Legia wciąż w walce o mistrzostwo. Kocioł na Bemowie. Odwieczny rywal pokonany

Piotr Wesołowicz
W meczu z serii "wygraj albo zgiń" koszykarska Legia wygrała kolejne życie. W kotle na Bemowie wygrała ze Śląskiem Wrocław bardzo pewnie 78:55 i wciąż jest w grze o finał Energa Basket Ligi.

Legia dwa pierwsze mecze ze Śląskiem przegrała – pierwszy o włos (77:83, walka trwała praktycznie do ostatniej akcji), ale drugi już wyraźnie (57:71). Było jasne, że trener Wojciech Kamiński musi wpaść na coś świeżego, by z półfinału nie zostać zmiecionym 0-3.

Zobacz wideo Monika Fedusio najlepszą siatkarką sezonu! "Ten wybór nie był oczywisty"

No i wpadł. Legia trzecie starcie na Bemowie rozpoczęła z lekko zmodyfikowanym składem – w roli rozgrywającego w pierwszej piątce wyszedł weteran Łukasz Koszarek. A to z kolei dało więcej przestrzeni Kyle'owi Vinalesowi.

Legia górą, Vinales tym razem nie do zatrzymania

30-letni Vilanes do Legii dołączył w trakcie rozgrywek i wygrzebał ją z dołka – w ekstraklasie w sezonie zasadniczym zdobywał średnio 19,3 punktu, jest gwiazdą ligi. Ale w półfinale ta gwiazda przygasła: sześć punktów w pierwszym meczu (i 2/10 z gry) oraz dziewięć w drugim (3/14) to największy zawód w zespole ze stolicy. – Przygotowaliśmy na niego coś specjalnego, ale oczywiście tego nie zdradzę, bo seria trwa. To najlepszy zawodnik Legii, który najczęściej ma piłkę w ręce. To on decyduje o losach akcji. Martin i Łukasz Kolenda wywierają na nim ogromną presję – tłumaczył szkoleniowiec wrocławian Ertugrul Erdogan.

Ale czwartkowa decyzja trenera Kamińskiego Vinalesa uwolniła. Rzut spod kosza, floater, trójka – Amerykaninowi w pierwszej kwarcie wychodziło i wpadało wszystko. Uzbierał w 10 minut aż 14 punktów, a Legia wysoko prowadziła 30:8.

Ale w wypełnionej po brzegi hali przy Obrońców Tobruku warszawiakom grę ułatwiał nie tylko Vinales – był także energetyczny skrzydłowy Travis Leslie, trafiający trójki Arik Holman czy Grzegorz Kamiński. Na taką Legię Śląsk nie miał recepty.

Wrocławianie zagrali bez kontuzjowanego Jakuba Nizioła, ale w Warszawie miała większe kłopoty – w pierwszej kwarcie trafili trzy rzuty z gry na 16 prób, w drugiej mieli ledwie 32 proc. z gry i 50 proc. z rzutów wolnych. I mimo że udało im się zatrzymać Legię w tej części gry ledwie na 12 punktach, to na niewiele się to zdało. A Jeremiah Martin, ich absolutny lider (10 pkt do przerwy), nie dostawał wsparcia.

"Kluczowe będą pierwsze akcje trzeciej kwarty" – dyskutowali dziennikarze, zadający sobie pytanie: czy Śląsk przy stanie 42:24 dla gospodarzy ruszy do odrabiania strat, czy to Legia odskoczy na dobre?

I odskoczyła. Drugą połowę od trójki rozpoczął Łukasz Koszarek, a po chwili piłkę z rąk Martina wygarnął Vinales, pognał na kosz, a po tym, jak trafił, spojrzał głęboko w oczy Martinowi, jakby chciał powiedzieć: to jeszcze nie koniec tej serii.

I rzeczywiście – to nie koniec. Legia w meczu "wygraj albo zgiń" pokonała mistrza Polski 78:55 i dostała jeszcze jedno życie. Mecz numer cztery tej serii w sobotę o godz. 20, również w Warszawie. A to duży atut warszawian: po pustkach na trybunach w ćwierćfinałowej serii ze Spójnią, hala przy Obrońców Tobruku – specyficzna, duszna, ciasna, ale tętniąca miłością do koszykówki – znów się zapełniła.

W drugiej parze półfinałowej King Szczecin prowadzi ze Stalą Ostrów 2-0.

Legia Warszawa - Śląsk Wrocław 78:55 (1-2 w serii do trzech zwycięstw)

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.