Jak wrzucano kasę do kosza, czyli krzywa zarobków w lidze koszykarzy

550 tys. dol. rocznie, które zarabia od niedawna Manuel Arboleda, to rekordowy kontrakt w polskiej piłce. W lidze koszykarzy w ostatnich latach płacono jednak nawet dwa razy więcej*

Wkraczając w 2011 rok, kolumbijski obrońca Lecha może uważać się za najlepiej opłacanego ligowca w Polsce, bo nie dość, że koszykówka jest w odwrocie, to nawet Asseco Prokom Gdynia płaci dużo mniej niż w poprzednich sezonach. Mistrzowie Polski rozwiązali niedawno umowę z Bobbym Brownem wartą pół miliona za sezon. Największą roczną pensję w Prokomie ma teraz Daniel Ewing - 400 tys. dol.

Największe pieniądze (1-1,6 mln zł rocznie) zarabiają najjaśniejsze polskie gwiazdy ligi siatkarzy, kilku piłkarzy z ekstraklasy (np. Euzebiusz Smolarek, Łukasz Garguła, Ivica Vrdoljak) oraz Tomasz Gollob. Koszykarzy - z wyjątkiem niereprezentatywnego dla ligi Prokomu, który skład buduje z myślą o Eurolidze - w czołówce krezusów już nie ma. Już, bo dziesięć lat temu nikt nie zarabiał tak jak oni.

Pionierzy

Gwiazdorskie pensje zaczęły się od Keitha Williamsa, z którym Śląsk Wrocław podpisał w 1991 r. kontrakt wart 37,5 tys. dol. rocznie. 26-letni wówczas Amerykanin przyszedł do Polski po trzech latach w lidze holenderskiej. - Keitha polecił mi mój przyjaciel, były trener reprezentacji Belgii. Wzięliśmy go w ciemno, bez testów - wspomina ówczesny trener Śląska Mieczysław Łopatka.

Starszyzna drużyny patrzyła na najlepiej zarabiającego Williamsa spode łba, ale kiedy okazało się, że Amerykanin potrafi w pojedynkę wygrywać mecze, a jego kontrakt nie przewiduje premii za zwycięstwa, które dzielone były na pozostałych koszykarzy, polsko-amerykańskie stosunki w Śląsku znacznie się ociepliły.

Sprowadzanie koszykarzy z USA początku lat 90. było ryzykowne. O internecie nikt nie słyszał, podobnie jak o kasetach wideo z meczami ligi akademickiej. Rynek agentów nie istniał. - Trzeba było polegać na znajomościach i mieć szczęście - mówi Tomasz Służałek, który w 1994 r. ściągnął do Polonii Przemyśl Daryla Thomasa (40 tys.), a ten pomógł sprowadzić Nathana Buntina (20 tys.).

Obaj Amerykanie zostali gwiazdami ligi, ale Polonia Służałka przegrała finał z Mazowszanką Pruszków, gdzie grał już Williams (za blisko 50 tys.) i efektowny Tyrice Walker (37,5 tys.). W sezonie 1996/97 do Polski przyjechali pierwsi koszykarze z przeszłością w NBA - Rick Calloway w Toruniu i Charles Claxton we Włocławku zarabiali po 10 tys., ale miesięcznie.

W telewizji pokazywano NBA, koszykówka kojarzyła się z Ameryką, sponsorzy chcieli się przy niej pokazywać, coraz bogatsze kluby sięgały po lepszych obcokrajowców, eliminując przypadkowość, do kraju z amerykańskiej ligi uczelnianej wrócili Piotr Szybilski i Maciej Zieliński, a kadra z nimi zajęła bardzo dobre siódme miejsce na mistrzostwach Europy w 1997 r. w Hiszpanii.

Bogacze

Wtedy zaczął się prawdziwy boom - transmisje ligowych meczów trafiły do TVP 1, w pucharach zaciekle walczyły cztery drużyny. Najzacieklej - Śląsk i Hoop Pekaes Pruszków, które liczyły na miejsce w Eurolidze. Było o co walczyć, bo za prawa do transmisji jednego meczu pucharu niższej rangi telewizje płaciły nawet po 30 tys. dol.!

