Koszykarze Turowa upadali we wtorek kilka razy, ale nie dali się złamać - walczyli i z Prokomem, który tuż po przerwie prowadził już 41:31, i ze zmęczeniem, bo rozgrywając już 17. mecz w play-off, w końcówce słaniali się na nogach, i z urazami - Ivana Zigeranovica odwieziono do szpitala ze złamanym nosem, David Jackson w drugiej połowie grał z rozciętym łukiem brwiowym.
Trenerowi Turowa Jackowi Winnickiemu udało się jednak zaszczepić drużynie niebywałą waleczność, a na dodatek liderem drużyny jest niesamowity Torey Thomas. Mierzący ledwie 180 cm wzrostu Amerykanin miał we wtorek 17 punktów i 10 asyst i wykonywał najważniejsze akcje w meczu.
W trzeciej kwarcie poderwał zespół trójką, kiedy Turów przegrywał wysoko, ale najważniejsze były jego rzuty z dystansu w dogrywce - Thomas trafił dwa razy z rzędu, z czego raz sprzed nosa Qyntela Woodsa. - To były niesamowite rzuty, po nich się nie podnieśliśmy - przyznał środkowy Prokomu Adam Hrycaniuk.
Bohaterami Turowa byli też Daniel Kickert (sześć punktów w dogrywce, głównie po podaniach Thomasa), Jackson (18, celne wolne w ostatnich minutach) oraz waleczni Robert Tomaszek, Konrad Wysocki i Michał Gabiński (po 11 punktów).
Prokom zawiódł w finale po raz kolejny, ale nie składa broni. - Nikt tu jeszcze medalu nie zdobył. Nie jest łatwo, ale to nie koniec - powiedział Hrycaniuk. W historii play-off jeszcze nikt nie odrobił straty 2-3 w serii do czterech zwycięstw.
Tauron Basket Liga potrzebuje Kevina Costnera ?