Legia walczy o złoto, a Warszawa może się wstydzić. To nie chciejstwo, a fakt

- Pół miasta mamy pogniewane - śmiali się działacze Legii, gdy pytaliśmy o zainteresowanie biletami na finał ligi koszykarzy. To śmiech słodko-gorzki. Z jednej strony władze klubu mogą być dumne, że o wejściówki na mecze ze Śląskiem pytają tłumy, z drugiej - w zasadzie wszystkich trzeba było odprawić z kwitkiem.

Najpierw o tym, co udało się w tym sezonie zbudować: gdyby móc pomieścić na Bemowie wszystkich chętnych, do hali stołecznej drużyny weszłoby lekką ręką 10 tys. widzów. Tak szacują jej pracownicy.

Zobacz wideo Wisła Kraków na spadku straciła nawet 20 mln złotych. Może ją czekać krach

– Jestem zmęczony odmawianiem. Od kilkunastu dni odbieram telefony z pytaniami lub prośbami o bilety. Musiałem rozczarować wiele osób, w tym piłkarzy Legii – powtarzał w ostatnich dniach Jarosław Jankowski, przewodniczący rady nadzorczej. – Do mnie pisali znajomi, z którymi nie miałem kontaktu 20 lat. W końcu ustawiłem sobie status: "Biletów brak" – śmiał się trener Wojciech Kamiński.

Warszawa miastem koszykówki? To była ułuda

To już nie jest chciejstwo rozkochanych w baskecie fanatyków, a fakt: w tym sezonie, dzięki skutecznej grze Legii i jej imponującej drodze do finału, do Warszawy wróciła moda na koszykówkę. Basket znów stał się ważny.

Musiał minąć szmat czasu. Jeszcze w 2009 r., gdy w ekstraklasie grała Polonia, jej koszykarze nosili na koszulkach hasło "Warszawa miastem koszykówki". Oczywiście na wyrost, choć jeszcze można było się łudzić, że mieszkańcy stolicy są tym sportem zainteresowani.

Kilka lat później brzmiało ono już śmiesznie. Polonia, która w 2005 r. walczyła o mistrzostwo Polski, a sezon zakończyła drugim z rzędu brązowym medalem, dekadę później albo nie istniała, albo – nie wiadomo co gorsze – była najgorszą drużyną w najsłabszej, amatorskiej III lidze. Legia? Dopiero wygrzebywała się z dna, z III ligi podniosła się dopiero w 2012 r., trwała jedynie dzięki grupce oddanych kibiców klubu. Doszło do tego, że koszykarskie sukcesy odnosiło tylko stołeczne "podziemie", czyli koszykówka uliczna. Sławę zdobywały "Dzikie Węże", amatorska drużyna, która wygrywała turnieje w stawiającej pierwsze kroki dyscyplinie 3x3. Słowem: warszawska koszykówka przeniosła się z hal na betonowe boiska. Ale w świadomości kibiców niemal nie istniała.

Rosnąca w tamtym czasie Legia – w 2012 r. awansowała do II ligi, dwa lata później do pierwszej, a w 2017 r. do ekstraklasy – o zainteresowanie nie musiała się bać, bo zawsze mogła liczyć na oddanych fanatyków, którzy wspierają ją niezależnie od tego, czy grają piłkarze, koszykarze czy hokeiści.

Ale chciała czegoś więcej. – Wydaje mi się, że powstanie grupa kibiców legijnej koszykówki – mówił w 2014 r. Jarosław Jankowski, wtedy w roli prezesa Grupy Waryński, sponsora sekcji. Legia pragnęła przyciągnąć nie tylko kibiców klubu, ale i sieroty po grającej o medale Polonii, graczy amatorskich lig, wyznawców NBA. Słowem: wszystkich, którzy po latach posuchy tęsknili za oglądaniem na żywo koszykówki na wysokim poziomie. Dziś – choć po drodze bywały kłopoty – można odtrąbić jej sukces.

W Warszawie znów mówi się o koszu. A po Chmielnej spaceruje "Koszarek"

– Choć nie jestem związany z żadnym klubem, dostawałem dziesiątki zapytań o bilety na mecze. I od osób ze środowiska, ale też od takich, które wcześniej o baskecie ze mną nie rozmawiały – opowiada Sport.pl Michał Beta, animator i organizator największych w Warszawie turniejów koszykówki ulicznej. I pyta retorycznie: – Czy będzie to coś więcej, niż tylko chwilowe zauroczenie?

– Legia pokazała taki pazur, że nawet leniwi kibice koszykówki w stolicy zaczęli nerwowo obgryzać paznokcie – mówi Sport.pl Łysonżi, czyli Miłosz Krawczyk, warszawski raper, jeden z twórców "Odrodzenia Potęgi" – utworu, który jest hołdem dla koszykarskiej Legii. A przy okazji były koszykarz-amator. – Przed laty grałem w amatorskich ligach z Grzegorzem Malewskim, Karolem Dębskim czy Michałem Adamskim, którzy potem występowali w Legii. A ja chodziłem na trybuny im kibicować. Upadek Legii sprzed kilkunastu lat to był dla mnie koszmar. Ale dzisiaj znów fajnie jest spotkać kolegów koszykarzy czy raperów, z którym nie widziałem się od lat, i to nie w metrze, czy tramwaju, ale na Obrońców Tobruku, w tej samej hali, co przed laty – dodaje.

 

To nie jest tani populizm. W Warszawie – mieście tysiąca rozrywek i możliwości – znów głośno mówi się o koszykówce. Na Chmielnej – jednej z reprezentacyjnych ulic stolicy – można było w ostatnich tygodniach spotkać kibiców w koszulkach Łukasza Koszarka. Mecze Legii w finale pokazywane są w Nine’s, czyli ulokowanej w prestiżowych Browarach Warszawskich restauracji Roberta Lewandowskiego. Na kultowym boisku przy Wilanowskiej nieco starsi kibice przypominają sobie, kiedy ostatni raz z taką chęcią chodzili na mecze, i wyszło im, że wtedy, gdy w barwach Polonii latał Amerykanin Vincent "Samolot" Jones. Albo – to już cytat z Łysonżiego w "Odrodzeniu Potęgi" – wtedy "jak jeszcze grał Exner", czyli bohater Legii z początku XXI w., jeden z jej najlepszych strzelców.

A teraz o tym, czego w Warszawie zbudować się nie udaje: sportowej hali z prawdziwego zdarzenia.

Dyskusja, która toczy się w stolicy od lat, sprowadza się do jednego: w Warszawie nie ma nowoczesnego obiektu sportowego. To jedyny taki przypadek spośród wszystkich stolic europejskich.

Warszawskie kluby gnieżdżą się w kilku salach. Albo jeżdżą do Łodzi

Na tym nie koniec. W Polsce nowe, skrojone na miarę hale mają mniejsze miasta: Szczecin (5 tys. miejsc), Koszalin (3 tys.), Rzeszów (6,8 tys.), Radom (5 tys). W Toruniu i Krakowie przy potężnych obiektach (9 i 15 tys.) powstały skromniejsze, dla lokalnych drużyn. W Bydgoszczy obok Łuczniczki (8 tys.) stoi nowoczesna arena na 1,5 tys. osób. Nieobecość w tym gronie to dla Warszawy wstyd.

O konieczności budowy nowej hali, a właściwie dwóch – jednej typowo sportowej na 3-5 tys. kibiców i drugiej, widowiskowej, na ok. 20 tys. – od lat mówią przedstawiciele klubów siatkarskich i koszykarskich. Od lat – przy okazji medali lub awansów tychże zespołów – piszą o tych potrzebach media. Od lat potakują takim hasłom miejscy urzędnicy.

Ale na tym się kończy. Warszawskie kluby – a przecież odrodziła się Polonia, która w cuglach awansowała na zaplecze Energa Basket Ligi, są Dziki, które w I lidze radzą sobie od lat, oraz grające w elicie koszykarki Polonii – gnieżdżą się w osiedlowych salach: na Bemowie, czyli dawnym hangarze na samoloty przerobionym na potrzeby sportu, na "Kole", w Arenie Ursynów, w malutkiej salce w Wilanowie i – od wielkiego dzwonu – na Torwarze.

Z halą stojącą naprzeciwko stadionu Legii przy Łazienkowskiej jest jednak kilka problemów. To co prawda największy obiekt w Warszawie, mieści pięć tysięcy widzów, ale to nie jest obiekt typowo sportowy, sportowcy nie lubią tam występować. Torwar często gości rozmaite targi, wystawy, koncerty gwiazd, ale także siatkarzy Projektu – drugiej po Legii najlepiej spisującej się stołecznej drużyny w sportach halowych. Grafik jest nabity tak różnymi imprezami, że na sport często brakuje miejsca.

Na dodatek Torwar nie jest halą miejską – zarządza nią Centralny Ośrodek Sportu, który podlega Ministerstwu Sportu i Turystyki. Z punktu widzenia rządzonej przez opozycyjnych samorządowców z Warszawy lepiej jest, by pieniądze, które przeznaczane są na Legię, wracały do podmiotów miejskich, a nie zewnętrznych. Słowem, choć legioniści na Towarze w minionych latach incydentalnie grywali, to z wielu względów granie przy Łazienkowskiej nie jest dla nich rozwiązaniem idealnym.

Koniec końców – koszykarski zespół woli występować w domu, czyli na Bemowie. Tam jest, jak jest, ale przynajmniej legioniści czują się jak u siebie.

Tylko że na Bemowie – mimo dwóch poważnych remontów, w tym dobudowaniu głównej trybuny – wciąż wstyd przyjmować finał mistrzostw Polski. A w przyszłym sezonie – być może najpoważniejsze europejskie puchary.

Legia w Lidze Mistrzów zagra w Radomiu?

Koszykarze Legii mają duże ambicje – chcą grać nie tylko o medale w Polsce, ale także rywalizować na coraz wyższym poziomie w Europie. W przyszłym sezonie – niezależnie od wyniku finału – zagrają najpewniej w Lidze Mistrzów, w pucharowej hierarchii wejdą o szczebel wyżej. Organizator tych rozgrywek wymaga jednak hali z trybunami na minimum 3 tys. miejsc. To wyklucza Bemowo, Koło i Ursynów.

Może więc się okazać, że Legia na mecze w europejskich pucharach jeździć będzie do Radomia, gdzie powstała niedawno nowoczesna hala na 5 tys. widzów. Warszawa takie absurdy zna doskonale. Siatkarze Onico w 2019 r. musieli zagrać z Treflem Gdańsk w Łodzi, bo stołeczne hale były obłożone. A kiedy rok wcześniej woda zalała parkiet "kurnika", czyli skromniutkiej hali przy Konwiktorskiej, pierwszoligowe koszykarki trenowały w Starych Babicach. – Takie rzeczy [jak awaria] się zdarzają. Problem leży gdzie indziej. Budowa hali jest konieczna – mówił nam prezes Polonii Łukasz Tusiński.

Władze miasta z problemu zdają sobie sprawę od lat. Gdy trzy lata temu pytaliśmy o halę kandydującego do roli prezydenta Rafała Trzaskowskiego, przekonywał: – Naturalnym miejscem, aby ją wybudować, są błonia Stadionu Narodowego.

Tę koncepcję urzędnicy wyjmują z szuflady co jakiś czas, nie tylko zresztą z warszawskiego ratusza. Minister sportu Kamil Bortniczuk kilka tygodni temu spotkał się ze stołecznymi dziennikarzami i przekonywał, że może "wyręczyć" prezydenta stolicy i wybudować halę z budżetu skarbu państwa. Ale na razie nic nie zapowiada, by motywacją było coś więcej, niż podszczypanie politycznego rywala. Wszystkie inne koncepcje, nawet jeśli nie umarły, znalazły się w martwym punkcie – utkwiły gdzieś na biurkach miejskich urzędników. Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle zostaną zrealizowane.

Miasto wyciąga rękę. Ważny gest Trzaskowskiego

Poza tym – powtórzmy – hala widowiskowa na 20 tys. kibiców na błoniach Narodowego nie rozwiązuje problemów warszawskich klubów. Dla nich idealny byłby obiekt na 5 tys. osób zaprojektowany stricte pod wydarzenia sportowe.

Choć widać światełko w tunelu. W niedzielę na trzecim finałowym meczu ze Śląskiem na Bemowie pojawił się Rafał Trzaskowski, choć wiedział, że spotkanie z nastawionymi negatywnie do polityków fanatykami Legii może nie być przyjemnym doświadczeniem. Prezydent Warszawy już kilka dni wcześniej spotkał się z Jarosławem Jankowskim.

To ważny i realny gest, i w Legii zdają sobie z tego sprawę. Tylko czy za gestami i kolejnymi słowami pójdą w końcu czyny?

– Warszawa to jedyne obok Wrocławia miasto, które ma reprezentanta w koszykarskiej ekstraklasie i aż dwóch na jej zapleczu. Mamy sympatyczne kameralne hale, ale brakuje nam obiektu z prawdziwego zdarzenia, w którym moglibyśmy oglądać sportowe i muzyczne widowiska. Co łączy Kraków, Gdańsk i Łódź? W każdym z tych miast znajduje się piękna, nowoczesna hala na europejskim poziomie. Najwyższa pora, żebyśmy do nich dołączyli – mówi Michał Beta. A Łysonżi dodaje: – Mecze przy Obrońców Tobruku to nie tylko sportowe spotkania. To zaczynają być wydarzenia.

Niezależnie od wyniku finału ze Śląskiem - w tej chwili wrocławianie prowadzą 2-1, mecz nr w 4 we wtorek na Bemowie - koszykarska Legia zdobędzie pierwszy od 53 lat medal mistrzostw Polski. Oby drugie tyle nie musiała czekać na halę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.