Polpharma Starogard Gdański zdobyła Puchar Polski, a jej gracze z dumą i niezwykłą radością podnosili nad głowy wywalczone w bojach trofeum. Trofeum wywalczone w rozgrywkach od lat głośno krytykowanych przez całą koszykarską Polskę.
Co prawda trenerzy Trefla Sopot, Asseco Prokomu Gdynia, władze PGE Turowa Zgorzelec, otwarcie mówili o tym, że chcą zdobyć Puchar Polski, nikt nie odpuszcza tej rywalizacji i skoro jest coś do wygrania, to zgodnie z powinnością sportowca będą bili się niczym gladiatorzy przed setkami lat.
Jedynym, który dopuścił się otwartej krytyki był Emir Mutapcić, trener Anwilu Włocławek. Narzekał na brak tego, o czym od miesięcy, a może i lat mówią kibice i dziennikarze. Mutapcić robił przytyki w stronę zbyt małego znaczenia Pucharu Polski i przede wszystkim wskazywał na brak atmosfery koszykarskiego święta. Miał rację, bo rozgrywki mają znaczenie marginalne i pomijając fazę finałową, niemal nie istnieją w mediach.
- Jeśli chcemy, aby liga w tym kraju się rozwijała, musimy dbać o takie rozgrywki jak Puchar Polski. Żadne pieniądze i nagrody nie przysłonią braku zainteresowania tą imprezą. Bez fanów jest ona niczym, a ci najwidoczniej odwrócili się od pucharu - mówił przed półfinałem Mutapcić.
Całe szczęście, że przy całej masie krytyki, braku sensownych nagród, niezwykle małym nagłośnieniu pucharu i co za tym idzie również przeciętnym zainteresowaniu kibiców, w finale znalazła się drużyna, o której w ostatnim czasie mówić można w samych superlatywach. Co graczy Polpharmy obchodzi wszechobecna krytyka? Tak naprawdę nic, bo po wszystkim cieszyli się z nie byle jakiego zwycięstwa.
Dlaczego z nie byle jakiego? Przede wszystkim dlatego, że w półfinale pokonali niezwykle silny zespół Asseco Prokomu Gdynia, a w finale przeciwko Anwilowi Włocławek potrafili znaleźć receptę na sukces. W obu tych spotkaniach radzili sobie bez chorego Michaela Hicksa, najlepszego strzelca zespołu.
Znakomicie zastąpiła go dwójka graczy, którzy pierwsze kroki w zawodowej koszykówce stawiali w Śląsku Wrocław - Robert Skibniewski i Kamil Chanas. Obaj byli klasą meczu finałowego. Skibniewski nie schodził z parkietu ani na chwilę, był mózgiem zespołu i został nagrodzony statuetką MVP. Chanas natomiast robił to co do niego należy - zdobywał punkty.
Wygranie finału Pucharu Polski, niezwykła radość z faktu, że dwóch najważniejszych graczy na parkiecie to Polacy, przyćmiewają jednak dokonania Polpharmy z ostatnich miesięcy. Dokładnie z okresu, kiedy zespół przejął genialny niegdyś rozgrywający Stali Ostrów Wielkopolski, Zoran Sretenović.
Od momentu zmiany szkoleniowca, brązowi medaliści Tauron Basket Ligi, wygrali 10 spotkań w TBL i dziewięć w Pucharze Polski. W sumie z 21. rozegranych meczów, przegrali tylko dwa ligowe - z Asseco Prokomem i PGE Turowem. Sretenović i prowadzona pod jego skrzydłami Polpharma ma imponujący bilans 19-2.
Gdzie leży powód sukcesów Kociewskich Diabłów? - My patrzymy na siebie - powtarza w wywiadach Sretenović. To podejście znają fani w San Antonio Spurs, najlepszej drużyny NBA, w której świetny trener i strateg Greg Popović, nie zwraca uwagi na przeciwników, tylko wykonuje swoją robotę najlepiej jak potrafi. Podobnie jak w przypadku Sretenovića, ta koncepcja się sprawdza. Zawodnicy grają bardzo dobrze, poprawiają błędy, rozwijają się koszykarsko, a zespół wygrywa.
Polpharma jest podobna do Spurs także pod innym względem. O zwycięstwach starogardzian wiadomo nie od wczoraj, a przynajmniej od miesiąca. W mediach głośniej jest jednak ciągle o Turowie, Prokomie, Treflu czy Anwilu, klubach bardziej medialnych. W Starogardzie nikomu to nie przeszkadza, bo przecież lepiej skutecznie atakować z drugiego rzędu, niż być wystawionym na ostrzał w pierwszej linii.
San Antonio i Starogard Gdański można bez problemu nazwać peryferiami. Jedno znajduje się w Teksasie, w cieniu Dallas i Houston, drugie niedaleko aglomeracji Trójmiasta. Peryferiami koszykarskimi kluby z tych miast jednak na pewno w tym momencie nie są.
Podyskutuj z autorem na jego blogu difens.blox.pl ?