Trwał bezpardonowy wyścig - we Wrocławiu i w Pruszkowie grało pół reprezentacji Polski i takie gwiazdy jak Raimondas Miglinieks, Joe McNaull, Walker i LaBradford Smith. Ten ostatni, który rzucił kiedyś aż 37 punktów w NBA samemu Michaelowi Jordanowi, w Pruszkowie zarabiał 13 tys. dol. miesięcznie. I, jak wynika z tekstu obok, wcale nie był rekordzistą.

Mistrzostwo po pasjonującym finale zdobył w 1998 r. Śląsk, który zbliżył się do raju i zdominował rozgrywki ligowe na kolejne pięć lat. Wrocławianie rokrocznie mieli kilkanaście milionów złotych budżetu, w sezonie 2000/01 weszli wreszcie do europejskiej elity, a w kolejnym skusili za rekordowe wówczas 500 tys. dol. litewskiego gwiazdora Gintarasa Einikisa.

Litwin miał bogate CV, ale i poważny feler - lubił alkohol. Chociaż... Za czasów jego gry w Śląsku (a później w Prokomie), mówiło się, że im więcej Einikis wypije, tym lepiej zagra. Śląsk zwolnił go w połowie sezonu, więc rekordowy kontrakt nie został wypełniony, ale na taką umowę wrocławianie sponsorowani przez Ideę byli przygotowani.

Za plecami Śląska rywalizowali Hoop i Anwil Włocławek, który szczytowy kontrakt podpisał z białoruskim środkowym Aleksandrem Kulem (370 tys. dol.). Polska stała się dobrym miejscem dla reprezentantów Litwy, Łotwy, Białorusi, Słowenii czy Chorwacji. Liga rosła sportowo i finansowo, co wobec koszykarskiej stagnacji w Europie sytuowało ją niedaleko czołówki.

Krezusi

W sezonie 2001/02 zniesiono limity na obcokrajowców, które już w poprzednich latach zwiększyły się z dwóch, przez trzech, do czterech. Poziom koszykarzy z USA i Europy Wschodniej, którzy przyjeżdżali do Polski, już nie rósł tak szybko, choć rosła świadomość dyrektorów sportowych, trenerów i agentów.

Śląsk sprzedał Wójcika do Grecji za 200 tys. dol., do mistrzostwa doskoczył Anwil, a stopniowo do góry piął się Prokom Trefl Sopot, który coraz częściej - czasem bardzo wysoko - przebijał konkurencję. Czeski środkowy Jiri Żidek nie był tańszy niż Einikis, ale np. warszawska Polonia zdobyła w 2004 r. brązowy medal, wydając na wszystkich koszykarzy "tylko" milion dolarów.

Nie do końca wiadomo, czy decydował ślepy los, czy polskie kluby nauczyły się z czasem wyławiać w nieprzebranym tłumie absolwentów amerykańskich uczelni perełki, ale faktem jest, że Lynn Greer, David Logan czy Thomas Kelati, którzy potem grali lub wciąż grają w Eurolidze za miliony, w Śląsku, Polpharmie i Turowie zaczynali z pensjami w wysokości 5-10 tys. miesięcznie.

Prokom mierzył wysoko, a jego główny dobrodziej Ryszard Krauze pieniędzy nie liczył - w sezonie 2007/08 budżet klubu wyniósł rekordowe 30 mln zł, a w składzie byli m.in. znani na całym świecie Ruben Wołkowyski, Travis Best i Milan Gurović. Każdy z nich miał zarabiać po milionie dolarów, ale Wołkowyski i Best grali tak słabo, że zostali zwolnieni w trakcie sezonu.

Przypadek tych trzech koszykarzy pokazuje, jak często Prokom sięgał po gwiazdy z przeceny. Zarabiający ponad 500 tys. dol. Huseyin Besok i Thomas van den Spiegel trafiali do Sopotu już po poważnych kontuzjach, znakomity Qyntel Woods zarabiał w pierwszym sezonie "tylko" 350 tys., bo z dwóch poprzednich klubów był wyrzucany ze względów dyscyplinarnych.

W Polsce Woods okręcił sobie jednak ligę wokół małego palca, zachwycał grając od niechcenia i w sezonie 2009/10 dostał podwyżkę z 350 do 500 tys. Choć, jak mówią dobrze poinformowani, to był tylko kontrakt z klubem. Zgodnie z indywidualnymi ustaleniami z Krauzem Woods miał zarobić 1,2 mln dol.

Regres

Najbogatszy w Polsce Prokom czyhał na okazje, bo w siłę urosły ligi europejskie - dużo płacono już nie tylko w Hiszpanii i Grecji, ale także w Rosji, Turcji i we Włoszech. W Polsce kontrakty malały równocześnie z poziomem sportowym i zainteresowaniem koszykówką. Sytuację skomplikował kryzys ekonomiczny i niestabilny kurs dolara.

Dlatego teraz pensje najlepiej zarabiających obcokrajowców wróciły do poziomu z początku wieku - i to tylko w Prokomie. Inne kluby walczące o medale - Anwil, Czarni, Trefl czy Turów - płacą swoim gwiazdom mniej niż 150 tys. dol. za sezon.

- Najwyższa polska półka to 30-40 tys. miesięcznie - mówi Grzegorz Piekoszewski z agencji Promotex. - Podobnie jest we Włoszech i to są kwoty dla koszykarzy z pogranicza NBA, którzy są w dobrej formie i gotowi do gry. Wyższe kontrakty się oczywiście zdarzają, ale pensje poleciały w dół ze względu na kryzysy i niewielką liczbę naprawdę bogatych klubów - tłumaczy Piekoszewski.

*dane nieoficjalne na podstawie rozmów z prezesami, trenerami, zawodnikami i agentami

FALOWANIE I SPADANIE

SPÓŁDZIELNIA REPREZENTACYJNA

Zarobki Polaków rosły i malały w zależności od kondycji ligi. Adam Wójcik i Jerzy Binkowski w mistrzowskiej Mazowszance z sezonu 1994/95 zarabiali po 40-50 tys. dol. rocznie, trzy lata później bank rozbił w tym klubie Dominik Tomczyk (150 tys.). Zdecydowanie najlepiej zarabiającym Polakiem zawsze był jednak Wójcik.

Uznawany w latach 90. za najlepszego w kraju koszykarz w 1997 r. wracał do ligi po dwóch sezonach w Belgii i chciał go niemal każdy. Beniaminek Unia Tarnów oferował nawet 170 tys. dol., ale Wójcik wybrał Śląsk, gdzie grał potem przez cztery kolejne sezony, z czego dwa ostatnie w Suprolidze. W 2001 r. jego kontrakt wykupiło greckie Peristeri za 200 tys., ale to był ukłon Śląska wobec zasłużonego koszykarza, który zarabiał wówczas 300 tys. dol.

Ponad 100 tys. dol. zarabiali jednak nie tylko Wójcik i Tomczyk, ale i inni reprezentanci Polski z ME 1997. Po turnieju w Hiszpanii kadrowicze ustalili ponoć między sobą, że nie zejdą poniżej właśnie takiej kwoty, a w ówczesnej kadrze ważne role odgrywali także Maciej Zieliński (Śląsk), Piotr Szybilski (Pruszków), Mariusz Bacik, Tomasz Jankowski i Andrzej Pluta (Bobry).

W ostatnich latach najwięcej Polakom płacił oczywiście Prokom - Wójcik dostawał prawdopodobnie więcej niż w Śląsku, a z młodszego pokolenia najwyższą pensję miał Filip Dylewicz (ponad 400 tys. zł za sezon). Reprezentanci Polski w innych klubach zarabiali po 250-300 tys. Teraz stawki spadły - solidny polski koszykarz (nie gwiazda) zarabia do 20 tys. zł miesięcznie

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.