6 czerwca zagrał w PLK po raz 669. i ostatni, 22 czerwca został mianowany prezesem ligi. 39-letni Łukasz Koszarek to były wybitny rozgrywający, podpora reprezentacji Polski przez dwie dekady, a teraz początkujący szef ligi, która właśnie inauguruje sezon. Z Koszarkiem spotkaliśmy się, by porozmawiać o jego początkach w nowej roli, o sytuacji ligi i obowiązujących w niej regulacjach - także tych związanych z zaległościami, jakie wobec koszykarzy miewają kluby. Obecny prezes ligi zna to z pierwszej ręki - przez kilka lat reprezentował Zastal Zielona Góra, który od kilku lat ma problemy z wypłacalnością.
Łukasz Koszarek: I jest mi z tym coraz lepiej, coraz bardziej komfortowo, oczywiście dzięki pomocy wszystkich dookoła – prezesów czy pracowników biura. Wejście do ligi nie było dla mnie trudne, ale wiem, że dużo muszę nadrobić. Będąc koszykarzem, o wielu rzeczach dziejących się w biurach się nie wie, wielu się nie rozumie, a praca zaczyna się wtedy, kiedy zaczyna się mecz. Ja mam teraz odwrotnie - jak zaczyna się mecz, moja praca się kończy. To duża zmiana, muszę się wszystkiego nauczyć.
- Niedługo będziemy robić sesję, więc parę rzeczy zaktualizujemy. Jak zresztą całą ligową stronę – pracujemy nad zmianą formatu, grafiki, nad uatrakcyjnieniem witryny, szczególnie w wersji mobilnej, bo zdecydowana większość użytkowników korzysta z niej z telefonów.
- Absolutnie tak, pod tym względem spółka ma się dobrze i tu na pewno kawał świetnej pracy wykonał prezes Radosław Piesiewicz. Mnie jest dużo łatwiej, mam czas, którego potrzebuję.
- Podniesienie sportowego wymiaru ligi, który opiera się moim zdaniem na czterech filarach: Superpucharze, turnieju o Puchar Polski, ligowych szlagierach w sezonie zasadniczym, no i crème de la crème – play-off. Uważam, że mamy najlepszy play-off z polskich sportów drużynowych. Siatkówka nie ma na to czasu w kalendarzu, bo kadra zabiera mnóstwo terminów, piłka ręczna nas goni, ale jest za nami, w piłce nożnej play-off nie ma. Tych kilka tygodni od kwietnia do czerwca, kiedy padają pomniki i pojawiają się nowi bohaterowie, to coś wyjątkowego. I te cztery filary trzeba jeszcze lepiej opakować, udoskonalić – oczywiście krok po kroku, wspólnie z telewizją i sponsorami.
Jako prezes muszę też dbać o kontakty właśnie z tymi podmiotami, ale też o to, żeby zrobić jak najwięcej pozytywnego „szumu" wokół ligi. W tym w Internecie. Chcę mieć więcej jak najlepszych treści, bo wiem, że kibice je lubią. Odświeżenie strony internetowej to dopiero pierwszy krok.
- Mam kilka pomysłów, ale jest za wcześnie, by się nimi dzielić. Poczekajmy do połowy sezonu, mam przed sobą wiele spotkań z prezesami klubów, a kluby też powinny dodać coś od siebie.
Chciałbym, żebyśmy sezon zaczynali z wielką pompą – Superpuchar ze środy moglibyśmy przenieść na weekend i powiększyć do formy miniturnieju, dodając do tego turniej 3x3. Ale to oczywiście tylko wstępny pomysł pokazujący kierunek mojego myślenia. Chodzi o to, by rozwijać to, co mamy najmocniejszego.
- Wystarczająco wysoki. Nie chcę podawać kwot, tym bardziej że właśnie czeka mnie analizowanie budżetu zeszłorocznego i praca nad przyszłorocznym.
- Myślę, że pierwszy raz jesteśmy w miejscu, w którym – jak zapowiadał już prezes Piesiewicz – od przyszłego sezonu kluby będą dofinansowywane za więcej niż tylko za wyniki sportowe. Krystalizuje się suma, którą będziemy dzielić na kluby – pozostaniemy przy gratyfikacji za wynik sportowy, ale chcemy dawać też nagrody za to, że ktoś wypełnia swoją halę, że robi ciekawe akcje marketingowe, które będą stale podwyższać standard ligi. Planujemy pomagać klubom w budowie pozytywnej, atrakcyjnej otoczki koszykówki jako dyscypliny.
W tym sezonie utrzymane będą nagrody za pierwsze, drugie i trzecie miejsce na zakończenie rozgrywek, a w kolejnym pojawi się dodatkowa pula nagród. I, powiedzmy, 50 proc. tego tortu będzie dzielone na podstawie wyników sportowych, a druga połowa – na podstawie systemu, który wypracujemy. Ostatecznie będziemy to konsultować z radą nadzorczą PLK. Kwota nie jest jeszcze ustalona.
- Dobre pytanie, bo tych dokumentów do podpisania było już sporo. Pracę w roli prezesa zacząłem od nauki, rozmów z pracownikami biura, chciałem dowiedzieć się, jak wszystko funkcjonuje. Na pewno jedną z pierwszych decyzji do podjęcia była kwestia miejsca rozgrywania Superpucharu, na który ostatecznie podpisaliśmy umowę z miastem Sosnowiec. Dużo emocji było też podczas układania terminarza, bo wiadomo, że każdy klub chce mieć jak najlepszy, jak najkorzystniejszy.
- Nie ma wątpliwości, że prezes Piesiewicz jest ojcem chrzestnym mojej pozaboiskowej kariery – to on wybrał mnie na dyrektora sportowego reprezentacji, a potem, gdy zobaczył, że dobrze wykonuję swoją pracę, zaproponował mi funkcję prezesa ligi. To jest jasne, nie ma co tego ukrywać. Myślę też, że to dobrze, że dzisiejszy prezes PLK ma stały i dobry kontakt z jedną z najważniejszych osób w polskim sporcie, bo nie wszyscy działacze mogą powiedzieć, że aż tak często rozmawiają z prezesem PKOl. Moim zdaniem to jest plus. Czuję bardzo duże wsparcie prezesa Piesiewicza, który swoim wejściem do PLK oraz PZKosz odmienił diametralnie ich sytuację finansową.
Z drugiej strony mam olbrzymie doświadczenie sportowe, więc o wielu kwestiach będę decydował sam. Choć będą też takie sytuacje, w których poszukam rady.
- Kluczowe były kwietniowe wybory prezesa PKOl. Zwycięstwo prezesa Piesiewicza sprawiło, że w lidze zrobił się wakat.
- Ważne są fakty i one pojawiły się pod koniec kwietnia. Wcześniej zdarzało nam się rozmawiać hipotetycznie o pewnych kwestiach związanych z ligą, ale wiem, że nie byłem jedynym kandydatem, wszystko mogło się potoczyć inaczej. Konkretniej zaczęliśmy rozmawiać po wyborach w PKOl, kiedy ja wiedziałem już, że kończę sportową karierę. Wtedy wszystko przyspieszyło.
- Myślę, że ten zwrot w stronę koszykarzy jest już od kilku lat i świadczy o tym choćby powrót przepisu o Polaku grającym przez cały mecz. Ale pytanie zmierzało pewnie w kierunku tematu zaległości finansowych wobec graczy, które od czasu do czasu się pojawiają. I moim zdaniem w tej kwestii jest dużo lepiej, niż było kilka, kilkanaście lat temu. Wedle mojej wiedzy 80-90 proc. klubów płaci w terminie. A dla tych, którzy nie mogą dojść do porozumienia w sprawach finansowych z klubami, PZKosz powołał Sportowy Trybunał Arbitrażowy, który profesjonalnie i szybko rozstrzyga sprawy. Wyroki są po mniej więcej dwóch miesiącach.
- Wygrywając wyrok w STA masz otwartą drogę do kolejnych kroków. Sam wyrok nie oznacza, że następnego dnia będziesz miał należne ci pieniądze na koncie. Są dwie opcje: w pierwszej - za wiedzą ligi - porozumiewasz się z klubem i wypracowujesz ugodę z wpisanymi terminami płatności. W drugiej opcji można w sądzie powszechnym uzyskać klauzulę wykonalności i iść w kierunku egzekucji komorniczej, która jest skuteczną drogą do odzyskania pieniędzy w polskim prawie. Każdy zawodnik musi zdecydować, co wybiera. Koniec końców chodzi o to, żeby zalegający z płatnościami klub zrealizował zobowiązania.
Wcześniej, kilka lat temu, sito licencyjne, cały proces przyznawania licencji klubom, było bardzo gęste, a upadły dwa wielkie kluby – Turów Zgorzelec i Czarni Słupsk. Oba, zaczynając sezony, miały wsparcie wielkich spółek skarbu państwa, przeszły weryfikację, a potem jednak upadły. Koszykarze stracili pieniądze, a my – polska koszykówka – straciliśmy dwa wielkie ośrodki. Jeden się odbudował, drugi nie i tego szkoda.
Teraz – de facto - proces licencyjny w tym zakresie jest permanentny, trwa 12 miesięcy. Jeśli jakiś wyrok STA pojawi się np. w październiku, to jako liga jesteśmy o nim niezwłocznie informowani i szybko siadamy do rozmów, żeby sprawę rozwiązać. Jeśli to się nie uda, zgodnie z regulaminem nakładamy na klub sankcje.
- Tu drobne sprostowanie. Zastal regularnie spłaca wszystkie zaległości wynikające z wyroków. Nie chcemy upadku tego zasłużonego klubu, dlatego od dwóch lat Zastal ma założony finansowy nadzór ze strony PLK. Klub przeznacza między 25 a 30 proc. swojego rocznego budżetu na realizację wyroków STA i BAT [Koszykarski Trybunał Arbitrażowy – red.]. Nie ma możliwości, aby 90 proc. budżetu klub przeznaczał na spłatę zadłużenia, bo wtedy w sensie sportowym nie będzie istniał.
- Nie zgodzę się, że Zastal gra na kredyt. Po prostu klub musi spłacić zadłużenie z lat poprzednich, a środki na bieżące funkcjonowanie posiada. Idąc tokiem pańskiego myślenia, alternatywą dla tej sytuacji, jest wyrzucenie klubu z ligi i niezaspokojenie wierzycieli, głównie zawodników i trenerów. Nie sądzę, że jest to dobre rozwiązanie. Mam nadzieję, że w niedługim czasie restrukturyzacja Zastalu dojdzie do końca i klub będzie mógł w pełni funkcjonować.
- Myślę, że tak i świadczy o tym funkcjonowanie STA. Być może wychwalam ten trybunał za bardzo, ale z tego, co wiem od zawodników przechodzących przez ten proces, on działa profesjonalnie, szybko i prowadzi do konkretnej decyzji.
- Większość na komornika. Od założenia sprawy w ciągu pięciu miesięcy powinni mieć pieniądze na koncie. BAT też jest dobrym rozwiązaniem dla zawodników, ale jego działanie trwa dużo dłużej i koszty zastępstwa procesowego są bardzo wysokie dla klubów w przypadku przegranej. No i nie ma egzekucji komorniczej – jedyna sankcja, jaką nakłada FIBA, jest zakaz transferowy.
- Wszystko zmierza ku końcowi, zajmują się tym prawnicy. Czekam na egzekucję komorniczą, o którą wystąpiłem dużo wcześniej niż, co bardzo podkreślam, zostałem prezesem.
- Oszukiwał to za mocne słowo. Spędziłem w Zastalu piękne lata, byłem pięciokrotnym mistrzem Polski z tym klubem, ale swoje sprawy rozliczeń kontraktowych pozostawiłem prawnikom i jako prezes do nich nie wracam. Jestem przekonany, że w ramach tych rozwiązań, o których rozmawialiśmy wcześniej, sprawa zostanie rozwiązana pozytywnie.
- Znowu sprostuję. Nie nadzoruje mnie Janusz Jasiński jednoosobowo, tylko rada nadzorcza PLK, która – jak wiadomo - w spółce akcyjnej jest organem kolegialnym.
- Problem polega na tym, że związek za bardzo skierował się w stronę środowiskowej polityki, chciał rozgrywać pewne rzeczy przed wyborami prezesa PZKosz, podczas gdy pracodawcami koszykarzy są kluby. I to na tym styku powinien być prowadzony dialog z udziałem ZZK. Ta polityka osłabiła ten związek, bo nie słyszałem o tym, by dany ligowy zawodnik miał problemy z PZKosz. Słabością tego związku jest też fakt, że brakuje w nim najlepszych polskich koszykarzy – Mateusza Ponitki, Michała Sokołowskiego, Aleksandra Balcerowskiego.
- Szanuję ich, przez wiele lat graliśmy razem na polskich parkietach i myślę, że mamy dobry kontakt. Zawsze jestem otwarty na rozmowę z nimi i służę radą.
- Większość płaciła na czas: na pewno Turów, Anwil, Legia, Asseco. W Treflu w pewnym momencie były minimalne problemy, ale sezon rozliczyliśmy do końca sierpnia. Większe problemy były w Zastalu, Polonii, a ja miałem też problem we włoskiej Pepsi Juve Caserta. Bo to nie jest tak, że w innych ligach tych kłopotów z brakiem płatności nie ma. W Casercie przez moment było pięć miesięcy zaległości i ostatecznie, by szybciej dostać należne pieniądze, zrezygnowałem z 15 proc. kwoty. W Polsce wcale nie jest najgorzej. Oczywiście, są poślizgi – czasem miesięczne, kilkutygodniowe. Ale jeśli są spłacane szybko, to kłopot jest niewielki. Generalnie jestem przeciwny stwierdzeniu, że 80 proc. klubów nie płaci – co czasem słyszałem od przedstawicieli ZZK.
- Ostatnio się w to zagłębiałem, ciekawa lektura. Większość, około 70 proc., posiada PZKosz, akcje mają także Arka Gdynia i Anwil Włocławek. Znam całą historię, wiem, jak do tego doszło, że PZKosz ma tyle akcji i jest właściwie większościowym akcjonariuszem ligowej spółki. Kilka lat temu liga była na skraju bankructwa, kluby nie chciały dokapitalizować spółki i tylko związek był w stanie to zrobić. PZKosz uratował ligę przed upadkiem, teraz ma gros akcji, a spółka działa dobrze.
- Powtórzę, to jest sytuacja zastana. Nie zamierzam odnosić się do sytuacji z 2009 roku i tego, jakie były powody, że większościowy akcjonariat klubów doprowadził do niemalże upadku spółki. Wiem, że prezes Piesiewicz w ostatnich latach podejmował rozmowy z klubami, na temat zakupu akcji przez kluby. Uważam, że dyskusja na temat tego, jaki jest akcjonariat spółki, w kontekście rozwoju sportowego PLK, jest sprawą drugorzędną.
- Śmiała teza. Ale błędna. Sama oglądalność meczów to nie jest wyznacznik. To nie jest matematyka, by liczyć tylko i wyłącznie słupki oglądalności. To szerokie pytanie na cały osobny wywiad. Dziś mamy siedmioletnią umowę z Polsatem i zrobimy wszystko, by te wyniki rosły. Ale średnia oglądalność nie będzie dla mnie jedynym wyznacznikiem popularności, spójrzmy na świetne wyniki frekwencji finału w halach – pełne obiekty we Wrocławiu i w Szczecinie, pięknie się to oglądało. Tu znów wspomnę o tych czterech filarach, które chciałbym opakowywać tak, żeby kibice wiedzieli, że mamy mocne uderzenie na start sezonu we wrześniu, potem w lutym, że mamy świetny play-off i fajne hity w trakcie sezonu.
Popularność i zaangażowanie kibiców można budować też wynikami naszych drużyn w europejskich pucharach. Świetny sezon w FIBA Europe Cup miał Anwil, trochę więcej oczekujemy od Śląska w Pucharze Europy, liczymy na zwycięstwa Kinga i, być może, Legii w Lidze Mistrzów. Ostatnio Legia i Śląsk się nie spisały i wielka szkoda, bo zwycięstwa, a być może większe sukcesy, oznaczają większe zainteresowanie kibiców, ale też coraz lepszych zagranicznych koszykarzy, którzy będą przyjeżdżać do Polski. I to koło może się nakręcać.
- W rozpoczynającym się sezonie będzie mała zmiana, bo słyszeliśmy głosy, że drużyny grające w europejskich pucharach, ze względu na możliwość posiadania w składzie szóstego obcokrajowca, na finiszu rozgrywek w Polsce miały niesprawiedliwą przewagę wobec tych, którzy mieli pięciu zagranicznych koszykarzy. Dlatego teraz każdy będzie miał tę samą możliwość, choć opłaty za szóstego obcokrajowca będą inne – pucharowicze, którzy grając w Europie mają większe koszty, zapłacą 100 tys. zł, a pozostałe zespoły po 200 tys.
Ale kto wie, może nie wszyscy z tego skorzystają, może będą kluby, które te 200 tys. przeznaczą na dyrektora sportowego, który nie popełni błędów przy budowie składu lub przynajmniej je zminimalizuje?
- Trochę tak, choć liga pod wieloma względami idzie do przodu. Spodziewam się, że dyrektorów sportowych będzie więcej i oni odciążą trenerów, pozwolą im się skupić na codziennej pracy. Choć u nas są różne modele – czasem skład budują prezesi, czasem zawodników szukają trenerzy. I ten ostatni przypadek jest chyba najgorszy, bo trener zawsze jest na pierwszej linii do ewentualnego zwolnienia i jeśli on straci pracę w październiku, listopadzie, to całą strategię na sezon można wyrzucić do kosza. Dyrektor sportowy ze swoim planem jest gwarancją stabilizacji i trzymania się kierunku rozwoju klubu.
- Duża liczba sponsorów wiąże się z dużą odpowiedzialnością, ale to są bardzo pozytywne problemy. Rzeczywiście, rzeczy, które musimy jako liga wykonać ze względu na umowy, jest bardzo dużo i nie wszyscy o nich wiedzą. I prawda, czasem brakuje czasu na kreatywność, tym musimy się zająć. Są pomysły, żeby uatrakcyjnić opakowanie ligi, także poza tymi filarami, o których mówiłem.
- Najważniejsi w tym gronie są Walter i Rafał, ale wspólnie oglądamy, monitorujemy, kontaktujemy się z graczami, którzy mogą grać dla reprezentacji Polski. Rafał bardzo dobrze zna rynek amerykański, na którym jest wielu zawodników mających polskie korzenie. Nie chcemy ich tracić, chcemy mieć ich na radarze. Przykładem, choć akurat nie z USA, tylko z Niemiec, jest Joel Ćwik, który już zagrał w reprezentacji Polski do lat 18. Dotychczas gros takich zawodników przepadało, patrząc z punktu widzenia kadr młodzieżowych, my chcemy im pokazać perspektywy i, ewentualnie, zachęcić do gry dla Polski. A działać trzeba szybko, bo FIBA wprowadziła przepis, który generalnie stanowi, że ten, kto otrzyma paszport po ukończeniu 16. roku życia, traktowany jest już jako zawodnik naturalizowany.
Druga rzecz, którą się zajmujemy, to wspomaganie młodych zawodników w ich wyborach, wspieranie w decyzjach. Utalentowani gracze czasem są zostawieni sami sobie, a nie każdy z nich ma rodziców, którzy sami grali w koszykówkę i wiedzą, jak pokierować karierą dzieci. Wybór kolejnego klubu jest często decyzją najważniejszą i jako PZKosz chcemy w tym pomagać nie czerpiąc korzyści poza jedną – grą dla reprezentacji narodowej w przyszłości. Mamy w tym doświadczenie. Pomóc mogą nie tylko Walter, Rafał czy ja, ale także związkowi trenerzy. Wpływać na tych młodych graczy nie możemy, to w końcu będą ich decyzje, ale możemy im doradzać, pokazywać perspektywę. W odróżnieniu od klubów czy agentów zależy nam tylko na tym, by zrobili jak największą karierę i grali w reprezentacji Polski.
- Jeśli usłyszymy taką historię, to skasujemy ją w zarodku. Nie chcemy takich sytuacji, każdy ma prawo do własnej decyzji. Jako związek, chcemy po prostu tłumaczyć i projektować to, co może się wydarzyć. I o to chodzi w tej identyfikacji talentów – wyszukiwanie i pomaganie w dobrych wyborach. Bo z tym, jako polska koszykówka, mamy problem.
- I wiem, że z Szymonem była na temat wyborów długa rozmowa. Wybrał Śląsk i myślę, że to niezła decyzja. Śląsk ma świetną piramidę – czołową drużynę ekstraklasy i rezerwy w pierwszej lidze, a trener Oliver Vidin pokazał już, że stawia na młodych graczy. Ale jego postępy trzeba oczywiście monitorować, obserwować.
- Sytuacja każdego z tych graczy jest inna. Ja posłużę się przykładem Michała Michalaka. W poprzednim sezonie grał w silnej lidze tureckiej, cieszyliśmy się, ale on nie miał w drużynie stabilnej pozycji, raz grał mniej, raz wcale, rytm meczowy nie był zachowany. Wrócił do Polski, miał ważną rolę w Ostrowie Wlkp., jego zespół bił się o mistrzostwo. I moim zdaniem Michał zupełnie inaczej, dużo lepiej, wyglądał na zgrupowaniu reprezentacji.
Idealna sytuacja, którą przedstawiam graczom, jest taka: jesteś ważnym zawodnikiem w silnej drużynie polskiej ligi, czujesz, że doszedłeś do ściany – wyjeżdżaj do mocniejszej ligi. Nie za wcześnie, nie za późno, ale wyczuj moment, w którym chcesz się sprawdzić w innej lidze europejskiej.
Po najbliższym sezonie ligowym, w czerwcu, czekają na nas kwalifikacje do igrzysk olimpijskich i tam właśnie będzie istotne, by mieć zawodników po udanych sezonach w ważnych rolach w swoich klubach. I ja wierzę, że nasi czołowi zawodnicy przygotują się do nich właśnie w naszej lidze.