. Różne typy obrony, rotacje, które z nich wynikają, wiedza, kiedy idzie się do pomocy we dwóch, jak się atakuje konkretne style obrony, gdzie są kierunki i kąty przemieszczania się z piłką lub bez niej. Tego u młodych polskich graczy brakuje, edukacja jest na tu i teraz, a nie pod kątem przyszłości. Nastolatkowie muszą się uczyć dorosłych zachowań i terminów, muszą grać z piłką – i to wszyscy, a nie tylko wczesnorozwojowcy, dzięki którym drużyna wygrywa mecze w kadetach.

Znów podam przykład Igora, mojego syna. Przez wiele lat nikt na niego nie stawiał, w rozgrywkach młodzieżowych grał niewiele. Odstawał pod względem warunków fizycznych, był niższy, wolniejszy niż koledzy. Ale trenował, ciężko pracował nad techniką kozła i rzutu. Jak zaczął się rozwijać, jak urósł i zmężniał, to zaczął dominować nad tymi, którzy błyszczeli wcześniej.

Jak rozwijają się młodsi synowie?

- Zoran ma 15 lat, Teo jest dwa lata młodszy. Zoran idzie śladami Igora, jest późnorozwojowcem, w tej chwili w porównaniu do rówieśników jest w fizycznym dołku, ale gra na pozycji rozgrywającego, daje sobie radę, potrafi błysnąć. Teo też gra na jedynce, rozwija się, choć on akurat fizycznie rozwija się szybciej niż bracia. Na razie jest dobrze, ale zobaczymy, co będzie za kilka lat.

Można powiedzieć, że ta perspektywa długofalowego rozwoju jest u pana tożsama i w reprezentacji, i w rodzinie. Ciężka praca i inwestycja, żeby efekty były za kilka lat.

- Tak, to jest plan. Tylko że reprezentacja nie jest miejscem na to, żeby się szkolić. Oczywiście, można poznawać nowe rzeczy i zbierać doświadczenie, jednak o szkoleniu trzeba myśleć dużo, dużo wcześniej. I myślę, że polska federacja o tym wie, o tym myśli i chce poprawić szkolenie tak, żeby kadra miała z niego więcej korzyści. Jeśli to samo będzie działo się w klubach, jeśli szkolenie wejdzie w nich na wyższy poziom, to skorzystamy wszyscy.

To jeszcze inny dyżurny temat polskiej koszykówki – dwóch Polaków na boisku. Przepis działał przez wiele lat, ostatnio się z niego wycofano. To dobrze czy źle?

- Byłem zawodnikiem, gdy te regulacje zaczynały działać, potem byłem trenerem i musiałem je brać pod uwagę. Moim zdaniem ten przepis na pewno dał jakieś korzyści pewnej grupie zawodników, na poziomie ligowym kilku graczy rozwinął. Ale drużyna narodowa na tym nie skorzystała.

Na marginesie – wszelkie regulacje muszą być wprowadzane systemowo. Odpowiednia praca musi być wykonana dużo wcześniej i na niższym poziomie, żeby myśleć o korzystnych efektach zmian na najwyższym poziomie, dla reprezentacji.

Na koniec zapytam o pański styl pracy jako trenera, bo porównując pana do Mike’a Taylora widzimy zasadnicze różnice. Zawodnicy mówią o panu, że jest trochę jak szef korporacji z podejściem biznesowym, Taylor stawiał na luz i bliskie relacje. Ich wyznacznikiem był tort, który wrzucili mu na głowę koszykarze z okazji urodzin.

- Tortu na głowie na pewno nie będzie, ale ten pozytywnych duch, który był obecny u Mike’a, jest bardzo ważny. Chcę go podtrzymać, postaramy się o to wspólnie z kapitanem Mateuszem Ponitką. W kadrze musi być dobra atmosfera, to jest zupełnie inna drużyna niż klub. Obecność w kadrze to przywilej, tutaj gra się dla kilkudziesięciu milionów kibiców, a nie dla pieniędzy. Wszyscy muszą czuć tę wyjątkowość i czuć się z nią dobrze. Atmosfera do ciężkiej, energicznej pracy ma być po prostu przyjemna.

Więcej o: