Blisko pięć tysięcy osób w trójmiejskiej Ergo Arenie przecierało oczy ze zdumienia. Sobotni mecz Start zaczął mecz od wyniku 11:0 i utrzymywał prowadzenie przez całe spotkanie. Trefl gonił, gonił, doganiał, ale w emocjonującej końcówce rywala nie przegonił. 28 sekund przed końcem Courtney Ramey trafił za trzy, goście powiększyli prowadzenie do 77:72 i wiadomo było, że już tego meczu nie przegrają. Niedługo potem zaczęło się ich wielkie świętowanie – PGE Start Lublin w finale, sensacja!
Sensacja, może nawet największa w historii rywalizacji o mistrzostwo Polski. Przeciętniacy, którym ciężko doskoczyć do play-off, bezbarwny zespół, który niczym szczególnym się nie wyróżnia – tak w trzech ostatnich sezonach można było mówić o koszykarzach Startu. Miejsca na koniec rozgrywek? 12., 13., a przed rokiem dziewiąte. Nic dziwnego, że w prognozach przed obecnym sezonem lublinianie typowani byli w okolicach dziesiątego miejsca. Play-off? No, może. Strefa medalowa? Bez żartów.
- Był taki mem: "Jak oni się tam znaleźli" i jakieś zwierzątka na drzewach czy samochody na dachach. Myślę, że to dobrze pasowałoby też do naszej sytuacji – mówił już po awansie do półfinału trener Startu Wojciech Kamiński. - Nie ma chyba takiej osoby, która przed sezonem stawiałaby Start Lublin w kolejce po medale czy najlepszej czwórce – dodawał, mając 100 proc. racji. Dziś jego zespół jest już pewny medalu – będzie miał złoto lub srebro, finałowa rywalizacja z Legią Warszawa będzie się toczyć do czterech zwycięstw.
Aby awansować do finału, trzeci po rundzie zasadniczej Start musiał rozegrać 10 spotkań w play-off – na maksymalnym dystansie rywalizował i w ćwierćfinale, i w półfinale. Po wygranej 3-2 batalii z Czarnymi Słupsk, w starciu z Treflem Start zaskoczył już w pierwszym meczu – wygrał w Sopocie aż 100:81. Faworyzowani przeciwnicy doprowadzili do remisu, a w Lublinie drużyny podzieliły się zwycięstwami – w poniedziałek Start był lepszy 92:84, a w środę Trefl wygrał 95:93 po dogrywce. O wszystkim miał zadecydować mecz nr 5, który w sobotę rozgrywano w trójmiejskiej Ergo Arenie.
Lublinianie zaczęli znakomicie i przeważali przez większość meczu. Drużyną świetnie kierował Emmanuel Lecomte, ale dobrze grali też CJ Williams, Ousmane Drame i Tyran de Lattibeaudiere, czyli towarzystwo międzynarodowe: Belg, Amerykanin, Gwinejczyk i Jamajczyk. Każdy z nich zdobył solidną porcję punktów, dzięki czemu w zespole Startu nie widać było braku Tevina Browna, który opuścił zespół i poleciał do USA ze względu na śmierć mamy. Amerykanin to najlepszy strzelec lubelskiej ekipy w tym sezonie, ale zespół Kamińskiego w najważniejszym meczu w historii klubu pokazał, że ma wielu graczy, którzy mogą stanąć na wysokości zadania.
Ostatecznie Start wygrał 79:72 i to on zagra w finale, a nie faworyzowani Anwil Włocławek (odpadł w półfinale z Legią), pokonany przez lublinian Trefl, wicemistrz sprzed roku King Szczecin, czy mający zawsze duże ambicje Śląsk Wrocław. Przy tych tuzach Orlen Basket Ligi z ostatnich lat, Start wygląda jak kopciuszek – w ekstraklasie gra 11. sezon z rzędu, ale w play-off w tym czasie zagrał tylko raz: w 2021 roku przegrał 1-3 w ćwierćfinale ze Stalą Ostrów Wlkp.
Owszem, rok wcześniej Start osiągnął największy sukces w historii klubu – zdobył srebrne medale mistrzostw Polski. Ale wicemistrzem był kwestionowanym, lekceważonym, niepełnym, bo wicemistrzostwo zostało lublinianom przyznane w sezonie przerwanym przez pandemię. Teraz będzie złoto lub srebro, którego już nikt nie będzie kwestionował.
I choć najważniejsze rozstrzygnięcia przed nami, to już można stwierdzić, że Kamiński osiągnął ogromny sukces. To, że Start doszedł tak daleko, to jego zasługa – w połowie poprzedniego sezonu został zwolniony z funkcji trenera Legii, lubelską drużynę objął przed obecnymi rozgrywkami. Odpowiednio dobrał zawodników, dobrze zareagował w momencie urazu Lecomte’a, dodając do składu Browna, przetrwał trudne momenty, kiedy zespół dopadały kontuzje, potrafił wycisnąć maksa z drugoplanowych polskich graczy – w play-off bardzo dobre momenty mieli i Michał Krasuski, i Bartłomiej Pelczar, i Filip Put, a w meczu nr 5 w Sopocie kilka solidnych minut pokazał Roman Szymański. W skali ligi gracze przeciętni, którzy teraz powalczą o mistrzostwo.
Wracając do Kamińskiego – 51-letni trener Startu w swojej szkoleniowej karierze zdobywał medale już z trzema różnymi zespołami: Polonią Warszawa (brąz), Rosą Radom (srebro) i Legią Warszawa (srebro). I zawsze były one uznawane za wynik ponad stan – tak jak to będzie w przypadku Startu. Pierwszy mecz finału odbędzie się w poniedziałek w Lublinie.