Wrócił klimat sprzed ćwierć wieku. Żywioł pokonał organizację w Hali Stulecia

Łukasz Cegliński
W legendarnej dla polskiej koszykówki Hali Stulecia czuć było niesamowity klimat. Ivan Ramljak w całym tym tumulcie znów był tam, gdzie potrzebował tego Śląsk, ale i niewiele brakowało, by to Robert Johnson z Legii został bohaterem pierwszego meczu finału Energa Basket Ligi. Wrocławianie wygrali 76:72 i mogą cieszyć się z dobrego występu Łukasza Kolendy. A w Legii nerwowo, bo kontuzji doznał kolejny podkoszowy.

W pierwszym meczu finału Energa Basket Ligi Śląsk Wrocław pokonał Legię Warszawa 76:72. Gospodarze niesieni energią z trybun uciekali warszawianom na kilkanaście punktów i w pierwszej, i w czwartej kwarcie, ale niezłomna Legia goniła. Śląsk walczył o utrzymanie niewielkiej przewagi do ostatnich sekund. Wygrał i w rywalizacji do czterech zwycięstw objął prowadzenie 1-0.

Hala Stulecia i klimat jak z lat 90.

Koszykówka i to, co działo się na boisku, było ważne, ale narrację pierwszego meczu finału pisał przede wszystkim legendarny obiekt. Zbudowana w 1913 roku Hala Stulecia to właściwie mekka polskiej koszykówki – to pod ogromną, robiącą wrażenie kopułą tej hali reprezentacja Polski odniosła największy sukces zdobywając srebrny medal mistrzostw Europy w 1963 roku, to w niej pięć tytułów z rzędu świętował na przełomie wieku Śląsk bijący się z sukcesami w Eurolidze, to tam Polska pokonała Litwę podczas EuroBasketu w 2009 roku. W Hali Stulecia czuć wyjątkową atmosferę, powiew historii, głód sukcesów – i to wszystko było w niej obecne podczas pierwszego meczu tegorocznego finału.

Zobacz wideo Arcytrudna droga Lecha Poznań do LM. Potrzebuje wręcz cudu, by grać w fazie grupowej

Na trybunach zasiadło około 5,5 tys. kibiców. Przynajmniej oficjalnie, bo w rzeczywistości było ich na pewno więcej. Byli tacy, którzy przyznawali, że na mecz weszli dzięki znajomemu w ochronie – bez biletu, bez przypisanego miejsca. Niektórzy stali między trybunami, inni siadali na miejscach dla dziennikarzy, żywioł pokonał organizację. Pod tym względem można było się poczuć jak ćwierć wieku temu, pod koniec lat 90., gdy determinacja i kreatywność kibiców wygrywały z przepisami i wymaganiami organizatorów. Owszem, momentami było chaotycznie, ale było też wyjątkowo - atmosfera udzielała się wszystkim i jeśli czasem można użyć wyświechtanego powiedzenia o sportowym święcie, to właśnie w takim przypadku.

I bardzo szkoda, że drugi, czwartkowy mecz finału we Wrocławiu, odbędzie się w zdecydowanie mniej spektakularnej Hali Orbita. Do Hali Stulecia najlepsza polska koszykówka wróci na mecze nr 5 i 7 – o ile oczywiście będą one potrzebne, bo teoretycznie finał może się skończyć w czterech spotkaniach. Na razie mekkę polskiego basketu zajmą lekarze – od środy do soboty odbędzie się w niej 50. Zjazd Polskiego Towarzystwa Otorynolaryngologów Chirurgów Głowy i Szyi. Zaplanowany zresztą już przed pandemią, a potem z konieczności przesuwany. Zresztą, żeby Śląsk i Legia mogły zagrać w Hali Stulecia we wtorek, konieczne były negocjacje między miastem i klubem a organizatorami zjazdu, którzy zgodzili się opóźnić o kilkanaście godzin finisz własnych przygotowań. Świetnie, że to się udało.

Ivan Ramljak gadać nie lubi. Mówimy za niego

Najlepszymi graczami Śląska byli we wtorek Travis Trice, który rzucił 22 punkty i miał pięć asyst, a także Aleksander Dziewa, który zdobył 18 punktów i miał siedem zbiórek. Ale trzeba docenić także grę Ivana Ramljaka, który ponownie był tam, gdzie zespół tego potrzebował oraz robił to, czego wymagała sytuacja.

Chorwat, najlepszy obrońca ligi obecnego, ale też minionego sezonu, zaczął od aktywnej obrony przy Łukaszu Koszarku, ale po zasłonach przejmował też gwiazdora Legii Roberta Johnsona i nieźle go ograniczał. Sam w pierwszych czterech minutach zdobył cztery punkty i pomógł Śląskowi budować pierwsze prowadzenie. W sumie zdobył 10 punktów i to on wykonał najważniejsze rzuty na 25 sekund przed końcem spotkania – trafił dwa wolne, po których Śląsk wyszedł na prowadzenie 76:72. Ramljak miał też 10 zbiórek – najwięcej ze wszystkich uczestników meczu, a także dwa przechwyty i blok. Grał 36 minut, najwięcej ze wszystkich, nie popełnił ani jednej straty.

A po meczu nie chciał zbyt wiele mówić o swojej grze. – Po prostu chcę pomagać drużynie wszędzie, gdzie mogę. Przede wszystkim w obronie, bo w ataku mamy w tym sezonie Travisa, najlepszego gracza ligi – to on stara się nas wszystkich włączyć do gry. Ja próbuję po prostu czytać to, co się dzieje i być w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Ale wiesz co? Ja nie lubię mówić o swojej grze. Zostawiam to wam – mówił z uśmiechem Ramljak. No to my mówimy - Ivan znów bardzo pomógł Śląskowi w odniesieniu zwycięstwa.

Lepsze wybory Roberta Johnsona

W Legii największe wrażenie zrobił oczywiście Robert Johnson. "Raper z dredami i bujną brodą wyciąga Legię z tarapatów" – pisaliśmy o nim po pierwszym meczu półfinału Legii we Włocławku i po pierwszym spotkaniu finału moglibyśmy napisać to samo. Tym razem Johnsonowi nie udało się co prawda przesądzić o wygranej Legii, ale to jego akcje napędziły Śląskowi strachu. Sukces gości dzięki niemu był naprawdę blisko.

Amerykanin znów pokazał zimną krew i niezłomność. Nie zraził się nieudaną pierwszą kwartą, po której miał 1/5 z gry. Nie dał się zatrzymać bardzo dobrej momentami obronie Śląska – przeciwnicy spychali go w lewą stronę, a po próbie minięcia zacieśniali pole trzech sekund, by zastawić Johnsonowi drogę do kosza. Do przerwy lider Legii miał tylko pięć punktów, ale w drugiej połowie rzucił aż 19. Od stanu 72:60 dla Śląska zdobył osiem z rzędu, a w sumie 12 ostatnich punktów w meczu dla swojej drużyny. Kto wie, może gdyby mecz trwał dwie minuty dłużej, Johnson znów wyciągnąłby Legię z tarapatów?

- Walczyliśmy do końca i mieliśmy szansę wygrać. Nie udało się, ale mam nadzieję, że uda nam się ten dobry finisz przeciągnąć do początku kolejnego spotkania. Jeśli tak się stanie, to będziemy mieli szansę – mówił po meczu Amerykanin. Jak zmienił swoją grę w drugiej połowie, co pozwoliło mu nieść Legię na swoich barkach? – Starałem się lepiej wybierać miejsca do atakowania, do rzutu, i wykorzystywać możliwości, które dawała mi obrona rywali. Śląsk po przerwie nie zmienił obrony, po prostu wykonaliśmy lepszą pracę, jeśli chodzi o znajdowanie miejsca – mówił Johnson, który w całym meczu trafił 11 z 24 rzutów z gry. Miał dobre 10/19 za dwa, ale słabe 1/5 za trzy. Do 24 punktów dodał sześć zbiórek, cztery asysty i dwa przechwyty.

Skręcona kostka Grzegorza Kulki, Jakub Sadowski może grać dłużej

Legia przegrywa 0-1, w meczu nr 2 znów zagra bez kontuzjowanego środkowego Adama Kempa, a na dodatek musi drżeć o zdrowie innego podkoszowego – w czwartej kwarcie lewy staw skokowy skręcił Grzegorz Kulka. – Zwykle po takim skręceniu zawiązuję mocniej but i wracam do gry, ale tym razem chrupnęło mocniej – mówił po wyjściu z szatni koszykarz Legii. Sztab warszawian początkowo rozważał przewiezienie Kulki na badania w Warszawie, ale ostatecznie zostaną one przeprowadzone w środę we Wrocławiu.

Kulka nie zagrał we wtorek dobrze – miał 1/6 z gry, a trzy straty wyrównały jego dorobek punktowy. Gdyby jednak nie był zdolny do gry w czwartek, podkoszowa rotacja trenera Wojciecha Kamińskiego zrobi się naprawdę wąska – pozostaną w niej Dariusz Wyka i Jure Skifić oraz niedoświadczony Jakub Sadowski. 21-letni wychowanek Legii w tegorocznym play-off przed finałem grał przez zaledwie 10 sekund w jednym z sześciu spotkań, ale we wtorek z konieczności dostał aż 11 minut i spisał się solidnie.

O ocenę Sadowskiego spytaliśmy po meczu Kamińskiego. – Patrzę i widzę, że z nim na boisku byliśmy +9. Może powinien wyjść do gry w czwartej kwarcie? – zerknął w statystyki i zaśmiał się trener Legii. – Ja zawsze powtarzam: po to się trenuje cały sezon, żeby wyjść na parkiet i zagrać, kiedy nadarzy się okazja. Myślę, że Kuba dobrze dziś wykorzystał swoją szansę, zobaczymy w kolejnych meczach. Na pewno mógł trafić ten wsad w końcówce drugiej kwarty, a w obronie pamiętać o mocnej lewej ręce Kerema Kantera… Małe rzeczy na pewno są do poprawy, natomiast jego występ oceniam dobrze – dodał Kamiński. Sadowski punktu nie zdobył, ale zaliczył trzy zbiórki i asystę. Jak na takiego żółtodzioba w tak ważnym meczu - naprawdę nieźle.

Dobry mecz Łukasza Kolendy – udane wejścia, solidna obrona

W Śląsku ważnym rezerwowym był we wtorek Łukasz Kolenda. 23-letni rozgrywający, utalentowany gracz, z którym od lat polska koszykówka wiąże duże nadzieje, na tym etapie play-off gra po raz pierwszy i w finałowym debiucie spisał się bardzo dobrze. Trafił wszystkie cztery rzuty z gry, a do ośmiu punktów dodał trzy asysty. Imponował szczególnie dynamicznymi wejściami pod kosz, gdy zmieniał kierunek w dwutakcie i po wymanewrowaniu obrońcy trafiał do kosza.

- Myślę, że Łukasz zdobył duży postęp w tym, jak patrzy na grę – komentował grę Kolendy trener Śląska Andrej Urlep. – Nabiera doświadczenia, dziś wykorzystał parę błędów obrony Legii, dość solidnie bronił, mam nadzieję, że z meczu na mecz będzie grał coraz lepiej.

Najbliższa szansa na kolejne dobre spotkanie – w czwartek. W finale jest 1-0 dla Śląska, a rywalizacja toczy się do czterech zwycięstw. Spotkania nr 3 i 4 odbędą się w niedzielę i we wtorek w Warszawie.

Więcej o: