W niedzielę przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy Czarni roznosili Śląsk w Orbicie – wynik 123:60 przejdzie do historii, to najwyższe zwycięstwo w play-off o mistrzostwo Polski, dziewiąta największa różnica punktowa od 1947 roku, kiedy o tytuł zaczęto rywalizować w formule ligowej. Słupszczanie zagrali rewelacyjnie, trafili aż 23 z 36 trójek, a Śląsk był bezradny.
We wtorek rywalizacja przeniosła się do największego wrocławskiego obiektu, Hali Stulecia, i dość powszechnie spodziewano się reakcji Śląska. Lepszego nastawienia mentalnego, większej agresji w obronie, pilnowania strzelców Czarnych, podrażnionej dumy Travisa Trice’a – lidera Śląska, MVP rundy zasadniczej, który w niedzielę był niewidoczny.
Ale tej reakcji nie było. Początek meczu nr 4 wyglądał jak kolejna kwarta poprzedniego pojedynku. Czarni szybko trafili cztery trójki, objęli prowadzenie 14:7 i poszli za ciosem. Znakomicie grał Billy Garrett, do jego poziomu dostroił się Anthony Lewis, cały zespół ze Słupska bardzo dobrze bronił zagęszczając pole trzech sekund i budował przewagę.
Śląsk? W obronie biegał we mgle, w ataku walił głową w mur. Doświadczony trener Andrej Urlep nie potrafił odmienić gry zespołu, drużynie brakowało energii, agresywnie pilnowany, nękany przez obrońców Trice pudłował i popełniał straty. Gdyby nie waleczny pod koszem Kerem Kanter, wrocławianie już do przerwy byliby w głębokim dołku.
Ale w dołku i tak byli, bo do przerwy Czarni prowadzili 50:34, mieli świetne 10/21 z dystansu. A Garrett i Lewis - po 14 punktów.
Garrett grał rewelacyjnie. W dwóch przegranych przez Czarnych meczach w Słupsku Amerykanin z epizodem w New York Knicks rzucił w sumie 18 punktów, miał słabe 6/23 z gry. Tymczasem w spotkaniu numer 3 zdobył aż 33 punkty, a we wtorek – 28. W obu meczach we Wrocławiu trafił 21 z 36 rzutów i nic sobie nie robił z grającemu przeciwko niemu Ivanowi Ramljakowi, najlepszemu obrońcy ligi.
W 28. minucie Garrett trafił za trzy z faulem, wykorzystał rzut wolny i Czarni prowadzili 60:46, ale w Śląsku pewność siebie zaczął odzyskiwać Trice. Amerykanin w kilka minut zdobył osiem punktów i wrocławianie trzymali się w grze. Ale przynajmniej tak im się wydawało – trójka Jakuba Musiała w ostatnich sekundach trzeciej kwarty dała Czarnym prowadzenie 68:53.
W ostatniej części słupszczanie kontrolowali przebieg gry, Śląsk nie był w stanie nic zmienić. Urlep rzucił ręcznik już cztery minuty przed końcem, gdy zdjął z boiska Trice'a, w Hali Stulecia zrobiło się cicho, więc dobrze było słychać grupkę kibiców ze Słupska.
Poza skutecznym Garrettem w Czarnych wyróżnili się Lewis (18 punktów), a także Musiał, Beau Beech i Marek Klassen. Cały zespół ze Słupska miał bardzo dobre 15/36 za trzy i ledwie dziewięć strat.
Śląsk? Trice i Kanter zdobyli po 15 punktów, ale dobrze grali tylko momentami. Fatalny mecz rozegrał Kodi Justice, który miał tylko 1/10 z gry. Skuteczności długo brakowało też Aleksandrowi Dziewie - reprezentant Polski większość ze swoich 12 punktów zdobył w momencie, w którym wynik był już rozstrzygnięty.
Decydujący mecz nr 5 odbędzie się w piątek w słupskiej Gryfii. Gorącej hali rewelacyjnego beniaminka, który po rundzie zasadniczej był w tabeli pierwszy, ale kilka dni temu wydawał się być na krawędzi odpadnięcia z gry o tytuł. Teraz sytuacja się odmieniła, Czarni mają przewagę psychologiczną.
Z drugiej strony - Śląsk ma dobre wspomnienia z decydujących o awansie meczów wyjazdowych. W ćwierćfinale wrocławianie wygrali w ten sposób serię z Zastalem Zielona Góra. I wtedy sami odwrócili serię - przegrywali 0-2, a zwyciężyli 3-2.