Tomasz Gielo i jego amerykański sen: Marzenia wcale nie są tak daleko

- Rezerwy mam, a ambicji i chęci do pracy nad kozłowaniem czy rzutem mi nie brakuje. Obecność w lidze letniej, dała mi pewność siebie - trenowałem z Benem Simmonsem, innymi niezłymi graczami. Widziałem, że mogę z nimi rywalizować. Skoro udaje mi się to z nimi, to nie mogę się obawiać żadnej innej rywalizacji - mówi Tomasz Gielo, 23-letni skrzydłowy reprezentacji Polski.

Łukasz Cegliński: Przyleciałeś do Polski na zgrupowanie reprezentacji. Ale nie masz wrażenia, że po pięciu latach w USA wracasz do Europy na dłużej?

Tomasz Gielo: Zdaję sobie sprawę z tego, że tak może być. Do USA wyjechałem rozwijać się koszykarsko, ale też zdobyć dyplom, skończyć uniwersytet. Udało się i jedno, i drugie, i uważam, że jestem w bardzo dobrej sytuacji - po amerykańskich doświadczeniach mogę jechać grać w koszykówkę wszędzie, wszędzie się odnajdę.

Do gry w NCAA już nie wrócisz. Czy wrócisz do USA?

- Tak, jestem pewny, że jeszcze dostanę tam szansę. Miałem okazję grać w tym roku w lidze letniej NBA, co było niesamowitym przeżyciem i świetnym doświadczeniem - możliwość pracy ze sztabem trenerskim Philadelphia 76ers, obcowanie z menedżerem klubu, słuchanie ich opinii, zwykle dobitnie szczerych. Oni nie bali się mówić o moich wadach i zaletach, bo zależy im na moim rozwoju, także tym w najbliższych latach.

Co konkretnie ci mówili?

- Że jestem profesjonalistą, że bardzo poważnie podchodzę do koszykówki, że ciężko pracuję nad swoją grą. Mówili, że obserwowali mnie od dłuższego czasu, że nie ściągają na kampy, na ligę letnią, zawodników, których zobaczą ledwie chwilę wcześniej. Powiedzieli też, że ciągle muszę pracować nad kozłowaniem, bo jeśli chodzi o NBA, to oni widzieliby mnie na pozycji nr 3, gdzie byłbym wysokim wśród niższych skrzydłowych. A ja całe życie zmieniam pozycje z wysokiego na niskiego skrzydłowego - niektórzy trenerzy widzą mnie jako "trójkę", inni jako "czwórkę". Wiadomo, że na tej pierwszej musisz lepiej grać z piłką, inicjować akcje z zasłonami i rozgrywać różne wariacje - wiem o tym i będę nad tym pracował.

Trenerzy Sixers mówili mi też, że czasem mam problemy z decyzyjnością i zgadzam się z tym. Widać to było w lidze letniej - przez kilka dni przed graniem w Salt Lake City mieliśmy możliwość trenowania po dwa razy dziennie i wtedy czułem się dobrze, komfortowo, nie było meczowego stresu. Prezentowałem się bardzo dobrze, trenerzy wiele ze mną rozmawiali, chwalili. Jednak podczas meczów, nawet biorąc pod uwagę, że nie dostawałem wielu minut, uważam że mogło być lepiej. Tak czy inaczej - dostałem świetną okazję przetrzeć się, spróbować czym jest liga letnia. Na pewno będę chciał jeszcze tego spróbować - za każdym razem, jak będę miał okazję.

Opowiedz o tym "tułaniu się" między pozycjami na boisku.

- Było trochę tak, że ja cały czas rosłem, więc cały czas trwałem bliżej kosza. Nie miałem jednego okresu, w którym wystrzeliłem w górę, tylko tak po trochu, co rok, co dwa, ciągle coś przybywało - teraz mam 206 cm wzrostu. Ciekawe, że wielu trenerów powtarzało mi, że mam świetne warunki do gry jako niski skrzydłowy - dobrze się ruszam, mam niezły rzut, jestem "długi", ale jak przychodziło do gry w meczach, to byłem ustawiany bliżej kosza. Jak wyjechałem do USA, jak zaczynałem grać w Liberty, to trener zapowiedział: "Słuchaj, w tym momencie jesteś dla nas graczem na pozycję nr 4, ale obiecuję ci, że będziemy z tobą pracować przesuniemy cię bardziej na obwód". I rzeczywiście, pierwszy sezon rozegrałem tylko i wyłącznie na "czwórce", a potem stopniowo zmieniałem pozycję - po dwóch latach grałem już tylko na pozycji nr 3. Teraz jestem w stanie grać na obu pozycjach.

