Raper z dredami i bujną brodą wyciąga Legię z tarapatów. "Dla niego im trudniej, tym lepiej"

Łukasz Cegliński
Najpierw widać jego nieuporządkowane dredy i brodę, ale im bliżej końca meczu, tym bardziej widoczne są talent rzutowy, opanowanie i odwaga w ostatnich sekundach. Robert Johnson wygrywa mecze dla koszykarskiej Legii Warszawa, a gra przy tym tak wszechstronnie, że ostatnio nagrał też hiphopową płytę.

Było 56 sekund do końca dogrywki, gdy Robert Johnson dostał piłkę w środkowym pasie boiska. Jego Legia przegrywała we Włocławku 77:79 i wszyscy wiedzieli, że przebieg tej szalenie ważnej akcji będzie zależał od Amerykanina z bujnym afro przeplatanym dredami i równie imponującą brodą. Johnson wykonał trzy kozły w prawo, czwartym przełożył piłkę pod nogą, piątym poprawił pozycję. I zaczął składać się do rzutu z blisko 10 metrów.

- Co sobie wtedy pomyślałem? Że w końcu musi trafić – powie potem trener Legii Wojciech Kamiński. – Roberta trzeba brać ze wszystkim, co w sobie ma. On może spudłować 12 pierwszych rzutów, ale trafić pięć najważniejszych.

Zobacz wideo Kto zostanie siatkarskim mistrzem Polski?

"Dla niego czasem im trudniej, tym lepiej"

W środę Johnson ten szalenie ważny rzut trafił. Nieprawdopodobna próba wydawała się zbyt szybka, niepotrzebna, nawet niemądra. Ale do kosza wpadła, odbijając się jeszcze od tablicy. Kamiński złapał się za głowę, podskoczył, obrócił wokół własnej osi i coś krzyknął pod nosem, Legia objęła prowadzenie 80:79, a rzut Johnsona podłamał Anwil. Ostatecznie warszawianie wygrali 83:79 i objęli prowadzenie 1-0 w półfinale play-off.

Dlatego Kamiński o tym kluczowym rzucie Johnsona mówił na konferencji prasowej dłużej. – Naprawdę pomyślałem wtedy, że w końcu musi mu wpaść. To jest człowiek, który mnóstwo czasu poświęca na pracę. Oczywiście, nie rzuca o tablicę, nie będę kłamał, ale wierzy w swój rzut – zaśmiał się trener Legii.

- Obrona Anwilu była tak dobrze zorganizowana i rywale tak zacieśniali strefę, utrudniając Robertowi wejścia, że zdecydował się na rzut, który był dla niego łatwiejszy. My wiemy, że on jest w stanie trafiać z 10 metrów, dziś przekonali się o tym przeciwnicy. Dla niego czasem im trudniej, tym lepiej.

Słowa trenera o tym, że Johnson wybrał po prostu lepsze dla siebie rozwiązanie, potwierdza zresztą ostatnia akcja czwartej kwarty. Legionista miał piłkę w rękach i mógł przesądzić o wygranej, ale gdy wbił się w pole trzech sekund, jego rzut został zablokowany przez graczy Anwilu. I pewnie pamiętając tę nieudaną próbę, w dogrywce wolał rzucać z dystansu.

 

Opanowanie, spokój, zero emocji. I 40 minut rzucania

Johnson w tym sezonie wydaje się człowiekiem zaprogramowanym na wyciąganie drużyny z tarapatów. W wyjazdowym meczu Pucharu Europy FIBA z Parmą Perm zdobył 18 punktów w czwartej kwarcie – Legia ważne spotkanie wygrała. W ligowym meczu w Lublinie ze Startem rzucił 16 w czwartej kwarcie i jeszcze pięć w dogrywce – Legia znów zwyciężyła, choć wydawała się być na straconej pozycji.

I teraz uwaga – w przytoczonych fragmentach obu spotkań Johnson miał 18/20 z gry i 2/2 z wolnych. To nieprawdopodobna skuteczność biorąc pod uwagę presję. Ale też nie tylko szczęśliwie powtórzony wybryk – w środę we Włocławku w ciągu ostatnich 90 sekund dogrywki Johnson trafił dwie trójki i trzy z czterech wolnych. W zrywie 10:0, który dał wygraną Legii, rzucił dziewięć punktów.

- W takich sytuacjach jego największym atutem są opanowanie i spokój – mówi o końcówkach w wykonaniu Johnsona Kamiński. - Jeśli spojrzycie na jego twarz, to ona od pierwszej do ostatniej minuty wygląda tak samo, zero emocji. No dobrze, one czasem się pojawiają, ale Robert nie wybucha, nie denerwuje się, po prostu je okazuje. Nie jest wulkanem energii.

- Nie jest też tak, że zawsze mu wszystko wychodzi, bo przecież w Słupsku, przy remisie i na pół minuty przed końcem dogrywki popełnił błąd, stracił piłkę. Ale on chce piłki w trudnych momentach, chce tych rzutów i ciężko pracuje na to, by je trafiać. Po każdym treningu zostaje i rzuca przez 40 minut – mówi Kamiński.

Niedoceniany, jeśli chodzi o defensywę

- Robert jest zawodnikiem, który uzupełni naszą rotację na obwodzie. To świetnie grający na piłce koszykarz kreujący pozycje dla kolegów jak i dla siebie, więc jest szalenie niebezpieczny w ataku. Wachlarz jego zagrań jest szeroki – sam potrafi zakończyć akcję i otworzyć pozycję dla innych – mówił trener Legii w połowie stycznia, gdy warszawski klub ogłosił podpisanie kontraktu z Johnsonem.

Dziś, pytany o to, do jakiej roli sprowadzał tego zawodnika, Kamiński odpowiada inaczej. – Potrzebowaliśmy człowieka na końcówki. Gracza, który weźmie ostatni rzut, nie będzie się go bał. Robert był takim ogniwem, którego nam brakowało. Zawodnikiem, który zrobi coś szalonego.

- Warto jednak zaznaczyć, że o ile Johnson jest wykonawcą tych trudnych akcji, to cały zespół ma zasługi w tym, że doprowadzamy do sytuacji, w których możemy grać o zwycięstwo i dać mu piłkę. Na to pracuje cały zespół. Walczymy razem, pomagamy sobie, bronimy jako drużyna – podkreśla Kamiński.

O obronie mówi też w kontekście Johnsona. – Ludzie patrzą na niego przez pryzmat ataku, w którym czasem też mu nie idzie. To naturalne, że nie można trafić każdego rzutu. Natomiast uważam, że Robert jest niedoceniany, jeśli chodzi o defensywę. Ludzie nie widzą, ile serca i zdrowia zostawia w obronie. Naciska na gracza z piłką, biega, przeciska się po zasłonach, ukierunkowuje rywala swoim ustawieniem, dobrze broni jeden na jednego. Trochę gorzej jest z zastawieniem, ale zbiera dobrze – wylicza Kamiński.

Gra tak dobrze, że ostatnio nagrał płytę

Bo Johnson jest po prostu zawodnikiem wszechstronnym. Dla Legii zdobywa w tym momencie średnio po 19,3 punktu, ma po 5,2 zbiórki oraz 4,8 asysty. Dwa sezony temu, gdy debiutował w Polsce w MKS Dąbrowa Górnicza, statystyki miał jeszcze lepsze: 20,2 punktu, 7,3 zbiórki oraz 5,8 asysty w 10 meczach. One dały mu przepustkę do Rosji, potem do Turcji, a ostatnio do Włoch. Obecny sezon zaczął w drugoligowej drużynie Cantu, w której błyszczał, ale z której musiał odejść, bo nie zgodził się zaszczepić przeciwko COVID-19.

Legia szansę wykorzystała, a żeby móc dawać Johnsonowi piłkę jak najczęściej, rozstała się z serbskim rozgrywającym Strahinją Jovanoviciem. I na pewno nie żałuje. Johnson z piłką gra często, ale trudno mówić, że gra pod siebie. Owszem, lubi szukać pozycji w tłoku, a niektóre jego rzuty wyglądają na nieprawdopodobne, ale potrafi zagrać też w inny sposób.

Zresztą, Robert Johnson gra tak wszechstronnie, że ostatnio nagrał płytę – dotychczas były to single, teraz jest cały album. Hiphopowy "Chosen" artysty Ro ukazał się 1 stycznia 2022 roku. Z tyłu okładki jest dziewięć wersów: "Dla poszukiwaczy prawdy. Dla prawdziwych i autentycznych. Dla zmęczonych ciemnością. Dla spacerujących w świetle. Dla naprawdę wyjątkowych. Dla tych, którzy wiedzą. Aby oszukać nienawiść. Przez wzgląd na miłość. Dla wybranych".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.