W niedzielę wieczorem gorączka w Ergo Arenie sięgała zenitu - na trybunach zasiadło 9,6 tys. kibiców, zdecydowana większość ubrana na żółto, w barwach Trefla. Kibice sopocian przeczuwali, że może wydarzyć się coś wielkiego, wręcz największego. Bo wielkim dokonaniem było już to, że koszykarze Trefla będąc, wydawałoby się, w beznadziejnej sytuacji, w ogóle do meczu numer 7 doprowadzili. A największym dokonaniem w historii stało się to, że poszli za ciosem i wzięli wszystko. Decydujące o złocie spotkanie z broniącym tytułu Kingiem Szczecin wygrali 77:71, cały finał 4-3, i utonęli we łzach radości.
Trzy sekundy przed końcem Jakub Schenk, bezdyskusyjny MVP finału, wyrzucił piłkę pod dach hali i zaczął krzyczeć z radości. Po chwili cały zespół, łącznie z trenerem Żanem Tabakiem, skakał na środku parkietu. Na trybunach zaczęła się zabawa, Sopot - jeden z głównych imprezowych ośrodków w kraju - zaczął koszykarską imprezę.
Zasłużenie, bo sopocianie prowadzili w niedzielę od początku i praktycznie przez cały mecz. Zaczęło się od 5:0, po pierwszej kwarcie było 26:14, w trakcie drugiej 38:25, a podczas trzeciej - 45:32. King walczył, szarpał, próbował zmniejszać straty i momentami to się gościom udawało. Ale nie na tyle, by Treflowi zagrozić, gospodarze zawsze mieli dla rywala dobrą odpowiedź. Przede wszystkim dlatego, że bardzo dobrze grali ich kluczowi gracze: Aaron Best, Jarosław Zyskowski, Scruggs czy Schenk.
Ten ostatni był zresztą w rozgrywce o złoto niesamowity. Zdobywał wiele punktów, notował asysty, wymuszał faule, trafiał ważne trójki, walczył w obronie, także z wyższymi rywalami. Kiedy trzeba było, brał zespół na swoje barki, kiedy trzeba było, używał w wywiadach mocnych, krytycznych słów. I wszystko obróciło się na jego stronę, blisko 30-letni, mierzący 184 cm wzrostu rozgrywający był gwiazdą finału.
A przecież latem zeszłego roku koszykarskie środowisko wstrzymało oddech, kiedy Schenk poinformował, że ma Zespół Guillaina-Barrego - chorobę, która powoduje uszkodzenie komórek nerwowych odpowiadających za ruch i czucie, osłabienie mięśni i niedowład kończyn oraz porażenie. Przez kilka tygodni Schenk walczył o powrót do zdrowia, musiał w związku z tym zmienić swoje plany. Jego kontrakt z Legią nie wszedł w życie, umowa z Anwilem Włocławek była tylko tymczasowa i dopiero w trakcie sezonu w Sopocie ambitny koszykarz znalazł swoje miejsce.
W meczu nr 7 Schenk zdobył osiem punktów, miał osiem asyst i pięć zbiórek, ponownie świetnie kierował zespołem. 15 punktów rzucił Best, 14 dodał Geoffrey Groselle, który - podobnie jak Schenk - dołączył do Trefla w trakcie sezonu, po 11 dodali Zyskowski i Scruggs. I to oni - obok Tabaka - byli głównymi architektami mistrzowskiej drużyny z Sopotu.
King? Obrońca tytułu zostanie zapamiętany jako wielki przegrany tego finału. Szczecinianie wygrali mecz nr 1 w Sopocie, po meczach u siebie prowadzili już 3-1. Porażka na wyjeździe w spotkaniu nr 5 w niewielkim tylko stopniu zmieniała perspektywę - to King był faworytem szóstego meczu w Szczecinie, a jednak go przegrał, aż 80:101. 21 punktów dla Trefla rzucił wtedy Zyskowski, 20 dodał Schenk. Gwiazdy Kinga, które tak dobrze prezentowały się w drugiej połowie sezonu i przez większość play-off, w kluczowym momencie straciły blask.
Dla Trefla to mistrzostwo Polski jest pierwszym w najnowszej historii klubu, która rozpoczęła się w 2009 roku od powrotu do macierzystego miasta i nazwy po latach współpracy z Prokomem, a także Asseco. Na mocy umowy między odrębnymi teraz spółkami obecny Trefl ma prawa do tytułów mistrzowskich z lat 2004-09, ale to na pewno smakuje wyjątkowo.
Wyjątkowe są też obecne czasy w polskiej ekstraklasie, bo Trefl jest szóstym mistrzem w ostatnich sześciu sezonach. W poprzednich latach tytuły zdobywały Anwil Włocławek, Stelmet Zielona Góra, Stal Ostrów Wlkp., Śląsk Wrocław i King Szczecin. Teraz stolica polskiej koszykówki jest w Sopocie.