Właściwie dlaczego zmieniłeś uczelnię z Liberty na Ole Miss?

- W moim czwartym, ostatnim roku w Liberty, doznałem kontuzji. Przyznano mi tzw. medical redshirt, czyli nie wzięto pod uwagę tego sezonu, co oznaczało, że mogłem rozegrać w NCAA jeszcze jeden. Pomyślałem, że dobrze byłoby się sprawdzić w innym otoczeniu, na wyższym poziomie - medical redshirt oznaczał, że nie musiałem, jak w każdym innym przypadku, pauzować przez rok przy zmianie uczelni. Moją pauzą była kontuzja i wykorzystałem to. Dlatego gdy skończyłem studia w Liberty, to rozpocząłem podyplomowe w Ole Miss. Gdybym kontuzji nie odniósł, to skończyłbym uniwersytecką karierę na czterech latach w Liberty, od roku grałbym zawodowo. Po urazie nie chciałem jednak szybko iść w tę stronę - nie czułem się komfortowo.

Jaka to była kontuzja?

- Zmęczeniowe pęknięcie kości w stopie. I to takie niefortunne, co tłumaczyli mi lekarze - u koszykarzy pęknięcie w stopie następuje zwykle po zewnętrznej stronie, a u mnie chodziło o kość w środku. Mniej więcej tak, jak u Joela Embiida z Sixers, który opuścił już dwa sezony w NBA. Po takiej kontuzji dużym problemem jest to, że zawodnicy chcą za szybko wrócić do gry. Ja poczekałem, w ostatni sezon wchodziłem ostrożnie, po nim miałem specjalistyczne badania, wszystko jest ok. Czuję się świetnie, jestem gotowy na kolejne wyzwania.

Co daje młodemu koszykarzowi Ameryka, czego nie daje Polska, czy też Europa?

- Ludzie często się mnie pytają o to, czy wyjazd do USA to najlepsza droga dla młodego koszykarza. Ja odpowiadam, że dla mnie była najlepsza, ale nie wiem, czy będzie taka dla kogoś innego. Każdy musi wybierać swoją drogę i decydować za siebie. Z mojej kadry z rocznika 1993, część została w Polsce, część - tak jak ja i Przemek Karnowski - wyjechała do USA. Za 10-15 lat będziemy mogli porównywać, czy podjęliśmy dobre decyzje, czy złe. Ja uważam, że wybrałem dobrze, co nie oznacza, że inni wybrali źle.

Mateusz Ponitka i Michał Michalak zostali w Polsce i od kilku lat zarabiają dobre pieniądze. Ty i Przemek - ukończyliście studia.

- To ważne, podobnie jak doświadczenie życia w innym kraju, już w wieku nastoletnim. Ja spędziłem już pięć lat poza domem, czuję, że dam sobie radę wszędzie. Wzmocniłem się pod względem fizycznym, nabrałem dużej pewności siebie, mam też dyplom, kończyłem kierunek biznes międzynarodowy - to zostanie mi do końca życia. Same plusy.

A z jakimi marzeniami jechałeś do USA?

- Każdy dzieciak, który gra w kosza, marzy o NBA. Ja marzyłem o tym, by po grze w NCAA dostać szansę walki o tę ligę. Żeby jej posmakować. I tę szansę dostałem - w lidze letniej. Nie była to szansa ogromna, ale była - wiele się dowiedziałem, nauczyłem. Trenerzy Sixers powiedzieli mi na koniec współpracy, żebym konsekwentnie szedł swoją drogą. Nie wykluczyli, że jeszcze dostanę szansę. Muszę tylko wierzyć w siebie i ciężko pracować - liga letnia pokazała mi, że marzenia wcale nie są tak daleko. Widzę swój cel, mam go w zasięgu ręki, choć oczywiście potrzeba ciężkiej pracy, szczęścia, znalezienia się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Nie jest to nie do zrobienia.

Spotkałem się z opinią, że to ty miałeś większą szansę błysnąć w lidze letniej, a nie Mateusz Ponitka, dlatego że na jego pozycji jest większa konkurencja, a takich graczy, jak ty, jest po prostu mniej.

- I wydaje mi się, że dlatego znalazłem się w Sixers. Choć wiadomo też, że byłem na drugim planie i w cieniu Bena Simmonsa, którego klub wybrał z nr. 1 draftu. Oczywiście nie mam z tego powodu żadnych negatywnych emocji, złych wspomnień. Znam swoje miejsce, wiem, gdzie jest on.

Trenowałeś z Simmonsem przez kilka dni, on też jest wszechstronnym skrzydłowym, będzie gwiazdą NBA. Można w ogóle was porównywać?

- Jest trzy lata młodszy, bardziej atletyczny i ma ogromny potencjał. To, co jest w stanie zrobić na boisku, jakie rzeczy widzi w grze, jest niesamowite. Ma naturalne zdolności do rozgrywania, choć też ewidentny problem z rzutem z dystansu, z półdystansu. Przeciwnicy odpuszczają go kompletnie, trochę jak Rajona Rondo w NBA. Trenerzy rywali chcą, by rzucał z dystansu. Ale z biegiem czasu, jak to poprawi, na pewno będzie gwiazdą NBA.

Wyjeżdżałeś do USA ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Cetniewie. Co zaskoczyło się przede wszystkim na pierwszych treningach w Liberty?

- Było zderzenie z amerykańską rzeczywistością, choć w SMS uczyłem się i trenowałem tylko przez rok. Ja edukację rozpocząłem z rocznym wyprzedzeniem, gdy powstawała szkoła w Cetniewie byłem przed klasą maturalną i zostałem jej pierwszym absolwentem w historii - fajne wspomnienie. Ten rok bardzo mi pomógł - także dlatego, że miałem przetarcie, próbę tego, jak to jest mieszkać samemu poza domem rodzinnym. Wyjazd, nawet jeśli ciągle do Polski, był pierwszym krokiem do samodzielności. Cieszę się, że wybrałem właśnie tę szkołę, choć miałem propozycje z Sopotu, z Gdyni, z Polonii 2011. Ja jednak wiedziałem, że jak chcę grać w NCAA, to nie mogę mieć wcześniej zawodowego kontraktu. Także dlatego wybrałem SMS.

Pierwsze treningi w Liberty?

- Szokiem było to, na jakich obrotach tam wszyscy pracują, trenują. Jeśli jesteś na hali, to dajesz z siebie wszystko - jeśli tego nie zrobisz, to nie tylko trenerzy będą na ciebie krzyczeć, ale i koledzy z drużyny będą krzywo patrzeć. Ja miałem dobrą sytuację, bo jak byłem pierwszoroczniakiem, to najlepszym zawodnikiem zespołu był Jessie Sanders, kończący uczelnię senior. Pracował najciężej, przykładał się do każdego ćwiczenia, przychodził wcześniej, zostawał dłużej. I nikt nie miał wymówki - jeśli Jessie tak pracuje, to każdy inny też musi. Nauczyłem się, że nie można tylko odwalać pańszczyzny, trzeba dawać coś od siebie i być przykładem dla innych.

Wyjechałeś do USA po maturze, teraz nastolatkowie z Polski wyjeżdżają już po gimnazjum. Gdybyś miał okazję to zrobić - zrobiłbyś?

- Zaczynając liceum w Szczecinie nie byłem przekonany, czy dobrze jest jechać tak wcześnie, stwierdziłem, że zrobię maturę w Polsce. Teraz, wiedząc to, co wiem teraz, pojechałbym wcześniej.

Dlaczego?

- Ze względu na dodatkowy czas na aklimatyzację przed studiami - nie chodzi nawet o całą szkołę średnią, wystarczyłby rok. I nawet nie chodzi o język, bo nigdy nie miałem problemów z angielskim. Wydawało mi się też, że jestem osobą, która łatwo odnajduje się w nowej rzeczywistości. Jednak USA to inny świat - pod każdym względem. Zderzyłem się z nim, potrzebowałem kilku miesięcy, by się przyzwyczaić. Na pierwszym roku uczyłem się nie tylko amerykańskiego stylu gry, ale też amerykańskiego życia, studiowania itp. Duży szacunek dla młodszych chłopaków, że zdecydowali się na taki odważny krok i wyjazd już do high school. Wszystko w ich rękach i nogach i życzę im jak najlepiej.

Wróćmy do przedsionka NBA, który miałeś okazję obserwować na lidze letniej - czego jeszcze się tam nauczyłeś?

- Że mając 23 lata, mogę się jeszcze wiele nauczyć. Wiem, że w Polsce przyjęło się mówić, że gracze 24-25-letni są wciąż młodzi, ale tak nie jest. Ja też młodym graczem nie jestem. Ale jak mówię - nie zmienia to faktu, że wciąż mogę się wiele nauczyć, rozwinąć. Zresztą spójrzmy na Adama Waczyńskiego, który z Polski do Hiszpanii wyjechał w wieku 25 lat i świetnie się rozwinął, buduje imponującą karierę. Rezerwy mam, a ambicji i chęci do pracy nad kozłowaniem czy rzutem mi nie brakuje. Ale obecność w lidze letniej, dała mi także pewność siebie - trenowałem z Simmonsem, innymi niezłymi graczami. Widziałem, że mogę z nimi rywalizować. Skoro udaje mi się to z nimi, to nie mogę się obawiać żadnej innej rywalizacji.

Zatem co dalej?

- Najwyższa pora zacząć zawodową karierę. Czekam na propozycje, pierwsze już są, rozważamy te oferty. Nigdy też nie wiadomo, czy nie pojawi się opcja wyjazdu na przedsezonowy obóz treningowy z drużyną z NBA. To nie oznacza oczywiście żadnego kontraktu, ale znów można się pokazać, zaprezentować, czegoś nauczyć. Gdybym takie zaproszenie dostał i zdecydował się je przyjąć, to wiadomo, że trochę utrudniłbym sobie start w Europie, bo tutaj sezon rusza wcześniej.

Podjąłbyś takie ryzyko - trenujesz np. z Sixers, a potem zostajesz na lodzie, gdy w ligach europejskich rozgrywki się zaczęły?

- W moim wieku - podjąłbym. Czasem trzeba iść za ciosem, próbować. Jak spróbujesz i się nie uda, to przynajmniej wiesz, że się starałeś, wiesz, czego zabrakło. Ja zawsze sobie tłumaczę, że najgorsze, co możesz zrobić, to nie podjąć jakiejś decyzji, a potem patrzeć wstecz i gdybać, co mogłoby się wydarzyć. Moja droga nie była zbyt popularna - jak szedłem do SMS, jak wyjeżdżałem do USA, to wielu ludzi pytało, czy wiem, co robię, czy jestem pewny, że to dobry ruch. Ale idę swoją drogą - fajnie jest zadowolić kogoś innego, ale nigdy nie będziesz w stanie zadowolić wszystkich, a najważniejsze, to by być samemu zadowolonym z siebie. I mieć uśmiech na twarzy.

W finale mistrzostw świata do lat 17 w 2010 roku... Dlaczego się śmiejesz?

- Bo ten temat zawsze się pojawia i chyba do końca życia będzie się ciągnął.

Ale to znaczy, że niesłusznie przypominamy tamten turniej i sukces jaki odnieśliście? Że nie był on przełomowy w waszych karierach?

- Wydaje mi się, że gdybyśmy zajęli wówczas np. dziewiąte czy nawet szóste miejsce, to jednak inaczej by odbierano nasze kolejne kroki. Bardziej by doceniano nasze osiągnięcia, naszą obecną grę. Tymczasem często słyszę, że mieliśmy taki dobry rocznik, drugi najlepszy na świecie, a w sumie nikt z nas wielkiej kariery nie robi, nikt nie gra w NBA itp. Nie zgadzam się z tym, wiadomo, że mamy trudniej niż np. Amerykanie, z którymi przegraliśmy finał. Na pewno tamten wynik nam pomógł, pojawiły się ciekawe opcje, ja osobiście właśnie wtedy zacząłem dostawać propozycje studiowania w USA. To wicemistrzostwo na pewno otworzyło mi drzwi do wielkiej koszykówki, ale nie patrzymy już na ten turniej. On był sześć lat temu, skupiamy się na tym, co jest teraz. Sukcesem będzie, jak część z nas wywalczy sobie miejsce w kadrze i w przyszłości będzie świadczyć o jej sile. Chcemy osiągnąć coś na EuroBaskecie, grać w dobrych ligach - to nasz cel.

To wróćmy na koniec do tego celu - gdzie będziesz grał?

- Nie zamykam sobie drogi powrotnej do USA - zawsze będę chciał tam wrócić. A Europa? Wiadomo, Hiszpania to kierunek najlepszy, ale w innych klubach też są klasowe drużyny z Euroligi, z Eurocupu - skauci klubów NBA tam też szukają kandydatów do gry w USA. Ja mam wizję, co do klubu, w którym chciałbym grać, ale o tym nie mówmy, bo trzeba być realistą i patrzeć na oferty, które się otrzymuje. Zainteresowanie z Europy już się pojawiło. Czekam na tę właściwą ofertę, nad którą nie będę musiał się zastanawiać. Kto wie, może dobrą grą w kadrze też sobię pomogę?

Powrót do Polski w ogóle wchodzi w grę?

- Nie chcę mówić, że jest to dla mnie ostateczność, bo polska liga nie jest słaba - to naprawdę całkiem solidne rozgrywki. Propozycje od polskich klubów dostaję, jeśli jednak będę miał szansę zacząć zawodową karierę gdzie indziej, z wyższego pułapu, to ją podejmę. Do Polski, do Szczecina, mojego rodzinnego miasta, pewnie zawsze będę miał szansę wrócić.

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.