TBL Defensywnie: Na siłę do dużych miast

Kolejny już raz władze PLK starają się przenieść rozgrywki ligowe do dużych miast. Słusznie, ale w pewnym momencie wydaje się, że rządzący ligą i federacją koszykarską zapominają o realiach, z którymi się spotykają i biją głową w ścianę.

Większość z proponowanych przez władze ligi projektów regulacji rozgrywek nadchodzącego sezonu to propozycje słuszne, dające TBL czas na rozwój. Nawet kontrowersyjny przepis stworzenia ligi kontraktowej został przyjęty bez większego echa, a krytykowali go tylko najwięksi przeciwnicy. Bardzo dobrymi pomysłami jest plan tworzenie obowiązkowych materiałów wideo przez kluby, dni charytatywne czy nawiązanie bardzo bliskiej współpracy z minimum jedną redakcją lokalną. Niezależnie od tego czy będzie to radio, telewizja, prasa czy internet.

Sympatycy koszykówki nie mogli też uwierzyć, że jednym z planów nie ligi, ale PZKosz jest chęć wdrożenia zarówno w PLK i PLKK nowych systemów multimedialnych, aplikacji na urządzenia mobilne, które znacznie ułatwią śledzenie wyników i informacji związanych z ulubionymi rozgrywkami. Niektórzy twierdzili nawet, że uwierzą jak zobaczą, a inni przecierali oczy ze zdumienia twierdząc, że informacje które wypłynęły z federacji to tylko sen.

Nie sposób dyskutować z sensownością takich planów, bo prowadzą one do zwiększenia medialności ligi, uatrakcyjnienia rozgrywek i stworzenia produktu, który najpewniej przyciągnie przed telewizory i do hal sportowych, kolejnych kibiców.

Jedna z propozycji jest jednak biciem głową w ścianę i próbą przywrócenia świetności koszykówki w dużych miastach. O ile sama koncepcja powrotu basketu do Lublina, Krakowa, Szczecina czy odbudowania potęg koszykarskich we Wrocławiu, Warszawie czy Poznaniu jest słuszna, tak usilne starania o to, żeby właśnie w tych miastach była koszykówka wydaje się traceniem sił i energii.

Bo tak można interpretować zapis o mniejszej kwocie zapłaty za dziką kartę dla zespołów z dużych miast, lub drużyn grających w dużych halach. Pomijając nawet fakt braku wyjaśnienia czym jest duże miasto i duży obiekt sportowy.

Oczywistym jest, że potencjał marketingowy największych i najprężniej rozwijających się aglomeracji miejskich w Polsce jest dużo większy aniżeli potencjał miejscowości pokroju Zgorzelca, Włocławka, Tarnobrzega czy Dąbrowy Górniczej (nie umniejszając przy tym tym miastom). Jasnym, a może i jaśniejszym niż słońce jest, że potencjalnych kibiców w sześcioset tysięcznym mieście jest o kilkaset tysięcy więcej niż w liczącym pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców miasteczku. Jasnym jest, że jest też więcej firm mogących sponsorować nie tylko koszykówkę, ale też inne sporty. Nie da się zaprzeczyć także temu, że w dużym mieście łatwiej o partnerów medialnych, bo przeważnie to tam znajdują się redakcje największych potentatów na tym rynku. Telewizji łatwiej dostać się kilkanaście ulic, a nie kilkadziesiąt lub kilkaset kilometrów dalej. Z tego samego powodu odetchną z ulgą biegający z aparatami fotoreporterzy.

Jak to ma się jednak do rzeczywistości i sytuacji na ryku koszykarskim? Wybitnie słabo, choć wszyscy zapewne chcieliby, aby w Tauron Basket Lidze można było oglądać dwadzieścia zespołów, tak jest to mało realne. Przynajmniej w tym momencie. Koszykówki męskiej na poziomie ekstraklasy od lat nie ma w Krakowie i Lublinie. Dopiero w tym roku do ekstraklasy awansował zespół z Łodzi i odbudowywany jest Śląsk Wrocław, który z koszykarskiej mapy zniknął blisko trzy lata temu. Warszawska Polonia żyje z dnia na dzień i wysyła chyba więcej ofert o sponsoring niż rozsyłanych przez studentów podczas wakacji CV z nadzieją na znalezienie dorywczej pracy. Wcale nie lepiej jest w Poznaniu, gdzie pod wielkim znakiem zapytania stoi dalsze funkcjonowanie PBG Basketu.

Słabość tych ośrodków jest jasna, bo gdyby jakakolwiek poważna firma, mogąca zapewnić zespołowi stabilizację na kilka lat chciała zaangażować się w odbudowę doskonale znanych klubów koszykarskich, już dawno by to zrobiła, albo choćby podjęła próby. Takich sytuacji nie ma i ciężko wyobrażać sobie, że obniżenie kwoty wykupu dzikiej karty spowoduje nagły przyrost zainteresowanych koszykówką sponsorów. Pięćdziesiąt tysięcy złotych jest niczym w porównaniu do setek tysięcy, albo nawet kilku milionów, które trzeba wykładać rok w rok, by zespół funkcjonował i mógł liczyć się w walce o najwyższe laury koszykarskiego świata.

Sponsorom i inwestorom trzeba pokazać słupki, zyski, możliwości i rozwój. Propozycja władz PLK choć słuszna, nie jest jednak wszystkim czego oczekują milionerzy. Bo nikt nie wyobraża sobie chyba, że jeden z najbogatszych Polaków, Leszek Czarnecki nagle kupi drużynę koszykarską i będzie traktował ją jako zabawkę.

Działania biznesmenów pokroju Przemysława Koelnera, Leszka Czarneckiego, Ryszarda Krauzego, Adama Górala, Zygmunta Soloża-Żaka, Mariusza Waltera i innych, to decyzje przeważnie typowo biznesowe. Żaden z nich nie wyda milionów na drużynę koszykówki czy piłki nożnej dla zabawy. No chyba, że jest Markiem Cubanem, ale i ten miał w tym swój cel i nie traktował Dallas jak sterowanego radiowo samochodu zabawki.

Kyrie Irving z numerem 1 w drafcie. Zobacz jego wielkich "poprzedników" ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA