TBL Defensywnie: Liga potrzebuje Kevina Costnera

Bohaterowie lubią historie, historie lubią bohaterów. To o tych dwóch elementach, zjawiskach niespotykanych, wykraczających poza daleko nawet ustanowione granice, pisze się na kartach historii, w książkach i emocjonuje nimi w mediach. Wartych wspomnienia historii w tegorocznych play-off TBL jest jak na lekarstwo.

Wszem i wobec, z internetu, prasy, telewizji, radia i w komunikatach werbalnych ze strony kibiców da się usłyszeć jakie to niezwykle emocjonujące play-off mamy w tym roku w Tauron Basket Lidze.

Oczywiście, każdy kibic zespołu, który grał w tegorocznej edycji play-off odczuwa emocje związane ze zwycięstwami i porażkami własnego zespołu. To jakby oczywiste i nie sposób dyskutować z argumentem nacechowanym emocjonalnie. Każdy fan Trefla będzie bił piorunami, jak usłyszy, że play-off wcale nie są emocjonujące, a sympatyk Czarnych stuknie się mocno w głowę, bo pomyśli, że postradałem zmysły.

Jednak, czy poza kilkoma świetnymi meczami oraz jedną niezwykłą serią, mamy do czynienia z niezwykłym wydarzeniem czy historią która na długo zapadnie nam w pamięć?

Nie. I tu z pomocą i wyjaśnieniem posłużę się filmowym odniesieniem. Odniesieniem do filmu Tin Cup, w którym główne role zagrali Kevin Costner i Rene Russo - znana przede wszystkim z ról żony, kochanki i partnerki Mela Gibsona w Zabójczej Broni.

W Tin Cup, Costner to nieco zblazowany, nie mający zbyt wielkich sukcesów golfista, który zamiast występować w turniejach rangi Masters, prowadzi pole golfowe i naukę gry gdzieś na pustyni. Nie streszczając całego filmu i skracając historię, Tańczący z wilkami odzyskuje kontakt ze wspomnianą Russo, zaczyna startować w najważniejszych turniejach. Gdy w iście hollywoodzkim stylu przychodzi do finałowej rozgrywki, nasz bohater zamiast bezpiecznie przebić piłkę przez jezioro na dwa uderzenia (jedno blisko przed akwen wodny, drugie już za), co zrobiłby bez wielkiego problemu, upiera się by znaleźć się po drugiej stronie wody wykorzystując tylko jedną próbę.

I w żadnym wypadku w hollywoodzkim stylu, Costnerowi nie udaje się to w piątym, piętnastym i osiemnastym uderzeniu.

Meritum sprawy jest jednak to, że w pewnym momencie chciał się poddać, ale wtedy z ust Russo padły słowa:

- Za rok nikt nie będzie pamiętał o tym, kto w tym turnieju był pierwszy, a kto drugi. Wszyscy będą jednak pamiętali twój wysiłek i próby, bo tworzysz coś niesamowitego.

Cytat oczywiście nie jest dokładny, ale oddaje sedno sprawy i pasuje do sytuacji, w której jesteśmy jeśli chodzi o duży, emocjonalny obrazek związany z play-off Tauron Basket Ligi.

Kto za dwa lata będzie pamiętał o Czarnych grających przez całe play-off bez podstawowego gracza, Camerona Bennermana? Kto będzie pamiętał o tym, że skazywani na porażkę Czarni pokonali Trefla i zdobyli brązowe medale? Kto będzie pamiętał o tym, że drugi po sezonie Turów wyeliminował PBG Basket w pierwszej rundzie, albo że Trefl pokonał Anwil?

Odpowiedź jest prosta. Bardzo, bardzo mała garstka kibiców poszczególnych klubów i kilku, może kilkunastu dziennikarzy. W gruncie rzeczy nikt. Nieco więcej, że były to ostatnie play-off Andrzeja Pluty. Dlaczego? Między innymi dlatego, że w najlepszej czwórce sezonu znalazły się cztery najlepsze zespoły po sezonie zasadniczym. Brakowało niespodzianek i zwrotów akcji takich, jakich doświadczyliśmy choćby w NBA, gdzie poza grą są już San Antonio Spurs, Los Angeles Lakers i Boston Celtics.

Najbardziej pamiętnymi i pasującymi do opowieści z Tin Cup wydarzeniami w TBL będą trzy sytuacje, z których jedna miała już miejsce, kolejna jest bardzo prawdopodobna, a ostatnia to coś co raczej nie ma szans się wydarzyć.

Ta, która miała miejsce, to półfinałowa, siedmiomeczowa rywalizacja Trefla z Turowem. Ale tylko i wyłącznie dlatego, że dopiero po raz piąty w historii PLK trzeba było rozegrać siódme spotkanie, które decydowało o awansie do kolejnej rundy play-off. Sama rywalizacja była bowiem jak sinusoida. Raz na parkiecie dominowali zgorzelczanie, innym razem gracze z Sopotu, a raz kontrowersyjne decyzje sędziowskie i niecelny rzut spod samego kosza Pawła Kikowskiego.

Kolejną, najbardziej prawdopodobną i zakładaną przez wielu ekspertów jest ósme mistrzostwo kraju, które na swoim koncie zapisze Asseco Prokom Gdynia. Najbogatszy, mający najlepszych graczy klub w Polsce. O kolejnym tytule będzie się mówiło i pamiętało, jest to ważne wydarzenie, ale patrząc przez pryzmat sukcesów Prokomu i stagnacji w lidze z tego powodu, podsumujmy je szybkim: nuda.

Dlaczego? Bo za dwa lata będziemy pamiętali o tym tytule, ale mało kto będzie w stanie wymienić sportowe okoliczności jego zdobycia, tego kto zasługiwał na MVP, kto nie i jak wyglądała rywalizacja w finale. Będziemy pamiętali o sytuacjach sprzed sezonu i zawirowaniach wokół ewentualnych mistrzów kraju.

Najmniej prawdopodobne jest zdobycie tytułu przez Turów, a jest to historia, którą opowiadałoby się długo. Tak jak pamięta się o fakcie, że kilka lat temu to Prokom zdetronizował długo panujący Śląsk Wrocław.

Wszystkie teorie i próby tworzenia historii wokół koszykarskich parkietów, osobistości i sytuacji, są w tym momencie mocno naciągane, są pompowane. Takie jednak muszą być, bo Tauron Basket Liga, ekstraklasa mężczyzn od nowa tworzy podwaliny, opowieści skrupulatnie spisywane na karty historii, którymi będziemy mogli posiłkować się za kilka lat.

To teraz, od roku, może maksymalnie dwóch, w lidze tworzą się nowe rywalizacje, pojawiają postaci, które warto zatrzyma, dać czas i szanse na to, aby bohaterskie historie pisały się same. Bo takowe, popularne za granicą story to krew, łzy i pot wylewane przez nieustraszonych współczesnych gladiatorów, których my nazywamy zawodnikami. To im, bardziej niż komukolwiek innemu, zależy na tym, aby po miesiącach i latach wyrzeczeń, niezmordowanej walki i braku strachu przed stawianiem kolejnych kroków, w końcu postawić ostatni krok, ten na szczycie podium i z rękoma uniesionymi do góry w geście triumfu zapłakać z radości. A nawet jeśli ten krok dziś okaże się zbyt odległy, to zrobią co w ich mocy, aby zostać zapamiętanymi na lata.

Tylko najlepsi, najbardziej niezmordowani i zdeterminowani, wpiszą się bowiem na karty historii TBL, które przypominali sobie będziemy latami.

Bo liga potrzebuje naszego, wierzącego w sukces i swoje umiejętności Kevina Costnera.

Podyskutuj z autorem na jego blogu difens.blox.pl ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA