Śląsk uciekał, Legia goniła, a 5 tys. kibiców urządziło święto koszykówki

Łukasz Cegliński
Śląsk Wrocław pokonał Legię Warszawa 76:72 w pierwszym meczu finału Energa Basket Ligi. Najpierw błyszczał Travis Trice ze Śląska, potem dołączył się do niego Aleksander Dziewa, ale na koniec to wrocławianie musieli obawiać się Roberta Johnsona z Legii. W zaciętej końcówce Śląsk utrzymał jednak niewielkie prowadzenie i ponad 5,5 tys. kibiców skoczyło z radości do góry. Finał historycznych potęg zaczął się ekscytująco.

- Szanowni państwo, witamy wszystkich w mekce koszykówki – przywitał kibiców godzinę przed meczem spiker w Hali Stulecia. A potem było zdecydowanie goręcej. – Cała Polska?! – krzyknął już na 10 minut przed pierwszym podrzutem. – W cieniu Śląska! – usłyszał w odpowiedzi od 5,5 tys. kibiców. A nawet więcej, bo byli też tacy kibice gospodarzy, którzy sobie tylko znanymi sposobami wchodzili do Hali Stulecia. I znane z przełomu wieków wrocławskie hasło wykrzykiwali co kilka minut.

Śląsk tej niesamowitej energii dał się ponieść, początek meczu w wykonaniu gospodarzy był zdecydowany i skuteczny. Pierwszy rzut trafił Łukasz Koszarek z Legii, ale potem punkty zdobywali głównie wrocławianie – dobre impulsy dawał Ivan Ramljak, skuteczny i wszechstronny był Aleksander Dziewa, po którego akcjach Śląsk prowadził 13:5 i 16:10. A potem kilka razy zatańczył i rozpędził się Travis Trice. Zdobył dziewięć punktów z rzędu, publiczność skandowała „MVP, MVP!", a wrocławianie w 8. minucie prowadzili 25:13.

Zobacz wideo Wisła Kraków na spadku straciła nawet 20 mln złotych. Może ją czekać krach

Legia? Warszawianie początkowo odbijali się od bardzo dobrej obrony Śląska. Lider gości Robert Johnson w pierwszej kwarcie miał 1/5 z gry i nie dawał sobie rady z kolejnymi obrońcami gospodarzy. Gdyby nie Raymond Cowels, który w pierwszych 10 minutach trzykrotnie trafił z dystansu, legioniści przegrywaliby wyżej niż 18:27.

Legia wraca do gry, solidny głęboki rezerwowy

Ale z czasem warszawianie zaczęli grać lepiej. Opanowali nerwy, spowolnili grę, zaczęli korzystać ze słabszej dyspozycji zmienników Śląska. Seria punktowa Muhammada Alego Abdura-Rakhmana zakończyła imponujący zryw gości 16:2 i dała im prowadzenie 32:29 w 14. minucie. Trener Śląska Andrej Urlep wrócił wtedy do podstawowych graczy, ale niewiele to pomogło, bo Legia zyskała pewność siebie – udowodnił to choćby potężny blok Dariusza Wyki na mniej skutecznym niż ostatnio Keremie Kanterze.

Dobra dyspozycja Wyki była bardzo ważna, bo Legia grała osłabiona – środkowy Adam Kemp ma pękniętą kość oczodołu, być może wróci na mecz nr 3. Ale Legia bez niego radziła sobie w strefie podkoszowej – w pierwszej połowie miała więcej zbiórek od Śląska, solidne osiem minut zaliczył głęboki rezerwowy Jakub Sadowski, który dotychczas w sześciu meczach play-off zagrał tylko 10 sekund.

Do przerwy Śląsk prowadził, ale tylko 43:42. Druga połowa zaczęła się nerwowo, przez pięć minut wynik był bliski remisu, zaczęły rozkręcać się gwiazdy. Trice i Johnson wymienili po kilka akcji z rzędu – najpierw tych dobrych, a nawet świetnych, ale potem także kończonych prostymi stratami. Jasny parkiet w rozkrzyczanej, rozedrganej emocjami Halę Stulecia momentami zmieniał się w boisko, na którym byli tylko oni.

Heroiczna walka Roberta Johnsona

Po trzech celnych wolnych Trice’a, którego faulował właśnie Johnson, a potem efektownym wejściu Łukasza Kolendy Śląsk wyszedł na prowadzenie 62:54 w 29. minucie, a chwilę po rozpoczęciu trzeciej kwarty 68:57, bo bardzo dobry moment mieli Dziewa i Kolenda. Ten pierwszy rozgrywał świetne spotkanie, obok Trice'a był najlepszym graczem Śląska - w sumie zdobył 18 punktów (8/10 z gry), miał też siedem zbiórek. Trice rzucił 22 punkty i miał pięć asyst.

Wrocławianie w połowie czwartej kwarty mieli nawet 12 punktów przewagi, ale rozkręcający się Johnson (24 punkty, sześć zbiórek, cztery asysty) wciąż dawał nadzieję Legii. Amerykanin w 37. minucie zmniejszył straty gości do 68:72 wykonując heroiczną pracę w ataku, ale też dwukrotnie wyrywając piłkę Trice'owi w obronie.

Pół minuty przed końcem Johnson zmniejszył straty do 72:74, Trice nie mógł się wstrzelić, ale dostrzegł wbiegającego pod kosz Ramljaka. Faulowany Chorwat trafił dwa wolne i po raz kolejny poderwał łaknących zwycięstwa ponad 5,5 tys. kibiców Śląska. Ale nie ostatni - największa wrzawa wybuchła po nieudanej akcji Legii. Śląsk wygrał mecz nr 1 76:72.

Wrocławianie objęli w finale prowadzenie 1-0. Drugi mecz w czwartek - także we Wrocławiu, ale tym razem w Hali Orbita. Kolejne dwa spotkania - w niedzielę i we wtorek w Warszawie. Finałowa rywalizacja toczy się do czterech zwycięstw.

Więcej o: